Beskidy - Bieszczady
2022, sierpień
Zawsze sam układałem sobie ścieżki i ogólnie jestem raczej w opozycji do formalizowania tego, co powszechnie nazywamy "chodzeniem po górach". Dlatego wszelkie Korony, Diademy, książeczki, pieczątki, znaczki i odznaki i te pe są mi obce.
Do podobnej kategorii zaliczam również coś, co nazywam "geograficznym fetyszyzmem", czyli różne takie: "najdłuższe", "najdalsze", "od kropki do kropki" i tym podobne śmieszne zjawiska. Nie znaczy to, że temat mnie jakoś denerwuje, nie, po prostu moje myślenie o trasach biegnie innymi torami - raczej, żeby zobaczyć coś nowego, odwiedzić jakieś ciekawe dla mnie miejsce, połączyć to wszystko zgrabnym ściegiem śladów. Każdy pretekst jest dobry, żeby się udać w góry, więc patrzę z pewną pobłażliwością na ten "geograficzny fetyszyzm" u innych, często moich Towarzyszy na trasie i chętnie się przyłączam.
Przechodząc do meritum, na GSB dałem się nieco podpuścić Koledze, który jak mi się zdaje właśnie wtedy, po moim (jak mi się wydawało) wyczynie powiedział mi coś w stylu, że GSB to każdy górołaz powinien zrobić. Nie zgadzam się z tym, ale jakoś to we mnie ciągle rezonowało. Niestety, już mam taki charakter, że łatwo mnie podpuścić. No i w tym sierpniu przed 53 nie miałem zbytnio pomysłu ani planów, więc powróciłem do tamtej kołaczącej się myśli. Oczywiście w grę wchodziło wyłącznie robienie szlaku naraz, żadne tam półśrodki. Rozumiem, że każdy ustala sobie własne reguły, ale to było dla mnie poza dyskusją. Przecież i tak znałem z innych wypadów jak szacuję - około 80% szlaku.
Na szlak wyruszyłem niemalże z marszu, nie robiąc żadnych przygotowań. Nie trenowałem w żaden sposób do tej trasy. Nie robiłem szczegółowych planów noclegowych ani rezerwacji. Nie robiłem listy sprzętu. Owszem, zważyłem to, co mniej więcej chciałem zabrać, żeby wiedzieć, co ile waży. Na tej podstawie na przykład odrzuciłem komorę namiotu aby zabrać sam tropik plus płachtę pod tyłek (no i śpiworek). Ale potem ciuchów już mi się nie chciało ważyć, wziąłem jakieś niezbędne minimum jak mi się wydawało.
Zależało mi, żeby przejście miało aspekt również biwakowy, a nie wyłącznie spania pod dachem i jedzenia gotowych dań, dlatego nie zrezygnowałem również z palnika i garnka. Ogólnie rzecz biorąc moje przejście nie miało żadnego konkretnego "stylu" - spałem zarówno za free w budce, za 8 zł w namiocie na bazie jak i za 135 zł w zajeździe, po prostu nie zajmowałem sobie tym tematem głowy - przy panujących upałach cieszyłem się, kiedy wypadał nocleg z możliwością zmycia z siebie soli. Nie robiłem też żadnych cudów typu depozyty czy wysyłanie do siebie paczek na trasę :-)
Dzień 0. Właściwie to jeszcze na dzień przed zaplanowanym wyjazdem z pewnych urzędowych przyczyn wyglądało to tak, że jednak nie pojadę. Tymczasem jednak zaryzykowałem i pojechałem, przed godziną osiemnastą już wysiadałem z ostatniego autobusu w Ustrzykach Górnych. Noc spędziłem w dość tanim a świetnie położonym Terebowcu. Z szefową obiektu uzgodniłem możliwość pozostawienia plecaka do odebrania z pokoju po zrobieniu pętli.
Dzień 1. 47,5km +2130m (dane wg mapy.cz) Pewnikiem w rezultacie pękło z 54? Dopiero o 6:49 jechał pierwszy autobus do Wołosatego, ze mną tylko ktoś do pracy. Oczywiście chciałem wysiąść w dobrym miejscu ale kierowca mówi "nie nie to nie tu" i musiałem się cofać kilkaset metrów.
Strach się bać, co to będzie, co to będzie? Okropne to zdjęcie.
Trzeba ruszać. Myślałem, że jestem pierwszym turystą na szlaku dzisiaj, ale doganiam jakieś dwie grupki, pewnie nocowali w Wołosatem.Dobijam sprawnie do Przełęczy Bukowskiej
Przez Rozsypaniec wychodzę na Halicz /1333/. Tutaj już pojawiają się ludzie z obu stron, mimo, że nadal jest wcześnie. Wspominam, jak spaliśmy tutaj z meniem.Piękny odcinek przechodzę bez dalszych sentymentów :-) robi się naprawdę gorąco i z tymi temperaturami będę się mierzyć przez najbliższe dni. Nie wziąłem żadnych zapasów ani wody na ten "haczyk" od Wołosatego, liczę więc bardzo na źródełko na Przełęczy Goprowców.
Po dojściu do przełęczy poszukuję bezskutecznie wody. Jestem już w rozpaczy gdy wpadam na pomysł wejścia wyżej w krzaki i tam znajduję nikły strumyczek, z którego na kolanach jak zwierzę wychłeptałem z pół szklanki.
A to mnie jeszcze czeka:
Go West!
Na zejściu oczywiście klnę w żywy kamień, najpierw na tych cholernych schodach jak drabina a potem w lesie, kiedy się ściemnia. W końcu byłem zmuszony wyciągnąć czołówkę. Nie ma co tego roztrząsać. W każdym razie miedzy gdzieś koło 21:30 znalazłem się na szosie i zacząłem idąc wydzwaniać po miejscówkach w Smereku i Kalnicy. Pierwszych kilka telefonów jak kulą w płot, ale wreszcie jest trafienie: Przystanek Smerek mnie zaprasza. Mocno już wyeksploatowany dotarłem do lokalu. Jest to jedno z sympatyczniejszych miejsc na trasie i nawet o dwudziestej drugiej otrzymałem gorącą zupę. Mycie i ładowanko fona i wreszcie pakuję się na górną pryczę. Spałem w pokoju z wielce miłymi ludźmi z Puław, idącymi GSB w przeciwną stronę.
Dzień 2. 32,5km +1440m
Śniadanie robimy sobie wspólnie przed sklepem. Po lewej siedzi Słowak na gigancie w polskich Beskidach :-), który dołączył się do nas. Pozdrawiam Was serdecznie! Byliście pierwszymi spotkanymi przeze mnie GSB-owiczami i dobrą wróżbą na resztę trasy.
Na Okrągliku /1101/ minął mnie poznany przy sklepie Słowak. Ja dojadłem kiełbaskę i poszedłem dalej, na Duże Jasło /1153/.
Cudne bieszczadzkie manowce!
Pojawiają się turyści podchodzący z Cisnej. Ścieżka prowadzi przez Szczawnik na Małe Jasło. Ale wyraźne schodzenie zaczyna się dopiero za Worwosoką. Jestem już nieźle zmachany i jak to nazwać, rozpalony pochłoniętym słońcem? Z ulgą powitałem Solinkę, w której się ochłodziłem, uff! A za chwilę już siedziałem w Karczmie Łemkowyna w Cisnej. Wziąłem dwie zupy bo jakoś nie miałem ochoty na nic z drugich dań. Ogólnie na całej trasie to był dla mnie pewien problem - wybór dań w tradycyjnych knajpach jest dość powtarzalny, a mi się jakoś zmienił smak i nie mam już ochoty ciągle na żurki, kotlety i te pe. Oczywiście do tego dwa zimniutkie radlery i jakoś się doprowadziłem do stanu używalności. No, to teraz już będzie git, myślałem sobie naiwnie. Wyjście z knajpy dało mi w twarz gorącem, ale wykończyło mnie kilometrowe podejście asfaltem do bacówki Pod Honem. Aż musiałem tam zalec na chwilę nad horrendalnie drogą lemoniadą.
Po szybkim śniadanku wychodzę i wracam do grzbietu. Następny przystanek - Chryszczata /998/.
Pole namiotowe w Duszatynie. Zarosło i mało tu namiotów a dużo aut. Nie mam na to siły.
Most kolejki i bród na Osławie:
Niemalże usmażony docieram do tego miejsca w Prełukach i przekraczam most:
W tym momencie zakończyłem przejście przez pierwsze pasmo, cudowne Bieszczady, chociaż nieco zbyt "uturystycznione" na tę chwilę jak mi się zdaje.