środa, 9 lutego 2022

Krótko i węzłowato

 Góry Bardzkie


2022, luty


Pogoda tak zwana "zimowa" nie rozpieszcza nas w  tym roku. Niby jakiś tam śnieg leży w górach, ale trudno o ładną, mroźną wyżową pogodę, za to ciągle targani jesteśmy wichrami. Spodziewane prędkości wiatru około 90 km/h zniechęciły mnie do noclegu gdzieś w terenie mimo propozycji Artura. Nie całkiem jednak się zniechęciłem do jakiegokolwiek wypadu i stąd pomysł na tę krótką (22km i 900m pod górę) i węzłowatą traskę po Górach Bardzkich. Dawno nie byłem w rejonie pomiędzy Bardem a Srebrną Górą.  Nie są to wysokie ani schodzone góry. Daje to niemal pewność, że będzie pusto na trasie. Tym razem udało nam się zebrać we trzech, oprócz mnie Mihu i nowo poznany Janek. Po zebraniu ekipy jedziemy szybko w trasę, jeszcze po drodze miałem jakieś problemy z ładowarką telefonu.

Na początek dojeżdżamy do niewielkiej wioseczki Mikołajów

Już we wiosce powitał nas silny wiatr, obniżający odczuwalną temperaturę. Ledwo wyszliśmy poza ostatnie domy, wywinąłem orła na zlodzonej nawierzchni - był to nieomylny znak, aby jak najszybciej założyć raczki na buty. Szliśmy jedną z dolinek wrzynających się w grzbiet, ścieżką zwaną Szlakiem Wilczym Wądrożem. Po przejściu Przełęczy Mikołajowskiej za moment doszliśmy do szlaku grzbietowego. Silny wiatr nie daje nam wytchnienia, ale cóż, tego się spodziewałem, że w ciągu dnia będzie około 55 km/h.
Szlakiem trawersujemy stoki Jedlnika i Radosza i wychodzimy na Wielką Cisową Górę /585/. Mimo niepozornych wysokości, mamy lekko - ale jednak - zimowy warunek. Zrobiliśmy na szczycie pierwszy postój na herbatę z termosa i sznytkę z serkiem.
Tą samą drogą powróciliśmy do stokówki i mogliśmy rozpocząć podchodzenie na południowe stoki Wilczaka. Akurat tutaj wyszło słońce i dodało nam wigoru. Bardzo przyjemny odcinek nam się trafił, taka zima jaką lubię pokazała swoje oblicze a przed wiatrem jakby byliśmy chwilowo osłonięci.

Ostatnie podejście na Wilczak /633/
Z Wilczaka zejście na Przełęcz Wilczą jest tak strome, że w mgnieniu oka znaleźliśmy się na dole.
Mały odpoczynek we wiacie, gdzie dogonił nas wiatr, znów łyk herbaty i możemy ruszać na szlak żółty podchodząc na Wilczy Słup
W drodze okazało się, że ten fragment szlaku pieszego został przystosowany również do ruchu biegówkowego.  Mijamy się zatem z kilkoma, może dziesięcioma biegaczami. Jeden z nich miał do nas pretensje, żebyśmy szli "bokiem", naprawdę staraliśmy się nie przeszkadzać, ale środkiem jeżdżą łyżwą a po bokach - klasycznie, w śladach, więc już po prostu nie wiedziałem, którędy właściwie mamy iść? No nic, szybko poszedł nam ten trawers Wilczej Góry i Grodni i dotarliśmy do szlaku czerwonego (GSS). Otwiera się widok na twierdzę srebrnogórską wieńczącej płaski, przekształcony przez budowniczych  szczyt Warownej Góry a poniżej stoku Ostroga ledwo widoczny wiadukt:
Sprawnie skracamy dystans, w międzyczasie gubiąc gdzieś błękit
Po dojściu do szosy i przejściu przez 23 metrowy most nad wykopem kolejki zastanawiam się, co dalej.  Pogoda już schowała swoje ładne oblicze i znów się spaskudziła, wrócił silniejszy wiatr i na(j)szły chmury. Proponuję krótką wizytę w dawnym schronisku PTTK Srebrna Góra czyli w Villi Hubertus. Pomysł został przyjęty z aplauzem i po kilku minutach już wchodziliśmy do wnętrza:
(fot.  Mhu)
Bardzo sympatyczny lokal jest tu prowadzony, uraczyliśmy się z Jankiem żurkami (hmm...raczej taka jarzynówka to była, mało zakwasu dali) a Mihu rzucił się na talerz pierogów.
W czasie posiłku spojrzałem w okno, a tam wariactwo:
Sypie, wali śniegiem i tak przez 15-20 minut. Zdążyło dosypać kilka centymetrów świeżego puchu.
A my lekko otępiali od jedzenia wytoczyliśmy się na dwór. Fort Ostróg ominęliśmy, chociaż z tablicy wynikało, że chyba był czynny. My jednak schodzimy szlakiem, chłopaki twardo nie zakładają raczków ("nie chce nam się"), ja zaś cenię sobie moje liche zdrowie i nakładam spikes na buciory. Po chwili Mihu fika kozła a na ostatnim, najbardziej stromym odcinku obaj musieli stosować zaawansowane techniki autoasekuracji:
Dzięki tym atrakcjom całkiem już rozruszani zeszliśmy do Mostu Katarzyny czyli wiaduktu srebrnogórskiego o wysokości 28 metrów, i tu czas na pamiątkowego selfiaczka:
(fot.  Mhu)
Słońce jeszcze nam przyświeca i przesyła ostatnie bliki
Idziemy dalej wąwozem wyrąbanym w skałach dla dawnej kolei zębatej. Można się przez chwilę złudnie poczuć jak w którejś dolince w Tatrach. Jest to odcinek bardzo ładny i mocno górski w charakterze, niewspółmiernie do niewielkiej wysokości npm.
Ścieżka śladem kolei doprowadza nas do kolejnego wiaduktu, zwanego pierwotnie Mostem Dziewiczym. Widok na wiadukt żdanowski - 24 m jak obszył. Podobno z któregoś można skakać na bungee, może powtórzę tę przyjemność? No ale tu jest znacznie niżej, poprzednio to było 90 metrów.
Po minięciu Żdanowa czekało nas jeszcze przebicie się przez zalesioną Żdankę i powrót do Mikołajowa.
Podchodzę do auta, klikam pilotem...a tu nic. Jeszcze raz, może bateryjka w pilocie padła...nic. W aucie jest "0" prądu. Prawdopodobnie pozostawiona w gnieździe zapalniczki uszkodzona końcówka usb wyładowała akumulator, choć nie wiem czy to możliwe ale coś takiego właśnie musiało się stać. Z opresji uratował nas mieszkaniec Wrocławia odwiedzający swój domek w Mikołajowie, dając nam wiaderko prądu stałego i wszystko dobrze się skończyło.
Ostatnio miewałem szczęście do przygodnie poznanych kompanów na wycieczkach i Janek nie był wyjątkiem, fajnie się gadało i bezproblemowo chodziło. Obawiam się tylko, że z Mihem go zamęczyliśmy naszym ględzeniem XD