Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Adamy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Adamy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 lutego 2019

Mędralowy szałas

Beskid Makowski


2019, luty



Tym razem udało się pojechać w męskiej ekipie: Marco, Dave i Michun.
Chcieliśmy skorzystać z tegorocznych opadów śniegu w rejonie oddalonym od schronisk i głównych tras a szczególnie ośrodków dla narciarzy.
Mój pomysł oparłem o trasę z Przyborowa zielonym szlakiem, którego wcześniej nie znałem, aż do szałasu czy bacówki na Hali Mędralowa.
Spotkaliśmy się zatem na dworcu w Żywcu.
Niestety, jako przewodnik nie odrobiłem lekcji i jak tylko pojawił się przystanek z nazwą "Przyborów" zarządziłem wysiadkę. Wstępne sprzętowienie:
Tymczasem nasz szlak zaczynał się... na przeciwległym krańcu wsi. W ten sposób zapewniłem naszej trójce dodatkową 3,5 kilometrową przebieżkę asfaltem. Komentarze kolegów - bezcenne.
Od razu z szosy wchodzimy w głębszy śnieg, kierunek nadają nam głębokie ślady butów. Na którymś zakręcie moja cierpliwość się skończyła i "żądam postoju, jasne?!" :-) (jak Fiona) na założenie rakiet. Dave debiutuje w roli rakietomistrza więc Marco wyjaśnił techniczne tajniki Inooków. Tym razem jestem jedyny na TSL-kach.
Uporczywie napierając pod górę wydostajemy się na grzbiet Czoło - Kalików Groń, który zasiedlają przysiółki - a to Fujasy, a to Moczarki i inne.

Grzbietem przechodzimy na Jaworzynę /997/, po drodze mijając się z jadącymi z przeciwka skuterowcami śnieżnymi. Ślad pozostawiany przez te urządzenia będzie dla nas pomocną wskazówką w dalszej drodze. Wiatr, który nam towarzyszy wzmaga się wraz z wysokością. Po niebie zaiwaniają chmurki z pospiesznymi prędkościami.

(fot. Dave)
Po drodze małe wątpliwości topograficzne rozstrzygnął nam GPS, tymczasem wyłazimy na Małą Mędralową /1049/ i robi się ciemno a wiaterek daje nam popalić:
Dalej przed nami całkiem strome kilkaset metrów wyprowadzające na grzbiet graniczny.
Tu znów Dave'owi spada rakieta, Marco mu pomaga a ja wykorzystuję ten czas na wyjęcie czołówki  i cieplejszych rękawiczek.
Grzbiet graniczny rozpoznaję wyłącznie po pojawieniu się czerwonych znaków, słupki graniczne są całkowicie niewidoczne, zasypane śniegiem.
Wiatr potrząsa świerkami i leży po drodze mnóstwo połamanych czubków i gałęzi. Przed oczami wyobraźni mam spadający na mnie konar obciążony zlodowaciałym śniegiem... Tego niestety boję się najbardziej, miałem próbkę takiego zdarzenia na poprzednim wyjeździe.
Wychodzimy wreszcie powoli na szczyt Mędralowej /1069/, ja cały czas powtarzałem, że będzie tu tablica słowacka informująca, że stoisz na  Najsevernejší bod SR. Tymczasem przecież ta tablica stoi kawałek dalej, na niższym wschodnim wierzchołku. 
Po kilku krokach w bok od granicy ujrzałem już dach szałasu i byliśmy w domu!
No ale nie tak prędko...Wejścia do chatki okazały się całkowicie zasypane śniegiem. Za pomocą rakiet odkopujemy wejście ale i tak trzeba do środka wpełznąć.
(zdjęcie z rana)
Teraz wreszcie można zacząć biwakowe czynności - przebieranie, gotowanie, jedzenie...

I w końcu spanie. Było ciepło, około zera stopni, w nocy słychać było dujący wicher na grzbiecie, ale do nas docierały tylko podmuchy. Każde wyjście w nocy z chatki było wybitnie nieprzyjemnym przeżyciem. Tak wyglądało wejście do naszej norki z zewnątrz, więcej odkopywać już nam się nie chciało:

Rano odwilż. Halny przywiał ciepłe powietrze. Można by się pozbyć wierzchnich ciuchów, żeby nie zimny śnieg :-)
Tym bardziej lękam się chodzenia pod drzewami. Po śniadaniu i zaszpejeniu prowadzę naszą trójkę zatem na ukos przez halę do szlaku.


Las przedstawia opłakany widok - wszędzie leżą gałęzie, połamane konary i całe drzewa, które nie wytrzymały naporu śniegu i wiatru.

(fot. Dave)
Na szczęście szybko wychodzimy na Halę Kamińskiego.
Mamy tu próbkę słynnych widoków, to jedno z najfajniejszych miejsc w Beskidzie IMHO.
Po drugiej stronie grzbietu, na zejściu na Przełęcz Klekociny leżą olbrzymie ilości śniegu. Tu dopiero doceniamy w pełni zalety rakiet. Często musimy obchodzić zwalone drzewa i wykroty, z plecakami a bez rakiet byłaby to niezła walka. Widać stąd już kolejne szczyty  na naszej trasie:
Na Klekocinach trochę się wietrzysko uspokaja, robimy małą przerwę jak to w zimie - tyle, co na łyka z termosu i gryza przed podejściem. 
Znów połamanym lasem wychodzimy na obszerną polanę pod Beskidkiem /1044/, ostatnie podejście:
Tu chwila oddechu, w drodze na Czerniawę Suchą przez niemiłosiernie okaleczony las można nieco odpocząć.

Na drugim,niższym wierzchołku Czerniawy Suchej /1048/ wita nas wesoło tęcza
Robi się słonecznie i humory nam dopisują! Przed nami najzacniejsze podejście, polanami na szczyt Jałowca. Bardzo lubię ten szczyt.


Na tym odcinku jest świetnie, idziemy sprawnie, słonko świeci. 
Na przełęczy antrakt na moment a potem w górę...klasyka.
Nie mam jak słowami opisać radości wędrówki na szczyt Jałowca, więc w narracji nagły przeskok na szczyt :
 Wielki kłąb chmur to się chyba nazywa wał fenowy:

No i nadszedł moment na tradycyjną gwiazdkę rakietową

(fot. Dave)
We wiacie poprawiam sobie "garderobę na stopach", czyli prozaiczne skarpety. Z jakiegoś powodu wszystko jest mokre mimo stuptutów i dobrych butów. Czuję też jakieś niemiłe obtarcia, jeszcze nie zagojona pięta sprzed dwóch tygodni daje się we znaki.
Na zejściu szlakiem niebieskim natykamy się na mnóstwo wilgotnego śniegu. Starcza mi sił na prowadzenie do rozstajów szlaków...Od tego miejsca chłopacy lecą pierwsi a mnie ogarnia dziwna słabość, nogi bolą, zataczam się i kołyszę jak kuter rybacki w sztormie na Zatoce Puckiej :-D
Tak nam schodzi czas w grząskim podmokłym śniegu na prawie płaskim odcinku na Przełęczy Cichej nad Roztokami, ten fragment trasy był dla mnie najgorszy mimo braku podejść.
Szlak chatkowy prowadzi nas dalej i odbija od niebieskiego w lewo. Tutaj pozytywna wiadomość:
Jeszcze ostatni wysiłek, śniegu jest tu mało więc idziemy w podanym czasie. 
Witamy się z chatką Pod Solniskiem (zwana też  Adamy, od nazwy przysiółka).
W chatce jest wg mnie fajniejsza atmosfera niż w schroniskach, nie jest się tylko klientem ale uczestnikiem. Po przebraniu się i zjedzeniu co nieco pomagamy przynieść wyngiel i drwa. 
Siedzieliśmy we wspólnej sali dopóki nie przyszli gremialnie uczestnicy jakiegoś rajdu, zrobiło się dla nas zbyt tłoczno i hałaśliwie.
Na stryszku na materacach zalegamy gadając aż do zaśnięcia, niestety ledwo zasnęliśmy przyszli kolejni ludzie i bezceremonialnie świecąc czołówkami obudzili nas ponownie ;-)

Rano deliberujemy przy mapie, którędy schodzić. Pogoda jest dość przyjemna, chociaż panuje odwilż na całego - z 8 stopni na plusie.
Nie odnaleźliśmy w sobie chęci do brodzenia w roztapiającym się śniegu. Po sprawdzeniu możliwych połączeń do Kraka i dalej postanawiamy zejść po prostu do Lachowic.
Żegnamy się z Izą szefującą tymczasowo na chatkowych włościach i po śniadaniu schodzimy. Początkowo rakiety jeszcze się przydają.
 Na ostatnim odcinku zdejmujemy rakiety a koledzy wskakują jeszcze na dziesięć minut w raczki, chyba chcieli mnie zawstydzić, że moje zostały w szafie :-D
Dolinką Kapałowego Potoku doszliśmy do szosy a następnie przez Lachowice dotarliśmy do punktu rozstania.
Wyjazd był wyjątkowo udany: towarzysko, górsko oraz biwakowo. Bardzo lubię te bacówki, szałasy ale i chatki też mają swój klimat. Dzięki kompanom była świetna atmosfera "pomocy i wzajemnego zrozumienia" :-D

sobota, 10 sierpnia 2013

Beskid Żywiecki bocznymi ścieżkami... od chatki do chatki


Beskid Żywiecki

2013, sierpień


Szczęśliwie się złożyło , że mogliśmy wspólnie ze Sparkusem wybrać się na letnią wycieczkę w Beskid Żywiecki. On ma rzut beretem do Żywca, ja trochę dalej , ale nie przeszkodziło to nam w porannym spotkaniu na miejscu. Ja niestety byłem po kilkugodzinnym czekaniu na połączenie w Katowicach i bez snu...ale za to Tadeusz nastawił się na opcję namiotową, miał trochę więcej do noszenia  więc siły były wyrównane
Ja z góry założyłem, że nocki spędzimy w chatkach lub na bazach, z dostępem do wody , pieca, pod jakimś zadaszeniem. Bowiem wycieczka miała prowadzić mniej znanymi ścieżkami, niż czerwono znakowana ścieżka głównym grzbietem oraz omijać schroniska PTTK na rzecz alternatywnych przybytków. 

Wycieczkę zaczęliśmy o 8 rano w Korbielowie -Krzyżowej
Od razu skręcamy w bok na szosę do Krzyżówek, a z niej po chwili w lewo pod górę na żółty szlak na zbocze Styrku. I zaczyna się! Kilkaset metrów idziemy z pół godziny , ponieważ nie możemy oderwać się od pysznych, dojrzałych jeżyn, które rosną tutaj w niemożebnych ilościach. Rzut oka na Pilsko, doskonale stąd widoczne: 
(fot. Tadeusz)

i znów zagłębiamy się w krzaki, jak nie jeżyn, to z kolei malin.
Po pewnym czasie wychodzimy na otwarte łąki a na północy objawia się Beskid Mały.
Dochodzimy do czarnego szlaku - to ma być nasz główny przewodnik na ten dzień. 

Szlak okazuje się...w likwidacji. Pracowicie, z wytrwałością godną lepszej sprawy, ktoś zamalował większość znaków. Tą samą ścieżką przebiega jednakże szlak oznaczony na mojej mapie jako...konny a w terenie znakowany dość kapryśnie żółtą kropką na białym tle.
Oddalamy się powoli od Pilska , lecz wciąż nam towarzyszy jego kopuła.
Nagle w lesie pojawiają się białe strzałki namalowane na drzewach, właściwie raczej wielkie strzały.
Doprowadzają nas one do pierwszej pozycji z listy bacóweczek do odwiedzenia  kryjącej się pod intrygującą nazwą "VIKTORIA K" a położonej na zboczu Jaworzyny.
Bacówka jest pięknie zadbana , otoczenie zachwyca. 

(fot. Tadeusz)

Jest pusto, gospodarz miły aczkolwiek jest jakby zdziwiony naszą obecnością. Bierzemy kurtuazyjnie po herbatce, aby nie wzbudzać kontrowersji, piwa niestety nie ma w ofercie. 
W ofercie są noclegi, ale nie skorzystamy, bo za wcześnie chociaż mnie morzy sen po niedospaniu nocnym.  
(fot. Tadeusz)


Bacówka dysponuje również piękną pieczątką. 
Pytamy o czarny szlak - ponoć PTTK go likwiduje, bo "nierentowny". WTF!? Od kiedy to szlaki mają być rentowne? Podejrzewamy spisek pttkowców przeciwko "prywaciarzom". 

Po dłuższej chwili ruszamy dalej za białymi "strzałami". Dochodzimy do górnej części wsi Głuchaczki. Dalszy przebieg szlaku jest dla nas enigmą do dziś.
W dolince potoku gubimy się całkowicie i idziemy przez knieję na azymut. Optymistyczne pohukiwania Sparkusa, że to już gdzieś niedaleko biorę nieopatrznie za dobrą monetę 😄
W końcu, podrapany i z mokrymi nogami, wychodzę na jakąś dróżkę. Odnajdujemy znaki i wspinamy się na stok do przysiółka Pindelówka.
Idziemy za żółtymi kropami, które jednak w pewnym momencie znikają...Wspinamy się na czuja na stok kolejnej "Jaworzyny" i dochodzimy do znaków zielonych. Po przecięciu ścieżki zielonej - znaków nadal brak. Szukamy , szukamy w pobliżu...w końcu znajdujemy nikłą ścieżkę i znaki "konne" - to już jest parodia szlaku a czego te biedne konie miałyby tu szukać...to już sobie nie wyobrażam.


Przechodzimy przez paskudne kłujące chaszcze, nogi mam ponownie mokre od błota. W końcu wyłazimy na jakąś stokówkę i następnie przez jakąś godzinę i pół kluczymy po stokach na każdym skrzyżowaniu grając w ruletkę, oczywiście znaków nadal brak albo pojawiają się w najdziwniejszych miejscach - np okazuje się, że "szlak konny" jest poprowadzony przez jeżyny jakieś 20 m powyżej stokówki na pewnym odcinku😁
Na szczęście nie zawsze trzeba było podchodzić.
Wreszcie ta zabawa się kończy kilkoma pamiątkami na goleniach i łydkach i wychodzimy na przecudną polanę pod szczytem Magurki /1107/.
Tu wreszcie dłuższa chwila odpoczynku. 

(fot. Tadeusz)


Dajemy sobie luz i podziwiamy Beskid Śląski i otaczający nas Żywiecki. 
Wreszcie ruszamy na najwyższy szczyt wycieczki, mianowicie Mędralową czyli Wielki Jałowiec (1169).
Według regionalizacji Kondrackiego staję w takim razie na najwyższym szczycie Pasma Przedbabiogórskiego wchodzącego w skład...Beskidu Makowskiego a nie Żywieckiego, czyli, hm,  to tutaj a nie na Lubomira powinni się udawać zdobywcy Koron Polski(ch)😄. (A swoją drogą  Lubomir powinien być w Beskidzie Wyspowym...).  




Formalności zostawiamy formalistom a my udajemy się na inspekcję słynnej bacówki.
Nie miałem okazji jeszcze tu być. Bacówka sama w sobie jest świetna , oferuje miejsce na pięterku a także na parterze, ze stołem.
Niestety jest dość brudno i sporo śmieci, jak wiadomo zgodnie z prawami fizyki, butelka pusta waży dwa razy więcej niż pełna.

Potem schodzimy na Przełęcz Głuchaczki (832) aby na wieczór zawitać do bazy namiotowej SKPB. Powstała tu nowa wiata po zawaleniu się starej.
Bazowi witają nas sympatycznie, Tadeusz oznajmia, że czarny szlak został przetarty , poprawiam go, że raczej "przedarty" 😄.

Sparkus rozstawia swój namiot wśród innych a ja nie chcę spać w zatłoczonym namiocie typu "beczka", więc będę spał, na górce wiaty, gdzie  z desek zrobiono platformę (a drabinę robił chyba jakiś pijany kubista).
Za 7,- od głowy korzystamy na maksa z wszelkich udogodnień bazy - nieograniczony dostęp do pieca, wrzątku a nawet herbaty "Minutka" i cukru, woda zimna jest sprytnie doprowadzona ze źródełka rurkami do zlewu i umywalni.
Spędzamy fajny wieczór na pogaduszkach i szykowaniu żarełka , chociaż oczy nam się szybko zamykają...

Noc jest bardzo chłodna a ja mam tylko wkład do śpiwora, więc budzę się i marznę, na szczęście obok leży jakiś stary śpiwór, którym się przykrywam. 



Rano po śniadaniu szybko ruszamy grzbietem ale zaraz schodzimy na Słowację na żółty skrót, aby nie iść ponownie tą samą drogą.
Obchodzimy Mędralową i wracamy na naszą łąkę na Hali Kamińskiego

(fot. Tadeusz)

Po chwili odpoczynku ruszamy dalej zielonym, widok na Beskidek (1045) , Suchą Czerniawę (1062) oraz z tyłu Jałowiec (1111) - to nasze najbliższe cele. 
(fot. Tadeusz)

Schodzimy na Przełęcz Klekociny (864) i zmierzamy do kolejnej prywatnej bacówki ZYGMUNTÓWKA
(fot. Tadeusz)


Gospodarz dowcipny w stylu szorstkim kolejnych gości wita zdaniem "po coście tu przyszli?"  😄
My wyglądamy na starych wiarusów więc ugaszcza nas  zimnym piwem oraz domową jarzynową. W bacówce można spać w cenach agro.
Po długim leniuchowaniu ruszamy w końcu pod górę. Na Czerniawie stwierdzamy zgodnie , że nie ma co się spieszyć i zbaczamy w lewo na Lachów Groń (1045) . 

Podchodzimy w upale, na Hali Janoszkowej stoi szałas zdatny do spania.
Na szczycie robimy sobie sesję zdjęciową - panorama sięga 360 stopni z drobnymi przerwami na drzewka. Jest to cudne miejsce na piknik. 







Wokół nas Jałowiec, Polica, Babia Góra, Mędralowa, w oddali Wielki Chocz, pasmo graniczne, Pilsko, Beskid Śląski ze Skrzycznem...
Siedzimy długo,Tadek gotuje i zajada, ja chyba przysypiam na słońcu... 


(fot. Tadeusz) 
(fot. Tadeusz) 
(fot. Tadeusz)

W końcu zbieramy się bo już nie mogę wytrzymać upału, wracamy tą samą drogą na Czerniawę i podchodzimy na Jałowiec.

Na Jałowcu 
jest trochę ludzi - podeszli z Koszarawy albo Zawoi. My zaś schodzimy kierując się na Roztoki. Schodzimy do doliny - niestety, sklep we wsi okazuje się zamknięty - następnie dość ostro podchodzimy na przeciwległy stok - tu mapy nie są konsekwentne nazywając górkę Soliskiem, Solniskiem bądź Opuśniakiem. 
Ok. 19tej docieramy do chatki studenckiej na Adamach inaczej zwaną studenckim schroniskiem "Pod Solniskiem" (jednak).

Chatka jest ponadprzeciętnie zadbana i czysta, mamy pełen dostęp do kuchni, wrzątku, pryszniców z ciepłą wodą. W chatce panuje klimat małego schroniska - fajowa jadalnia/świetlica, niezbyt dużo ludzi. Pewnym znakiem szczególnym tego miejsca jest całkowita prohibicja.
Za legowisko z materacem płacę 15,- , Tadeusz zaś za miejsce na namiot zaledwie 5,-
Po kolacji siedzimy przy ognisku słuchając grajków gitarowych, szczególnie podoba mi się pewna własna aranżacja instrumentalna "Sound Of Silence"... 



Rano dalsza droga nas wzywa dalej choć upał doskwiera. Zaraz przy drodze gubimy chatkowy szlak czerwony i dookólną trasą przez las schodzimy do Koszarawy.
Przy sklepie posilamy się chmielem w płynie, na szczęście nie przytępia to mojej uwagi i nie daję się zaskoczyć nagłemu uskokowi żółtego szlaku w bok. 
Podchodzimy zatem na stok Zapadliska, Zapadziska bądź Kubiesów Gronia (bo mapy znów nie mogą się zdecydować).
Odnajdujemy w lesie kolejna chatkę studencką - jest to Chatka na Lasku.
Panuje tu zupełnie inna atmosfera niż na Adamach a mieszkańcy są z tego dumni.
Zaraz znajduje się piwo , wrażenie trochę nierealnego stylu neohippie potęguje leniwa rozmowa.  Ogólnie wrażenia bardzo fajne, ale mam problem, czy tę chatke polecać abstynentom 😄.
Umysły mając zawieszone w innych wymiarach nie skupiamy się na dalszej drodze i - jak się później okazało - idziemy w kompletnie inną stronę niż zamierzone zejście do Przyborowa.
Odnajdujemy się po drugiej stronie Pasma Laskowskiego w... Peweli Wielkiej .
Stąd dymamy do Jeleśni a Sparkus podjeżdża po swoje auto stopem, kolejny raz wypróbowując na kobietach swój nieodparty zwięrzecy magnetyzm 😄.

Była to exxtra wycieczka zarówno z powodu trasy jak i towarzystwa a także luzackiego podejścia.