niedziela, 14 września 2014

Wycieczka w kształcie U z BB


Beskid Śląski

2014, wrzesień



Beskid Śląski jakoś nigdy mnie szczególnie nie pociągał a to z powodu sporego nasycenia cywilizacją, schroniskami i oczywiście turystami.

Byłem tam owszem a to na Skrzycznem, a to w okolicach Wisły czy na Czantorii ale jakoś nigdy tak jak lubię najbardziej czyli plecakowo-hikingowo.

Nadarzyło się jednakowoż parę dni po sezonie i okazja na świetny dojazd, to zebrałem graty i ruszyłem.

Dojechałem bla w pięć godzin (!) tuż spod chaty prosto na rondo Fieldorfa w B.-B. - na szlak czerwony pod Dębowcem. Dawne schronisko to obecnie w zasadzie restauracja , sporo tam rodzinek z dziećmi i starszych. Ja po kawie ruszyłem dalej czerwonym szlakiem,



zieleń jeszcze prawie nietknięta "płomiennym oddechem jesieni".

Pogoda niestety z upału zmieniała się coraz w zachmurzenie, do Szyndzielni doszedłem szybszym zielonym szlakiem i tam dałem sobie beegees (całkiem ok).

Dalej ruszyłem w stronę Klimczoka i tam niestety złapał mnie deszcz a także pojawiły się burzowe grzmoty i błyski, na szczęście lekko tylko mokry wbiegłem do schroniska.
Musiałem tam przeczekać burzę i potężniejącą ulewę. 

Po jakiejś godzinie zrobiło się lepiej i mogłem pójść dalej , minąłem Przełęcz Karkoszczonkę nie zaglądając już do Chaty Wuja Toma ze względu na zapadający zmierzch.
Tu jeszcze ostatnie widoki w stronę Skrzycznego:


I szkwał na tle zachodzącego słońca:


Już po ciemku robiłem ostatnie kulminacje grzbietu i kaemy, nagle pojawiły się z przeciwka światła i głosy, okazało się, że to spóźniona wycieczka rowerzystów górskich. Upewnili mnie, że jak się spodziewałem na Kotarzu /974/ jest szałas, więc postanowiłem tam dojść i już się po ciemaku nie rozbijać.
Faktycznie, "szałas" okazał się całkiem fajną wiatunią. Jeszcze szybka kolacja i w kimę, przy wtórze porykiwań podchodzących zewsząd jeleni. 


Wiatunia z rana:




O szóstej miałem pobudkę - przyjechali jacyś leśnicy czy myśliwi i wyłożyli karmę dla hodowanego przez siebie mięsa na odstrzał, na co po krótkim czasie przyszły przyzwyczajone do tego jeleniowate, niestety - kiedy chciałem robić fotkę to zwierzaki się płoszyły, a jak się położyłem spokojnie, by ich nie płoszyć , to...ponownie usnąłem 😁.

Potem albo mi się to przyśniło albo obudził mnie ponownie jeleń wtykający wielki łeb do mojej wiaty 😁.

Trudno, po śniadaniu ruszyłem dalej na Przełęcz Salmopolską i dalej na Malinów i na południe.
Na grzbiecie Skrzyczne - Małe Skrzyczne spustoszenia , podobnie na masywie Baraniej Góry :







Jakoś tak przyplątała mi się stara melodia co ją śpiewała Dalida, młodzi pewnie nie wiedzą o kogo chodzi 😁, ale moje pokolenie może pamięta:
Gigi Amoroso


I szedłem wyjąc jak ten idiota ...😁

W końcu pojawił się szczyt , trochę to trwało , bo upał zrobił się sierpniowy, Barania Góra /1220/:

Niestety widoczność była ograniczona przez sporą ilość wilgoci w powiertzu


Zanosiło się cały czas na powtórkę z poprzedniego dnia , jeśli idzie o burzę, ale w końcu rozeszło się po kościach.
Na odcinku do schroniska i dalej było już więcej ludzi, widać ,że łatwy dojazd i dostęp do doliny zachęca do spacerów.

 W schronisku poszedł żurek, nawet dobry. Wnętrze nie zachęcało klimatem, no ale biorę poprawkę na lata, kiedy powstał ten budynek.

W dalszą drogę szedłem jakby pod prąd mijających mnie ludzi, minąłem Stecówkę zdaje się nieczynną (?) albo po sezonie "spowolnioną".
Następny przystanek - Przełęcz Kubalonka.
Wybrałem jedną z licznych tam knajp bo chodziła za mną od kilku dni grochówka, aż w końcu się spotkaliśmy i było to miłe spotkanie 😃.

Po posiłku na Kubalonce i lekkim wysprzęgleniu wziąłem się w końcu znowu trochę w garść.
Poszedłem dalej czerwonym szlakiem na Kiczory /989/. Po drodze okazało się, że zmieniono przebieg czerwonego szlaku, zapewne z powodu widzimisię kogoś z Mraźnicy.

W ogóle ten odcinek jest tajemniczy pod względem czasoprzestrzennym, bo tak: na Szarculi jest tabliczka "Stożek 2h", po 10 min na Kubalonce - "Stożek 2h15" potem po jakichś 45' na nowym odcinku szlaku "Stożek 2h" a na Łączecku nagle "Stożek przez Kiczory 2h30"... 😵
No ale dało radę trochę sprawniej. Po drodze fajowe skałki na Kyrkawicy /976/:



Przyszedłem na Stożek /978/ do schroniska i uciąłem sobie pogawędkę z panią z obsługi.
Ceny noclegów dość wysokie, ale ponoć mają ładny standard. Nie sprawdziłem. Pytałem o możliwość rozbicia się koło schroniska, ale podejście mnie zniechęciło: 8,- za namiot i do tego przymusowo 10,- za osobę z możliwością korzystania z infrastruktury schroniska.

Po krótkiej pogwarce ruszyłem dalej z planem rozbicia się na Małym Stożku. 

Mały Stożek okazał się właściwie miejscowością albo coś pomyliłem, bo muszę się przyznać, że zapomniałem na ten wyjazd mapy i szedłem tylko korzystając z tabliczek czasowych 😁.

We wsi gospodarz z agro zachęcał mnie do noclegu ale podziękowałem za te luxusy i poszedłem dalej, jak się okazało na górę Cieślar /921/. Tu rozbiłem namiot po czeskiej stronie słupków...a po chwili z mroku wyjechał samochód, za nim drugi 😵
Nie wiedziałem, że ta droga na grzbiecie granicznym jest intensywnie używana.



W nocy lis lub kuna intensywnie usiłował się dostać do przedsionka, gdzie trzymałem śmieci, zapewne puszka po sardynkach zostawiała smakowity ślad zapachowy. 


Poranek zacząłem od wschodziku, też mi się czasem uda gdy już nie tak wcześnie słońce wstaje:


Oczywiście 6.30 jechało znowu auto a pasażerowie obserwowali mnie jak osobliwość😁.
Poszedłem na ostatni już odcinek Pasma Czantorii czyli grzbietu granicznego.
Jest tu kilka ładnych miejsc pomiędzy kilkoma schroniskami , knajpami , lunaparkami i jarmarkami:




Podejście na Czantorię (995) z przełęczy Beskidek (684) w pytkę.
Wieża "śpiewała" od intensywnego wiatru.

Walnąłem czeskie tmave pivo na śniadanie 😄

Potem ani przez chwilę się nie zastanawiałem : skoro widziałem Wielki i Mały Stożek , Wielki i Mały Soszów , no to po Wielkiej Czantorii musi być i Mała.
Bardzo ładny odcinek na Małą:


i dalej już tylko zejście na Ustroń , skąd fajnie widać skraj BŚ:


Mała Czantoria prezentuje się z dołu poważnie:


i ostatni rzut oka na Ustroń a nad nim skrajne stoki BŚ czyli Równicy i Lipowskiego Gronia


Fajnie , że dało mi się zobaczyć te górki między sezonami, bo w zimie to chyba jest tam narciarskie pandemonium.
Wycieczkę w kształcie litery "U" uznaję uniżenie za umiejętnie ukończoną w Ustroniu i uporczywie udaną.