wtorek, 5 września 2023

Drapanko

 Góry Łużyckie/Góry Żytawskie


2023, sierpień



Kolejny traf internetowy zadecydował o tym wypadzie. Wejście na grupę na fb i rzut oka na pytanie: "Ktoś się wybiera na ferraty w Góry Żytawskie w najbliższym czasie?". Nie wybierałem się. Ale właściwie dlaczego nie? Możemy jechać.

W taki sposób spotkałem się z Bartkiem. Szybka, konkretna rozmowa i o piątej rano już jedziemy moją maździną na południowy zachód.

W gruncie rzeczy bałem się konfrontacji z ferratami po tylu latach, dziesięciu dokładnie!

http://mojasciezkawgory.blogspot.com/2013/07/alpejskie-co-nieco-hohe-warte-czyli-mt.html

W międzyczasie kupiłem własny sprzęt, uprząż i lonżę z ferratowymi wygodnymi karabinkami. Leżał sobie i czekał. No i wreszcie się doczekał! 

Po kilku zakosach dotarliśmy prosto na parking tuż obok Spitzberg-baude.

Nazwa sporo na wyrost ;-)

Matko kochana, teraz trzeba iść szukać tej .banej ferraty. No zupełnie kurka w inną stronę. Wreszcie w krzakach znaleźliśmy ścieżkę do Apollofalter. Okazuje się, że na mapach jest niby A/B ale na ustawionej w terenie tablicy jest B/C. Hm, ciekawostka. Ale jak dalej się okazało to te tablice bardziej miały rację.

źródło: https://www.bergsteigen.com/touren/klettersteig/apollofalter-klettersteig/
Bez jakiejkolwiek rozgrzewki, po prostu wbijamy w sprzęt i włazimy w tę górę. 
Bartek idzie przodem, ja za nim, ale już na pierwszych metrach ślizgam się na mchach i mokrej skale.
Jak debil podciągam się tylko na rękach, bo buty nie dają żadnego oparcia na mokrej omszałej skale. 
Po wyjściu na nasłonecznioną stronę przestało być ślisko. Dysząc wyłażę po skale coraz wyżej i wyżej. Nagle koniec na wypłaszczeniu. Potem jeszcze kilkanaście metrów po skale i wyłażę na szczyt.
Bartek już na mnie czekał. Trochę się zmachałem. Spitzberg /510/.
No to po tym pierwszym sukcesiku poszliśmy szukać początku drugiej traski - Riesenboulder. Znów zonk, bo oczywiście na tablicach jest określona stopień wyżej, nie C/D tylko D/E. Dla mnie to wielka różnica.
Początkowy poziomy trawers D odpuściłem, wpiąłem się na odcinek C. Te trudności udało mi się pokonać, aż dotarłem do całkiem pionowego kilkumetrowego miejsca. Okazało się właśnie miejscem D lub E. Nie miałem pomysłu ani siły tam się wspiąć, więc opuściłem się z powrotem do półki. Ten wycof odebrał mi pewność siebie, której i tak nie miałem za dużo. Nigdy nie byłem na ściance ani na żadnym kursie, wszelkie moje umiejętności pochodzą z praktyki w górach, czyli z tego, że czasem trzeba było się gdzieś wdrapać na skały - a to w Tatrach a to gdzieś tam indziej.

Na koniec poszliśmy z Bartkiem na kawę do schroniska. No nic, trzeba jechać dalej na kolejne miejsce  - do Kurortu Jonsdorf.
Będziemy się tu wspinać na Nonnenfelsen po znacznie dłuższej ferracie. Miałem tu już poważne obawy, czy dam radę to zrobić. Na punkcie początkowym ferratki czekała już grupka Polaków, dołączyliśmy za nimi. Na pierwszy ogień drabinka

źródło: https://www.bergsteigen.com/touren/klettersteig/nonnensteig-klettersteig/
Potem szło gładko, aż do mostku wiszącego
(fot. Bartek)
Trzeba się nieco skupić
(fot. Bartek)
(fot. Bartek)
Dalej dość stromo ale cały czas bardzo fajnie, tyle, że gorąco i pić się chciało. Dobrze, że butelkę wziąłem


(fot. Bartek)
Po minięciu stromego miejsca minęliśmy wolno posuwającą się niemiecką grupkę.
To znaczy, dalej też było stromo, ale tu był moment na wyminięcie.
Cały czas szło mi bardzo dobrze, dopiero pod koniec napotkałem nadwieszony głaz (D) i tutaj klamry były wbite w tak chorobnych miejscach, że nie dałem rady wciągnąć cielska. Dla takich delikwentów jest obejście, całkiem strome ale przynajmniej wymagające więcej pracy nóg niż rąk. 
Za skałką z Książką jest już tylko strome opuszczenie się po skale i znów linowy mostek.




Za mostkiem tylko kilka kroków i można podejść do schroniska Berggasthof Nonnenfelsen. A stamtąd po schodach na szczytową skałę, Nonnenfels /537/.

Przy schronisku zrobiliśmy chwilę na zasłużony odpoczynek i radlera. Skwar osiągnął zenit i szukamy raczej cienia.

Powrót do miasteczka prowadzi pod ostatnim mostkiem linowym, akurat ktoś się zmaga z przeszkodą:
My wracamy spokojnie po drodze zażywając kąpieli w specjalnym "sztucznym potoku" i pstrykając foteczki.
Po drodze zatrzymaliśmy się na jakieś niemieckie żarcie. Do hiszpańskich specjałów, które jadłem jeszcze tydzień wcześniej, to nie miało nawet startu. Wróciliśmy na parking do auta. Słońce mocno przygrzewało więc zalegliśmy w lesie na godzinę w pozycjach poziomych.

Po tej regeneracji pojechaliśmy na ostatnie już miejsce - do miejscowości Luftkurort Lückendorf. Stąd przez las znaleźliśmy drogę do podnóża skały, gdzie zaczyna się ferrata.
Naprzeciwko, po drugiej stronie doliny, widoczne są ruiny Zamku Oybin i skalne ściany, na których jest usytuowany. 
 Początek ALPINER GRAT. Bartek atakuje ścianę, ja jeszcze czekam.


źródło: https://www.bergsteigen.com/touren/klettersteig/alpiner-grat-klettersteig/

Ta ferrata zaczyna się bardzo stromo, pionowymi ściankami B i C. Od początku byłem skupiony i zmotywowany. I tutaj najlepiej się czułem. Chwyty i stopnie były wygodne,  ubezpieczenia rozmieszczone w sam raz a ekspozycja nie robiła na mnie wrażenia. 
To był najfajniejszy odcinek tego dnia, szczególnie powyżej, gdzie zaczęły się widoki na góry ponad lasem!
Bartek oczywiście zrobił wszystko szybciej ode mnie. Ale ja też byłem zadowolony z siebie, jak widać.
(fot. Bartek)
Zakończyliśmy na platformie pod skałką Taube (Gołąb). 
Dumni "zdobywcy"; teraz już tylko relaksik ;-)
(fot. Bartek)
Wracamy do auta ścieżką, z której można podziwiać inne skały grzbietu Brandhöhe:
Po napojach chłodzących przejechaliśmy na Autokemp Jablonné v Podještědí
Tu spędziliśmy wieczór. Ale co to był za wieczór! Disco-česko-seventies-eighties!
Bartek stwierdził, że bardziej się zmęczył na "parkiecie" z kostki brukowej niż na tych całych ferratach!
Niemały w tym udział miał nasz gospodarz, który okazał się Ukraińcem i przyniósł jeszcze domaczą śliwowicę...
Bartek wypróbował swój nowy namiot, ja jak to ostatnio bywa spałem po prostu na ziemi na macie.

Rano orzeźwiająca kąpiel w jeziorku i przewiewamy głowy z nocnych szaleństw. Podjechaliśmy kawałek do Chaty Luž. Z parkingu nie mamy dużo na górę, no ale parę metrów trzeba podejść, tak około dwustu w pionie.
W czasie mojego ostatniego pobytu w tych górach dotarłem na szczyt widocznego nieopodal Hvozda, tym razem wychodzimy na najwyższy szczyt pasma, Luž /793/.
Widoki z wieży były rozległe chociaż zamglone. 
Zawsze mi się pokazuje to charakterystyczne Ralsko (na prawo od centrum kadru), chyba będę tam musiał w końcu się udać ;-)
Widoczki były również w stronę Gór Izerskich i innych pasemek. 
Po powrocie do auta poszliśmy jeszcze na czosnkową w chacie no i to był już ostatni akord wypadu.
Krótkie podsumowanie: z dumą obnosiłem przez kilka dni siniaki i strupy. Chciałbym zrobić kolejne drapanko tego typu, wspinaczem już nie będę ale satysfakcja ze zrobienia ferratki też jest wielka. 
Nowo nabyte lekkie buty Puma okazały się bardzo wygodne i dobrze trzymały na skałach. 
And last but not least - Bartek był bardzo dobrym kompanem, na szlaku było spoko, uśmialiśmy się do łez, nagadaliśmy i za kołnierz też nie wylaliśmy a już taniec kowbojski w naszym wykonaniu to było mistrzostwo! XD