2010, wrzesień
Był to kolejny wyjazd z menelem w stylu jak to mówimy "Jeseniki w opcji dziad".
Mieliśmy komfortowo pod względem dojazdu: menel zabrał wóz bojowy i dojechaliśmy do malutkiej miejscowości Vidly położonej w dolinie Strzedni Opavy wypływającej ze stoków Pradziada.
Autko zostało gdzieś na kawałku placyku a my udaliśmy się na nocleg do jednej z położonych za wsią szop.
Rano poszliśmy oczywiście w głąb doliny.
Najpierw koło Silonovej Chaty, wyłazimy na Czernik a potem na grzbiet w pobliżu
Švýcárni.
Długo tam nie zabawiliśmy, podobnie jak na zatłoczonym szczycie Pradziada.
Na dłuższe posiedzenie zdecydowaliśmy się dopiero w restauracji Hotelu Ovčárna pod Pradědem.
Przytoczę komentarz menela na temat tego obiadu:
"Kolo w Owczarni miał taką fanaberię,że płatność kartą owszem, ale powyżej 300kć. Trąciło aferą bo rachunek za posiłek regeneracyjny opiewał na 251kć, barman zaczął sapać i ostało na tym, że dokupiłem 100g wódki, z kolei ja, z napojów wyskokowych przyprawiam tylko herbatę z dzikiej róży i kofolę, więc padło na Michuna 😁 , który stwierdził później, że na Vysoką holę wchodziło mu się znakomicie :-D"
Rozkładamy się koło Jelení studánki a popołudniowe wrześniowe słoneczko potrafi rozebrać każdego 😄
Po labie i posiłku zbieramy graty i schodzimy zielonym szlakiem do doliny Desny. Dalej niestety czekał nas asfalting doliną - od Zamciska obok zbiornika Dlouhe Strane do Koutów nad Desną.
Znowu znaleźliśmy się tym samym na dole i musieliśmy podejsć te 400 metrów żółtego szlaku na Ćervenohorske sedlo, skąd czerwonym zapodaliśmy na nocleg do Vresovej studanki.
Niedziela to już trasa Keprnik /1423/- Śerak - Vyrovka - Keprnicki Potok - Bělá pod Pradědem U Cimburi.
Tu pojawił się problem z dotarciem do auta, które zostawiliśmy przecież 13 kilometrów stąd. Autobus miał być chyba za jakieś 1,5 godziny, zresztą i tak już nie mieliśmy koron.
Wpadamy na rozwiązanie, że ja poczekam z gratami przed knajpą, a menel pójdzie z lacza machając po drodze na autostop. Na pewno zaraz ktoś go zabierze i wróci już autem po mnie. Dawałem mu na to najpierw pół godziny, potem godzinę...po dwóch godzinach nadal go nie było 😒. Okazało się po bodaj 2,5-3 godzinach, że najpierw idąc owszem machał, ale potem się zniechęcił bo nikt się nie zatrzymywał...Obraził się na czeskich kierowców i klął ich jak to mówił do czwartego pokolenia 😄.