środa, 10 sierpnia 2022

GSB na 53 cz.2 Beskid Niski

 Beskid Niski


2022, sierpień



Po przekroczeniu Osławy znalazłem się w Beskidzie Niskim, najdłuższym beskidzkim paśmie. Nijak to nie wpłynęło pozytywnie na moje zmęczenie. Właściwie to było tylko gorzej - podejście rozpaloną szosą ponad Prełuki a dalej przez parny las. Zejście do Komańczy powitałem niczym dar losu. Oto 1/5 trasy za mną, śmiać się czy płakać? Postawiłem na śmiech :-)W Komańczy zaczynał się akurat jakiś wyścig rowerowy ale nie kolidowało to z moim planem: radler na pragnienie, kicha na jutro i jakiś obiad. Udało się to zrobić: pierwsze i drugie w Delikatesach Centrum a trzecie w Leśnej Willi. Pamiętam jak dziś, zjadłem gulasz (ale sporo kaszy zostało).Wyjście na pierwsze stoki Be-eNu po obiedzie nie jest lekkie, ale szybko się rozkręciłem. Takie to widoczki w tym Beskidzie. Niby nic a cieszy.Z przeciwka zaczynają mnie mijać ludzie z jakimiś znaczkami. Jakiś rajd. Jak się potem dowiedziałem, był to rajd...Dwóch Kardynałów. Nie wiem "o co loto", ale grzecznie się witam ze wszystkimi.Wahalowski Wierch, rozległy połogi a w zasadzie to łąka ale ta wysokość, mmm: 666.Ekipę rajdową mijam i mijam, są wszędzie na przestrzeni wielu kilometrów.Beskid Niski ma ten swój klimat, nie da się ukryć.W rajdzie brało udział grubo ponad sto osób, minięcie ich trwało co najmniej półtorej godziny a mi już szczęka się wyrywała z zawiasów od powtarzania "dzień dobry" i "cześć". Wreszcie w samotności przeszedłem grzbiet Kamienia z ciekawymi wychodniami skalnymi.I tak późnym popołudniem dotarłem do Przybyszowa. Beskid Niski, nie da się ukryć.

Dalej nie miało sensu iść, ponieważ za Przybyszowem rozciąga się długi na 15 kilometrów odcinek lasami. Zresztą, nie chciało mi się i już. Postanowiłem pozostać w Chacie.
W Chacie czekało już kilka a konkretnie cztery osób na gospodynię Olę, która była chwilowo z mężem na zakupach. Rozłożyłem się na leżaku z herbatką i dałem wytchnąć obolałym stopom.
Zakątek higieniczno-sanitarny :-)
Było bardzo przyjemnie wieczorem. Mimo, że się nie zapowiadałem, dostałem wspaniałą szakszukę od Oli na kolację.  Znów rozmowy na szlaku, z małżeństwem idącym w przeciwną stronę, oraz okazało się, że dogoniłem Hanię oraz Tadeusza, którzy szli w tę samą stronę. 

Dzień 4. 35km +1125m (dane wg mapy.cz)
Śniadanie wystawne zamówiłem sobie do łóżka... no nie, tak nie było. Zjedliśmy pyszne wspólne śniadanie na tarasiku koło Chaty. Ja już wyszykowany do drogi zaraz po posiłku pożegnałem się z pozostałymi towarzyszami wędrówki i szparko ruszyłem na pierwsze podejście. Na szczęście tym razem jeszcze nie w upale.
Odwróciwszy się na ścieżce można podziwiać najpierw sylwetę Połońskiego Wierchu a następnie wyłaniające się zza niego zalesione grzbiety, gdzieś tam na ostatnim planie są jeszcze Bieszczady..

Pogórze Przemyskie, tam bardziej na północ
Wychodzę na szczyt Tokarni /778/.
Ostatnio tu byłem na początku lat dziewięćdziesiątych...Cała epoka minęła.
Teraz następuje bardzo długi i lekko nudny odcinek przebiegający w głównej mierze lasem. Jedyne punkty łamiące monotonię to wiatka z grillem położona w połowie drogi oraz nieduży szczyt Skibce /775/. A potem dość ostro i niespodzianie wychodzi się na pięknie położoną drogę przez pastwiska, łąki.
Doprowadziła mnie ona do Puław Górnych, gdzie zaczyna się asfaltowa jezdnia. Należał mi się odpoczynek, zaszedłem więc do lokalu Amadeus. Niestety, tutaj zonk, ponieważ okazało się, że będzie czynne dopiera za godzinę. Niezrażony zaglądam jednak tam, gdzie wstęp wzbroniony ;-) Miła kucharka na moją prośbę przyniosła mi kawkę i ciacho. 
Siły się przydadzą, bo upał, który rano nie doskwierał, teraz wszedł w fazę okołopołudniową. A mnie czeka siedem kilometrów szosą. Jak wszystkie odcinki szosą także i ten mógłby sczeznąć. 
No i jeszcze 4 kilometry a ja mam już dość.
Na szczęście wszystko się kiedyś kończy i dotarłem do Bazy w Wisłoczku. Poszedłem spłukać trud drogi pod słynnym wodospadzikiem. 
Herbatka bazowa i pogaduszki z ekipą zajęły mi kwadransik czy dwa. Uwaga!Wracamy do frazy  "W przytłaczającym, obezwładniającym upale ruszyłem mozolnie pod górę". Na szczęście podejście nie było długie a głównym czynnikiem spowalniającym były rozległe krzaki dojrzałych w polskim słoneczku jeżyn. Tu były najpyszniejsze!
Wychodzę na piękne łąki nad nieistniejącą Wołtuszową skąd widać Rymanów i jakieś pagórki Pogórza, chyba Strzyżowskiego.

Pojawia się tutaj coraz więcej ludzi, w końcu zbliżam się do kurortu ;-) W centrum trwa akurat jakiś festyn, Dni Rymanowa. Zaletą tego są rozstawione stoiska gastronomiczne i dodatkowe stoły. Rzucam się zatem łapczywie na bigosik. Jedzonko i odpoczynek rozleniwiły mnie. A to przecież jeszcze nie koniec dnia, wcale nie. Przejście lasem przez Mogiłę i Sucha Górę, rozdzielone głęboką dolinką Kościółkowej Wody wyssało ze mnie resztę sił. Na szczęście Iwonicz-Zdrój dysponuje zdrowotnymi wodami, które kalekę postawią na nogi.
Drobna przekąska w restauracji o swojskiej nazwie "Klimat" wzmocniła morale i pozwoliła mi już nie jeść kolacji. Tymczasem zmierzam na zacne miejsce noclegowe w Lubatowej - do agro Za Lasem u pani Marty. Warunki miałem genialne. Mógłbym trochę przyoszczędzić, śpiąc w tzw Chacie Józefa czyli takiej chatce na ogrodzie, ale z tak miłą gospodynią nie chciałem już kombinować dla paru złotych. Mimo zmęczenia rozmawiałem z panią Martą jeszcze długo o różnych życiowych sprawach aż dotarł jeszcze jeden idący w przeciwną stronę GSB turysta.
Ja odpadłem do łóżeczka w miłym pokoiku :-)

Dzień 5. 29km +950m (dane wg mapy.cz)
Otrzymałem od Gospodyni trzy jajka, które zostały moim śniadaniem. Niedużo ale mi obecnie dużo nie potrzeba. 
Na początek dnia nie uwolnię się od cholernego asfaltu, do centrum Lubatowej i jeszcze kawał dalej...
A tu potwora już widać
Górka z wieżą to Żabia Góra
A potwór coraz bliżej
Nie da się, no nie da uciec od tego podejścia. Na początku było nieźle ale im dalej w las, tym więcej...kóz.
Wchodzisz człowieku na Cergową, zdychasz na stromym podejściu a tam pasą się kozy. I jak wyglądasz ze swoją formą? Czym jesteś ze swoim wielkim górołażeniem? Nie jesteś lepszy od kozy.
Cergowa /716/mmm-mmm

Odpocząłem mało-wiela i schodzę przez Szczob i Wierzchowiny. Ta strona też jest stroma. Cergowa to taka góra, która jest chyba stroma z każdej możliwej strony. Tym większy szacun dla kóz. 
Górka naprzeciwko rozkopana przez ciężki sprzęt to Kielanowska. 
Po zejściu do szosy krajowej  nr 19 przekraczam rzeczkę Jasiołkę i wchodzę tym samym w zachodnią część Beskidu Niskiego. Niedługie, choć miejscami strome podejście doprowadza mnie do Pustelni św. Jana.

Chciałem w tym miejscu zrobić dłuższy popas, ale przegoniła mnie jakaś hałaśliwa wycieczka.
Znów przejście przez las, mijają kolejne kwadranse składające się w godziny. Kocham te nasze lasy, będące ostoją wilgoci i cienia, jakby takie , nie wiem, "wietnamskie" trochę.. Nie byłem w Wietnamie, ale tak mi się z filmów kojarzy :-) A może nie, bo Predator przecież dzieje się w Ameryce Południowej a też mi tutaj znajomo przychodzi ;-)
Chyrowa
Cerkiew w Chyrowej, obecnie skradziona.
Stary cmentarz z wieloma greckokatolickimi nagrobkami, na drugim planie stoki Dani.
Dawny PTSM obecnie Pod Hyrową jakoś ominąłem dołem. Tam koza zjadła mapę Eli, zaraza :-D 
Ale, nie oparłem się pokusie. Wylądowałem U Schabińskiej. No i co można zjeść pod taka nazwą? Schaboszczaka z kością, that's obvious. Było pysznie i obficie. Chyba największy mój obiad na całej trasie GSB. Obombany wychodzę z powrotem na szlak. Podejście na Danię nie przypomina naszej walki w latach dziewięćdziesiątych. Wtedy znalezienie jakiegokolwiek oznaczenia graniczyło z cudem, oczywiście gubiliśmy się co chwilę. Szlak był totalnie zaniedbany i nieprzedeptany. Obecnie oprócz mnóstwa znaczków jest przecież wyraźna ścieżka. 
Na końcu łąki spotkałem przemiłą dziewczynę z Holandii, robiącą również GSB. Pogadaliśmy chwilkę. Chyba nasz szlak staje się "modny", przynajmniej w nisko położonych krajach XD
Co teraz? Znów dziesięć kilometrów lasem, to taka tradycja. Nie ma o czym właściwie gadać, to tylko moje myśli.

Gdzieś tam pod koniec tego odcinka. Wierchowina albo Łysa Góra, nie kojarzę faktów.
Słodkie widoczki na Beskid Niski. Tak tam po prostu jest. Łąka, ścieżka, pole, las."Yes, there are two paths you can go by, but in the long run There's still time to change the road you're on." Led Zeppelin.
Koniec trasy jest dziś w Kątach.  To podobno najniższy punkt GSB
Zostało mi nadspodziewanie dużo czasu, który przeputałem beztrosko przy sklepie popijając...napoje. 
I jeszcze trochę w Chono Tu. Dwa kawałki pizzy zostawiłem sobie na śniadanie.

Dzień 6. 40km +1370m (dane wg mapy.cz)
Dzień zaczyna się bardzo wcześnie od przekroczenia Wisłoki. W tym ceglanym domu spało się.
Bez zbędnych postojów chcę się dostać jak najszybciej na Przełęcz Hałbowską. Tymczasem po drodze jest Kozi Horb
Staram się szybko robić odległość i wysokość. Niedługo po tym zdjęciu wkroczyłem w obręb Magurskiego Parku Narodowego.
Podejście na Wołczy Kamień /671/ przez dziki las, piękny fragment i tu już jest mocno dżunglowato. I stromo.
Na Przełęczy Hałbowskiej spotkałem parę idącą GSB w tę samą stronę, ale ja poszedłem do przodu. 
Aż do podejścia na Kolanin /706/ nie było nic ciekawego. Za to samo podejście...Boskie. 
Potem znów mniej ciekawy fragment trasy aż do podejścia na dłuugi grzbiet Magury Wątkowskiej.
Pozostało tylko dotrzeć do bacówki w Bartnem. Zignorowałem bezsensowne przeznakowanie do wsi i poszedłem starym przebiegiem szlaku, przez błotko. Ląduję w bacówce licząc na jakieś żarełko. wiadomo nie od dziś, że z szefem na bacówce trzeba ostrożnie, więc byłem grzeczny (jak zwykle zresztą). W każdym razie zjadłem pierożki i było git. 
To już popołudnie, pięknie jest w Bartnem 
Kilka kilometrów i jest Wołowiec
Kilka kilometrów i jest Krzywa. Pięknie.
Przejście przez Popowe Wierchy /684/ kosztowało mnie sporo sił, ale w końcu wyłażę na szosę w Zdyni.
W Zdyni jest warta uwagi lokacja: "U Zosi". Wprosiłem się do tego lokalu mimo obecności kolonii i zażądałem zupy! Otrzymałem ogórkową, to była cudowna odmiana po standardowym zestawie, jaki jest wszędzie: żurek, pomidorowa, rosół. Taka prawdziwa domowa ogórkowa, z pyrkami i wszystkim...
Po tym posiłku można się mierzyć z podejściem na Rotundę. Jest już naprawdę późno, ale powinienem dać radę przed zmrokiem. 
Piękna dolina, w której położone są Zdynia i Konieczna.
Na Rotundzie /771/
Baza namiotowa w Regietowie. Doszedłem tutaj tak dosyć na ostatnich nogach. Zejście na tę stronę z Rotundy jest wybitnie paskudne. Zostałem przyjęty nieco oficjalnie, chyba przyczyną były moje piętrowe przekleństwa słyszalne na ścieżce zejściowej ;-)
I mój skromny namiocik
Jednak spanie w namiocie na macie to nie to samo, co nawet byle jakie wyrko.

Dzień 7. 30,5km +1190m (dane wg mapy.cz)
Wcześnie wyszedłem na szlak, większość bazy jeszcze spała. Na początek fajne podejście na Kozie Żebro, szybko, bez zbędnego przeciągania sprawy robi się wysokość...
To kolejne miejsce na trasie, gdzie mam niemalże łzy w oczach. Ostatnio tutaj byłem z żoną w 1993 roku. Sporo takich miejsc było w Beskidzie Niskim, w których odezwały się wspomnienia.
No nic, trzeba schodzić do Hańczowej. Fotogeniczny mostek na Ropie.
Droga na Ropki, z tyłu charakterystyczny grzbiet Wnyski, 
widoczny też na tym zdjęciu z 1994 roku:
Wygląda na to, że zbliżyłem się mocno do połowy GSB

Zaiste, piękny i mocno "beskidzkoniski" odcinek trasy.

Dla odmiany przejście przez las do Izb było nieco nudnawe.
Zrobił się tego dnia znowu upał, więc zalegam na kilkanaście minut nad potoczkiem.
Beskid Niski...
Ostatnie kilometry w tym pięknym paśmie to seria czterech podejść na wzgórza i zejść do dolin. Przedostatnie z nich prowadzi do położonej na uboczu Banicy.
Znów przekraczam potoczek i znowu wzgórze, tym razem spore Swarne /770/.
Jeszcze rzut oka na chowającą się za stokiem Lackową, królową polskiej części pasma
Po przełamaniu grzbietu schodzę do Mochnaczki Niżnej, ostatniej na długiej liście wiosek Beskidu Niskiego.
Przy sklepiku zrobiłem przerwę na chłodziwo i lód. Teraz mogłem już zaczynać podejście na pierwszy szczyt kolejnego pasma.
PS w tak zwanym międzyczasie zorientowałem się, że w "nowej" regionalizacji (z roku 2018) dosyć mocno okrojono Beskid Niski od północy przesuwając niejako w to miejsce Pogórze Bukowskie. W ten sposób Puławy, Wisłoczek, Rymanów-Zdrój, Iwonicz-Zdrój aż po Lubatową znalazły się na Pogórzu Bukowskim :-) Nie będę jednak wprowadzał zmian w tytule. "Nowa" regionalizacja jest raczej niszowa a tradycyjnie, gdyby zapytać mieszkańca Iwonicza-Zdroju, gdzie mieszka, oparłby, że w Beskidzie Niskim i taką również informacje podaje choćby Wikipedia. Podobne ciekawostki znajdą się również w innych wpisach.