poniedziałek, 31 maja 2021

Żółte i Zielone Pogórze drogami pożarowymi

 Pogórze Kaczawskie



2021, maj



Dziwne pomysły snują się po głowach na wiosnę. Na przykład takie, żeby stracić znowu trochę czasu gdzieś w górkach, na pagórkach, w lesie, na polach...Jakoś nikt za bardzo nie mógł, więc stwierdziłem, że pojadę sam gdzieś blisko, w piąteczek po pracy, fajny biwaczek  a potem zrobię sobie w sobotę trasę. Blisko to mam np w Góry Kaczawskie, ale ostatnio wracając z Karkonoszy przejeżdżałem szosą przez PK Chełmy, Siedmicę i migały mi tam jakieś tajemne szlakowskazy. Sprawdziłem na mapie, dokąd one mogły kierować i gdzie tam jeszcze nie byłem - byłem tylko na Szlaku Wygasłych Wulkanów. Na Szlak Brzeżny (znakowany czerwono) jesteśmy od dwóch lat (!) umówieni z Davem i menelem, więc zostawiam go na szczęśliwe spotkanie. No chyba, że minie kolejny rok bezproduktywnie to chyba z bólem serca przejdę się tak czy siak. W każdym razie wymyśliłem, że zobaczę sobie południowozachodnią część i odwiedzę na przykład nową (w miarę) wieżę widokową.

Tymczasem okazało się, ze koledzy z Wrocka zwietrzyli moje plany i nagle okazało się, że jednak - dziwnym trafem - mogą jechać, ale nie w piąteczek lecz od rana w sobotę i niedzielę. No ok, czego się nie robi dla kumpli. Na dodatek Radeczek zmodyfikował mi trasę!

Na krawędź sudeckiego uskoku brzeżnego wjechaliśmy z Jawora na Myślinów i już za chwilę parkowaliśmy - ale nie w Muchowie, lecz na pobliskim leśnym parkingu na szlaku zielonym. Stąd wróciliśmy do Muchowa, dalej przez wieś kawałek szosą do odbicia Walońskiego Szlaku Rowerowego. W ogóle już teraz można stwierdzić, że tereny są świetne dla rowerzystów, których zresztą spotkaliśmy po drodze. Drogi pożarowe wysypane tłuczniem są nieco uciążliwe dla piechura (obiłem sobie piętę :-D), dla cyklisty zaś są idealne, urozmaicone i wygodne do jazdy.

Pierwszy postój

Blick na najwyższą część Gór Kaczawskich: Baraniec, Skopiec i Maślak, pomiędzy nimi Przełęcz Komarnicka:
Niepostrzeżenie przeszliśmy do Rzeszowa, pardon, Rzeszówka. Stąd kolejnym dojazdem pożarowym poszliśmy w kierunku szlaku żółtego czyli Wygasłych Wulkanów.
Po wyjściu na pola nad Gozdnem otworzył się widok na nasz cel:
Wieża na Zawodnej:
W Gozdnie przywrócono obelisk upamiętniający lokalne ofiary Wielkiej Wojny, są wśród nich nazwiska von Zeydlitzów.
My podejmujemy wysiłek jedynego bodaj podejścia tego dnia i po kwadransie jesteśmy na szczycie Zawodnej /446/. Wspinamy się na wieżę. Chociaż pogoda tego dnia była dynamiczna, na wieży mieliśmy akurat dobrą widoczność.
Pola z żytkiem...
Na każdą stronę patrzymy z zadziwieniem, to nareszcie wieża na skalę naszych możliwości! My tą wieżą otwieramy oczy niedowiarkom! 
To jest super w Polsce, szachownica pól jak w jakiejś gigantycznej grze w Żółto i Zielono, niebieskie niebo, białe chmury, wiatr w twarz!
(fot. Zły)

Za Górami Kaczawskimi są Karkonosze. Nie zmieniło się to od dość dawna.
Na północy widzimy wyróżniające się Grodziec i Wilkołak, na zachodzie oczywiście Ostrzyca Proboszczowicka.
Po nasyceniu się tymi widokami - naprawdę, ta wieża ma sens! - zeszliśmy do jej podnóża, żeby w sposób kulturalny spożyć wspólny posiłek. A do kulturalnego posiłku należało nam się Barbeitos.
Po powrocie do szlaku żółtego obieramy na rozdrożu kierunek bardziej na południe. Z lasu wyszliśmy na bardzo piękny odcinek wiodący wśród pól, kojarzył nam się...Beskidem Niskim. Chyba musiałbym  tam powrócić w tym roku, przywrócić nieco zachwianą  na korzyść Sudetów równowagę w ostatnim czasie.

Coś tam na zachodzie dzieje się dziwnego

Coś jak droga z Izb...
Przez Rzeszów, pardon, Rzeszówek, przechodzimy na pastwiska wokół Dworskiej Góry -
i za nią, na ambonie, kiedy raczyliśmy się specjałem w płynie, dogoniła nas tamta burza. Moi towarzysze mają chyba coś nie tak z instynktem samozachowawczym, ponieważ uznali ten moment za idealny do robienia samojebek na drabince. 
W tym rejonie nie obyło się bez zmoczenia kurtek i butów (deszczówką, zaręczam).
Przez leśne ścieżki koło Jedliniaka wyszliśmy na szosę poszukując odbicia na interesującą nas... drogę pożarową. No bo jak, bez tego nie ma wycieczki. Po drodze jednak przeszliśmy przez Kamiennik:
Przez ten detour nasza trasa się wydłużyła. Droga pożarowa nr 6 na dodatek meandrowała po lesie i zajęło nam sporo czasu dotarcie do punktu programu pod tytułem: gnomon. Punkt 51N/16E. Zawsze w takich miejscach czuję się jak fetyszysta...geograficzny. Przecież to tylko umowne miejsce, no ale jednak jest jakoś dziwnie.

 Przechodzimy do drogi pożarowej nr 7 i czarnego szlaku. 

Potem jeszcze nieco wysiłku żeby dostać się do szlaku zielonego i wrócimy na postój. Byłem już bardzo głodny, więc robię żarełko bez zwłoki:

(fot. Zły)

Ale potem też nosiłem drwa na opał, żeby było ciepło w niektóre części ciała..,wiem, żenujace jest to zdjęcie. Ale prawdziwe.

(fot. Zły)
Noc była nasza, każdy przejeżdżający pojazd był komentowany i pozdrawiany a furorę zrobił kolo na skuterku jadący boczną zabłoconą leśną odnogą.
Nie ma co dłużej czekać, trzeba przywołać moce:

Namiot Radka okazał się bezpieczną ostoją i padłem w śpiwór nie wiem dokładnie, kiedy.
Rano przebudzenie było chłodne i rześkie. Po ogarnięciu śniadania i całego bajzlu przejechaliśmy raptem kilkaset metrów do innego miejsca z wiatami. Stąd pójdziemy na niedzielną krótką przebieżkę.
Naszym celem jest minipasemko Muchowskich Wzgórz. Na początek wychodzimy obok bazaltowej wychodni skalnej na wieżę z XIX wieku.

Tego nam mało, więc poszliśmy na Mszanę /465/. Ale i to nie jest dla nas w pełni satysfakcjonujący punkt, skoro dalej na wschód jest najwyższe wzniesienie tego grzbieciku. Nikłą ścieżką a potem bez niej przeszliśmy na Muchowskie Wzgórza /475/. Po drodze mijamy tajemnicze słupki ponumerowane rzymskimi cyframi:
Szczyt z jednej strony jest podcięty urwiskiem w postaci bazaltowej wychodni: 


Zeszliśmy następnie do skraju lasu i wróciliśmy do miejsca postoju.
Został nam po drodze ostatni punkt programu, mianowicie wizyta u Lucyfera w przedpokoju:
(fot.Zły)

Sudety widziane z Czartowskiej Skały /462/, jest to świetny punkt widokowy podobnie jak wczorajsza wieża: 
"To idzie tutaj do tego dinksa a tu się patrzy jak tam wylata ptaszek..."

Związek Bojowników o Zło i Frustrację


Pogoda wyraźnie zmieniała się na gorsze, więc nie było nam żal wracać. Czasem trzeba się oddać takiemu klimatowi "pomiędzy", jaki oferują pogórza a to Kaczawskie jest bardzo przyjemne.

piątek, 14 maja 2021

Ostatnie przeczochranie tej zimy

 Karkonosze


2021, maj


Z doświadczenia wiem, że sobota wieczorem to niebezpieczny moment. Tu już za chwilę człowiek powinien się poświecić kolejny raz libacjom... ale wystarczy jeden nieopatrzny rzut oka na prognozę pogody, w takich na przykład Karkonoszach, żeby nic z tego nie wyszło.

Kolejny rzut oka musi być w takim razie na mapę: czego jeszcze żem nie widzioł? Otóż nie widziałem jeszcze pewnych miejsc ze skałkami, położonymi poza granicami KPN i poza siecią szlaków.

Trasę najlepiej zacząć w Borowicach i podążać na południe wzdłuż doliny Myji. Po kilku kilometrach podchodzenia dotarłem do miejsca, skąd już widać Szwedzkie Skały:

Wystarczyło przejść nad korytem Myji i nieco się cofnąć i wyszedłem na to widowiskowe acz odludne miejsce

W dole widać było Kaskady Myji

Niesamowite są te podwójne skały - rozcięte, rozerwane szczeliną. Warto było się tu przejść. Ale to dopiero początek atrakcji na dziś.

Odnajduję ścieżkę wiodącą w poprzek stoku i podchodzę dalej. Ścieżka jest taka, jak drzewiej bywało, zanim tu w górach wszystko wygładzono, uporządkowano, zagospodarowano, wyasfaltowano...

Odnalazłem miejsce, gdzie odchodzi nikły ślad wiodący do kolejnego punktu programu - ramienia zakończonego skałkami
Ptasiak /1046/
Tam z tyłu wyłaniają się Śląskie Kamienie, w końcu jestem już dość wysoko
Miejsce jest piękne właśnie na takie "odkrywki" się cieszyłem, ale nie myślałem, że będzie aż tak fajnie.
Teraz czas na coś trudniejszego. Muszę odszukać ścieżkę, która zaprowadzi mnie jeszcze wyżej. Pierwsze kilkaset metrów jakoś to szło, później zaczął się śnieg w swojej najgorszej odmianie. Śnieg kaszkowaty, rozmiękły, nienośny ale za to głęboki, coraz głębszy, aż do około 110 cm. Ślad ścieżki zaginął pod śniegiem i dalej szedłem "na czuja". "Czuj" okazał się być zwodniczy - wyszedłem zbyt wysoko ponad skały i za bardzo na południe. Czyli po prostu się zgubiłem po raz pierwszy. Musiałem się cofnąć, starając się ślizgać po powierzchni śniegu, niestety co jakiś czas wpadałem głęboko.
Wreszcie udało mi się wydostać w pobliże celu.
Białe Skały są mniej widokowe, bardziej ukryte, tajemnicze i zadziwiają formami...a niektóre z nich potrafią przyprawić o gęsią skórkę, np ta okropna, dziwaczna gęba:
gęba czy z innego kąta dziób okrętu w upartym rejsie na południe 
Byłem całkiem sam w cichym lesie, zupełnie pustym, ledwo było słychać jakąś aktywność ptaków. W tym czasie na Śnieżce czy Szrenicy zapewne tłoczyły się gromady ludzi. A mi aż zrobiło się nieswojo  -przyszło mi do głowy, co będzie, jeśli wpadnę gdzieś głęboko a noga zahaczy o gałąź...i pęknie kość...brrr. "Nic to", jak mawiał mój imiennik imć Wołodyjowski, trzeba iść dalej. Zszedłem do własnych śladów na ukos znowu mozolnie przekopując się przez śnieg i postarałem się odnaleźć boczną ścieżkę do kolejnego miejsca, które chciałem zobaczyć - Białego Domku. Jest biały, jest stary, niestety jest zamknięty.

Zszedłem niżej, żeby odnaleźć ścieżkę krawędzią PN, niestety, pogubiłem się ponownie. 
Gdzieniegdzie pojawiały się jakieś stare ślady rakiet, poszedłem jednak źle - za bardzo w górę - i "ścieżka" skończyła się w dziczy.  To był najgorszy odcinek, przeczochranie przez około 200 metrów w poszukiwaniu czegoś co będzie choćby śladem, możliwoscią przejścia. Był moment, ze próbowałem już nawet na czworakach, bo dosłownie co krok wpadałem w rozmiękły śnieg po pas. Niestety, na czterech ręce również wpadały w głąb :-) Kląłem w żywy kamień, teraz tak myślę, może trzeba było jednak podejść te 250 metrów do zielonego szlaku, pewnie byłoby łatwiej?
Po dojściu do ścieżki dyszałem z pięć minut.
A to jest właśnie "ścieżka" cały czas albo metr śniegu albo oparzeliska błotne po kostki, nie licząc wiatrołomów:
Po znalezieniu się w tym miejscu czekało mnie 3,5 km przejścia takim terenem, mimo stuptutów i całkiem niezłych butów pod koniec było już całkowite bagno w środku. Tak, to jest ciąg dalszy "ścieżki" :
Z najbliższej godziny nie mam zdjęć, po prostu nie miałem siły. A szkoda, bo było po drodze emocjonujące przejście przez potok Podgórna i żwawe podejście na stok Suchej Góry. 
Przez las wyszedłem nagle na całkiem przyzwoity odcinek wiodący od Wiaternej i Suchej Góry - tam zresztą też muszę się kiedyś pofatygować; tutaj było już tylko zwyczajnie męcząco, już bez czochrania do imentu.

Z ulgą powitałem szlak niebieski, którym podszedłem do Odrodzenia. W schronisku należał mi się choćby krótki odpoczynek, przegrupowanie sił, coś do jedzenia. Wycisnąłem wodę ze skarpet, zjadłem mało-wiela  i teraz mogłem zrobić już "zwykłą" turystyczną wycieczkę, bez czochrania przez zaspy, krzaczory i bezdroża. 
Wybrałem kierunek zachodni bo chciałem sobie spojrzeć w stronę Szyszaka Wielkiego. W drodze do Petrovki - pozostałości po odśnieżaniu, zaiste mieliśmy potężną zimę w tym sezonie:
Za plecami sylweta Małego Szyszaka:


Za Petrovką wiadomo, musi być trochę pod górę bo w końcu trzeba wyjść na 1414, Śląskie Kamienie
Pozdrowienia od ukraińskiego fryzjera Vladimira
Wielki Szyszak w zasięgu rzutu moherem, niestety dzisiaj już tam nie dojdę.
Śnieg, śnieg, śnieg, majowy śnieg.
A to jest dla mnie świetna fotka, bo idealnie widać w centrum kadru Pielgrzymy a poniżej nich Białe Skały, odwiedzone kilka godzin wcześniej z takim nakładem sił: 
Schodziłem szybko w stronę Przesieki, następnie skręcając w Szosę Sudecką, po drodze notując w pamięci możliwe odejścia na Suchą Górę i Skałki nad Przesieką, będą na przyszłą wizytę. 
Chętnie tu wrócę w tę względną "pustkę" pomiędzy obleganą Szklarską Porębą a zatłoczonym Karpaczem. Na pewno będzie świetnie, jak tej niedzieli.