Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Góry Bialskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Góry Bialskie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 25 września 2021

Z cyklu: Śpiąc we wiatkach, szopkach, chatkach.

 Góry Bialskie


2021, wrzesień


Jakoś tak znowu udało się umówić z Mhu. A honorowym uczestnikiem miał być znów Konsi, jak w czasie naszego zimowego wypadu. Dobrze byłoby zatem znaleźć jakieś miejsce niekoniecznie przewiewne. Współgrało to z moim planem odwiedzenia jak najwięcej alternatywnych miejsc noclegowych. Mój wybór padł na z dawna upragnioną chatkę pod Czernicą. Wymyśliłem jeszcze jakąś traskę do niewidzianych dotąd ciekawych miejsc i hajda. 

Weekend miał być ładny, więc nie przesadzałem ze sprzętem. To samo doradzałem towarzyszom, zatem w aucie w Bolesławowie pozostało sporo ciuchów.

Na początek przechodzimy przez grzbiet do Młynowca, po drodze mamy super widoczki zarówno w dolinę Kamienicy jak i w dolinę Kleśnicy. 


Następnie doliną Młynówki i stokówką wydostaliśmy się na wysokości powyżej 900 m npm czyli na Przełęcz Dział. Po krótkim odpoczynku odnajdujemy ścieżkę na Gołogórę /980/, z początku nikłą a potem coraz wyraźniejszą.  
Lecz głównym celem na tej trasie jest nieco niższy Łysiec /964/. A na nim intrygujące skałki.
Chłopaki też się cieszą
Ale Łysiec (Kahlerberg) oferuje jeszcze jedno ciekawe miejsce, mianowicie trwałą haliznę na samym wierzchołku. Jak można wyczytać w necie, wiąże się z nią legenda jeszcze z czasów dawniejszych a nie napływowych mieszkańców. W swoim głównym wątku jest wielce podobna do tej o Smoku Wawelskim. Smok mieszkał jednakże na górze a nie w jaskini - ale owszem, zajmował się tym samym, czym smoki tradycyjnie się parają - pożeraniem bydła, paleniem wsi i oczywiście porywaniem dziewic (dziewice widocznie są do czegoś potrzebne w smoczym domostwie).
Młody - ale tym razem nie szewczyk, lecz sołtys - pobliskiego Gompersdorfu nadział dziewicę...nie, coś pomyliłem...nadział, owszem, ale krowią powłokę, siarką i smołą. Dalej to już poszło typowo - potwór pożarł bombową krowę (czy może krowią bombę?), następnie trawiony poprzez trzewia ogniem próbował wzlecieć lecz rozbił się o szczyt Łyśćca i spłonął właśnie na tym łysym miejscu, gdzie do dziś nie rosną drzewa.
A my dzięki temu mamy super panoramę 

Heil to the dragon! Gdzieś tu leży pogrzebion.
Wróciliśmy do przecinki wiodącej w dół i dalej już zwyczajnie szlakiem zeszliśmy w pobliże kolejnego punktu programu. 
Niedaleko od szlaku pokazuje się nam grupa skał nazwana Trzy Siostry, jak u Czechowa. Niemcy czy też tutejsi Ślązacy nazywali je nie wiedzieć czemu Grenzfelsen.
Skałki robią imponujące wrażenie, zresztą właśnie tutaj przyszła mi na myśl taka refleksja, że to jest wybitnie zajebiste w Sudetach - w środku lasu sobie idziesz, zbierasz grzyby czy jagódki :-) a tu nagle... sterczy jakiś kawał skały wielkości wieżowca czy bloku. W Beskidach zjawisko znacznie rzadsze, pomimo ich wyższych wysokości npm.
Proszę na jakie "granie tatrzańskie" się wdrapaliśmy
Oczywiście nie omieszkaliśmy wspiąć się na sam wierzch
Kończymy ten temat i cofamy się pod górę, zboczem Siekierzy a potem Kobylicznym Duktem i przez las dochodzimy do szlaku czerwonego na Czernicę /1083/.   
Kolejny mój pobyt na tej górce i znowu fajne widoki

Wiater przegonił nas z wieży i w zapadającym zmroku szukaliśmy drogi do chatki. Na szczęście odwiedziłem ją już kiedyś na próbę, więc wiedziałem, co i jak.
W chatce zbierali się powoli turyści złaknieni noclegu. Co jakiś czas ktoś dobijał, aż do 23ciej aż zebrało się nas tuzin. Na całe szczęście - co nie jest regułą w obecnych czasach - całe towarzystwo było bardziej niż w porządku, lecz nie znaczy to, że nie było wesoło, za kołnierz nikt nie wylewał, ale obyło się bez chamskich zachowań, darcia ryja robienia "trzody" itp itd. 
(fot. mhu)
Na dodatek rano zrobiliśmy porządek, rowerzyści zadeklarowali, że zabiorą opakowania również te szklane, była kulturka, śniadanko i pożegnalne uściski. A tu ja jeszcze przy skromnym śniadanku.
(fot. mhu)
My kierujemy się dróżkami na Przełęcz Suchą /1002/ a dalej na Kunčický Hřbet i przełęcz graniczną. Już w Czechach idziemy stokówką wzdłuż granicy niemalże na Palaš /1027/. Tego dnia podobnie jak poprzedniego mijaliśmy niewielu turystów
ale przy chacie Paprsek sytuacja radykalnie się zmieniła. Można tutaj dojechać samochodem i Czesi korzystają z tej możliwości gremialnie. Do bufetu wielka kolejka, udało nam się znaleźć na szczęście miejsce na tarasie i zasiedliśmy do stołu. Tymczasem znowu spotkaliśmy się z poznaną wieczorem parą, zaprosiliśmy ich do stołu. Jeszcze czekaliśmy na przybycie Marcina wraz z żoną i w tym momencie zrobiła nam się całkiem duża gromadka. No i znowu pożegnania i uściski ;-)
My zmierzamy na Větrov (918 m) do niedawno postawionej repliki wieży stojącej dawniej na Śnieżniku (Kaiser-Wilhelm-Turm). Czeska wersja została nazwana Dalimilova rozhledna.
(fot. Joanna)
Ładna panorama Jeseników - między innymi Šerák, Keprnik.
Za nami niższe partie Jeseników i Hanušovická vrchovina.
(fot. Joanna)
Wracamy gadając na 100 tematów do szlaku czerwonego. Jak widać, w tak piękny dzień mnóstwo czeskich turystów chciało odwiedzić wieżę i/lub chatę Paprsek.

Dalej klasycznie czerwonym szlakiem czyli Hrebenovką poszliśmy do Medvedi boudy i do granicy. Wiadomo, potem Chlupenkovec /980 m/ i Sierstkowa /975 m/.
Wreszcie lądujemy na Przełęczy Płoszczyna. Nasza wesoła ekipka i znów dotarli nasi znajomi z Czernicy:
Ciekawy pomysł prowadzących chatę Kladské sedlo, ogólnodostępne (ponoć) namioty ustawione na skrzyniach (!) dysponujący każdy z nich dwiema pryczami.
W czasie, gdy zajadałem się polievką, Marcin pobiegł po auto na parking koło Nowej Morawy. W ten sposób zakończyliśmy trasę i całą wycieczkę.
Było jak zwykle świetnie, mimo znanego rejonu odnalazłem znowu kolejne smaczki rzadko odwiedzane przez większość przybyszów. Kolejna chatka wpadła do kolekcji alternatywnych miejscówek noclegowych i zajęła w niej poczesne miejsce. Będzie ciężko przebić tę lokację w kategorii lux..

niedziela, 24 stycznia 2021

W śniegi niebywałe

Góry Bialskie + Masyw Śnieżnika



2021, styczeń



Pierwsza wycieczka roku była szczególna. Spadło mnóstwo śniegu, jak dawno nie było. A jeszcze ponadto udało się umówić znów w gronie postforumowym, z tak dawno nie widzianym Redem i Kasią. Wybraliśmy kierunek Śnieżnik i Bialskie, które zawsze oferują śnieg przy takich warunkach pogodowych.

Zlądowaliśmy w Stroniu Śląskim już późno, po ciemaczu. Wyciągamy giry w kierunku na Młynowiec. Tam zobaczyliśmy jakieś ognisko - ludzie się bawią w piąteczek. Z wiochy skręciliśmy w prawo na polną drogę do agro. 

Oczywiście po ciemku kawałek źle poszliśmy i trzeba było wracać, ale to pikuś. Teraz dopiero zaczęło się prawdziwe podejście, już na rakietach, 600, 650, 700, 750m..Leśnymi ścieżkami wyszliśmy stromo na zbocza Ostręgi i dalej przecinając Suchą Drogę już w kierunku szczytu Suszycy /1047/.

Czułem się naprawdę wyeksploatowany po całym dniu, dojeździe i tak dalej, to było ciężkie podejście w śniegu padającym cały czas. Na mapie jakoś tak nie wyglądało...

Doszliśmy jakieś 50 metrów przed szczytem wg GPS. Sądziłem, że na spanie będziemy gdzieś około dwudziestej i jeszcze coś pobalujemy, tymczasem zanim doszliśmy i zanim przygotowaliśmy platformy pod namioty, zanim się rozłożyliśmy i jako tako ogrzaliśmy w namiotach i śpiworach - zrobiła się 23.  Naprawdę byłem zmęczony. Padłem w śpiwór, niestety w nocy materacyk jak to zwykle puszczał powietrze, muszę jednak pomyśleć o wymianie na lepszy (i droższy niestety).

Tymczasem w nocy dowaliło śniegiem z 25cm co najmniej. 

Z Suszycy poszliśmy jakimiś zasypanymi po pas ścieżkami leśnymi, tak aby w końcu wyjść na Suchą Drogę. Tutaj nadal przecieraliśmy, chociaż było już łatwiej niż poprzednio w lesie.
(fot.Artur)

 Na Wielkim Rozdrożu wyszliśmy na szlak znakowany i jak się okazało przeratrakowany. Tutaj również pojawili się pierwsi turyści. Jak byłem w listopadzie, poszliśmy do wiaty na Przełęczy Suchej, można było spokojnie usiąść i pogotować.
Po wyjściu z wiaty opuściliśmy szlak narciarski ratrakowany i odcinek znów był do przetarcia. 



(fot.Artur)
Szlaki łączą się poniżej i razem sprowadzają do parkingu i wiaty na końcu Nowej Morawy.
Dalej droga prowadziła lekko w górę i stokówką trawersem północnych zboczy Rykowiska /950/. Stokówka była "przejechana" przez sprzęt drwali tutaj właśnie działających.
Spojrzenie wstecz w stronę Suszycy i Suchej Kopy:
Nie dochodząc do Stromej skręcamy w lewo pod górę i znów małe przetarcie. Chwila ładniejszej pogody.
Z Kamienicy wyszliśmy po lekkim posiłku na drodze, no nie było gdzie spokojnie usiąść.
Teraz czekał nas dość żmudny odcinek jednostajnie wznoszący się...Zakończyliśmy ten fragment drogi we wiacie, która przeżywała oblężenie przez schodzących/zjeżdżających turystów.
Nieubłaganie zbliżał się koniec jasności i musieliśmy podjąć jakieś decyzje co do noclegu. Pierwotnie myślałem o szczycie Śnieżnika, jednak robiło się już coraz później, zaczynałem odczuwać zmęczenie i odwodnienie. Stwierdziliśmy, że zahaczymy o Domek i może tam coś wymyślimy, łącznie z ewentualnym noclegiem.

Tymczasem po dotarciu do Domku stwierdziliśmy, że było tam z 25 osób, rejwach, jazgot, do wnętrza ledwie dało się wejść, bo w poprzek leżały jakieś trzy ochlapusy, oczywiście zero możliwości żeby usiąść przy stole i coś zgotować, bo stół cały zastawiony alkoholem. Zero jakiegokolwiek gestu czy zainteresowania ze strony obecnych. Domek zawsze był przystanią dla zdrożonych turystów, obecnie stał się miejscem na ordynarne chlańsko. Bardzo przykre wrażenie po tylu klimatycznych pobytach w tym miejscu - strząsnęliśmy śnieg z sandałów i z niesmakiem poszliśmy "świną dal". 
Odcinek do granicy znów wymagał przecierania, więc zajął nam więcej niż zwykle to bywało, poza tym w tę stronę jest oczywiście pod górkę. Przypomniałem sobie o istniejącej nieopodal czeskiej chatce ze źródełkiem i tam właśnie się udaliśmy.
Po ubiciu śniegu i rozstawieniu namiotów zostały nam jeszcze siły i czas, żeby zrobić sobie "standing party" pod mikroskopijnym daszkiem nad źródełkiem a dzięki obecności szczeniaczków z nami, zrobiło się całkiem wesoło.
Dobrze mi się spało tej nocy, było wygodnie i ciepło a śnieg walił jak oszalały - przybyło lekko licząc co najmniej 30 cm świeżutkiego puchu. Tak wyglądał świat rano:
Namiot już po strząśnięciu warstwy śniegu



Sąsiedzi też się powoli wygrzebują spod kołderek
Miejsce naszego standing party obecnie pełni rolę śniadalni
Artur szykuje sprzęt ;-)
Żegnamy się z tą przyjazną miejscówką i czas na największe wyzwanie - podejście na szczyt.
Przez moment wydawało się, że będziemy mieli nieco słońca:


Tymczasem po minięciu źródła Morawy zrobił się całkowity whiteout
Na szczęście szlak jest tutaj wytyczkowany, więc nie trzeba było zdawać się na zasypywane ślady i instynkt, bo okulary miałem całkiem zamarznięte.
Na szczycie praktycznie się nie zatrzymywaliśmy, bo wiało a widoków i tak nie było. Niestety można było ujrzeć ogrodzenie budowy nowej wieży, obrzydliwej  sądząc z wyglądu wizualizacji.
Poniżej szczytu był moment na pamiątkową fotkę, mam nadzieję ze Artur obdaruje mnie kilkoma zdjęciami z tego wyjazdu i wtedy je włączę do niniejszej relacji. 
Nagle pojawiły się dwa profesjonalne skutery śnieżne GOPR jadące na niebieskich sygnałach. Zdziwiło mnie to, bo nie wiedziałem co się stało. Jak się potem okazało, skutery jechały z policją właśnie do Domku Myśliwskiego ponieważ dla jednego z uczestników tej "imprezy", którą widzieliśmy poprzedniego wieczora, udział skończył się tragicznie zejściem śmiertelnym. Oszczędzę sobie dosadniejszego komentarza.
Na drodze do schroniska było już dość dużo ludzi jak na pogodę tego dnia. Ponieważ schronisko zostało zamknięte do lutego, przerwę na łyka z termosu i gryza czegoś słodkiego zrobiliśmy w widocznej tu wiacie.
Teraz czekało nas  długotrwałe zejście przez Kletno do Stronia Śląskiego mocno znaną i przez to już nudną trasą.
Po drodze mijaliśmy się z wieloma podchodzącymi ludźmi. Widać, spędzanie wolnego czasu w górach zrobiło się na przestrzeni ostatniego roku, dwóch zjawiskiem masowym.
Po wyjściu z doliny na wzgórza za Kletnem zrobiło się wreszcie ładniej. Naprzeciwko widać pięknie "naszą" Suszycę: 
Zimowy krajobraz urzekał, tu chyba Łysiec: 
Ostatni odcinek dojścia ulicą Sportową zawsze mnie dołował i dołuje nadal, już wydaje się tak blisko a jeszcze trzeba się namachać giczołami.
Wreszcie autko - przez te dwie doby śnieg zasypał je całkowicie a ja nie miałem miotełki ani nic, musiałem całe odśnieżyć łapskami.
Wracając podrzuciłem jeszcze Artura za Lądek-Zdrój na drogę na Przełęcz Lądecką, bo chciał kontynuować wycieczkę poczynając od Borówkowej. Odwiozłem Kasię do Wrocka i wieczorem byłem u siebie. 
Był to jeden z tych wypadów, które zostają w pamięci i wspomina się je potem latami. Dwa udane biwaczki śniegowe i trzy dni na rakietach to jest to, co lubimy.