środa, 4 grudnia 2024

Na GR 221 w GRudniu. część 1.

 Sierra de Tramuntana


2024, grudzień


Jak do tego doszło -

wiem dokładnie, ponieważ zaplanowałem ten wypad od początku. Od kilku lat chodził mi po głowie powrót na Majorkę lecz tym razem nie na plażing lecz na to, co tygrysy lubią najbardziej: trekking z plecakiem z punktu A do B, następnie C, kolejno D, E i wreszcie - nie omieszkajmy F.

Po rewelacyjnym zeszłorocznym Maroku w listopadzie, w tym roku wymyśliłem lot do: Palma de Mallorca w całkiem przyzwoitej cenie. Dałem znać Piotrkowi, Piotrek zaprosił Iwonę, Iwona zaprosiła Krzyśka i Anię i oto w cinco personas spotkaliśmy się na lotnisku Chopina. 

Najzabawniejszym momentem było wyciągnięcie przez panią z ochrony pokaźnego noża z bagażu Piotrka. 

Dalej to już normalka, przelot, lądowanko, przejazd zatłoczonym autobusem za 5E do centrum, poszukiwanie naszego hostelu, wieczorny spacer około dziesiątej. Kolację nieco wtopiliśmy wybierając (zbyt) drogą restaurację nieopodal Rynku czyli Plaça Major...za to wino było smakowite.

Warunki w hostelu były kosmiczne, excentryczne i zaebiste - piętrowe koje z własnymi lampkami i gniazdkami, super świetlica, która odkryłem rano - można tylko polecić na city break w Palmie.
Rano usiłowałem popędzić towarzystwo, ale z tą grupą się nie da, no nie da: 
Uratowała nas tylko zmiana godziny odjazdu autobusu, bo inaczej dalibyśmy ciała. A trzeba przeca jechać i iść!! 
Jazda z dworca autobusowego - trwała ponad godzinę, wreszcie wysiadaliśmy w Pollença. Miasteczko jest przecudne i spokojne o tej porze roku. Kawka, inne smaczki:


Bożesz ty mój, pójdziemy wreszcie, czy nie! Zawsze mam takie nakręcenie przed nieznaną trasą.

Nareszcie zaczyna się dla nas szlak - tutaj na ulicy Carrer de l'Horta, wkroczyliśmy na GR 221. Biegnie on do tego miejsca szosą z Port de Pollensa. 
Należy tu zauważyć, że GR 221 nie jest tak jednoznacznie poprowadzony jak szlaki w Polsce, ma wiele odnóg, wariantów a miejscami nie ma oznaczeń, które pojawiają się nagle po przerwie. Ma też swoją nazwę opisową mianowicie Ruta de Pedra en Sec - co można w wolnym tłumaczeniu odczytać jako "Trasa Suchego Kamienia".
 
Ekipka jeszcze nie całkiem zgrana ale będzie dobrze!
Początkowo szliśmy uliczkami, następnie płaskimi ścieżkami polnymi wzdłuż strumienia. Przez strumień także, kilka razy. Tutaj była najniższa rzędna tego dnia - pas d'en Barqueta /61 m/. 

Przez kilka kilometrów robiliśmy tylko odległość idąc dnem tej szerokiej doliny.


Około rzędnej 150 m droga się kończy, dalej zaczęło się podchodzenie przez las położony u stóp skalnych ścian tworzących masyw Puig Tomir. Zaczęły się też pierwsze kłopoty - wiadomo, na początku zawsze coś trzeba poprawić w ekwipunku, dopasować i tak dalej. Na dokładkę Ania źle się poczuła, na szczęście Piotrek pobieżył z pomocą :-)

Robiąc wiele odpoczynków wyszliśmy na trawers obchodzący masyw Puig Tomir.
Po przeciwległej stronie doliny widoczne są inne szczyty, bliższe morza
Zagłębiliśmy się w las i przechodziliśmy kolejne przełęcz, w tym najwyższą tego dnia, Coll Pelat /686/  i na punkt widokowy, skąd było już jak na dłoni widać Lluc z klasztorem i naszym pierwszym schroniskiem, Son Amer.
Pierwszy dzień, mimo, iż relatywnie lekki, dał się nam we znaki - wyszły braki kondycyjne, nowy niesprawdzony sprzęt, nieznana trasa itd.

Schronisko Son Amer nie zapewniało nam kolacji, więc poszliśmy do knajpy niedaleko klasztoru, ja jadłem bardzo dobrą paellę.
Schroniska na trasie należą do Consell de Mallorca czyli takiego lokalnego towarzystwa turystycznego. Jak miało się okazać, schroniska zostały jakiś czas temu wyremontowane w jednolitym stylu, zasady i ceny w nich panujące podlegają takiemu samemu regulaminowi. Próbka klimatu we wnętrzu:

Schronisko było pustawe - oprócz nas była jedna Niemka i kilka grupek hiszpańskich.
Niedaleko refugi jest położone sanktuarium de Lluc.

Drugiego dnia czekało nas pierwsze solidne podejście już powyżej 1000m npm. Po drodze jest jedno z zachowanych ciekawych miejsc w masywie Tramuntana: tak zwane case de neu czyli "domy śniegu". Były to używane z dawien dawna - nawet w XVII wieku - rezerwuary na śnieg, który następnie lodowaciał. Lodem tym handlowano w celach gastronomicznych, proceder ten miał miejsce aż do początków XX wieku!
Podejście było żmudne i długie, najpierw przez las...a kiedy wyszedłem z lasu - zaczęło padać. Deszczyk był na szczęście dość przelotny ale niespodziewany, ponadto zaczął dokuczać silny przenikliwy wiatr.

Niezrażony piąłem się wyżej zakosami, za mną podążała reszta składu. Wyszliśmy na trawiaste wypłaszczenie przed grzbietem Puig de sa Mola (1181 m)

Ścieżka skręca ostro w lewo i wyprowadza na przełęcz, Coll de ses Cases de Neu /1142/. 
Zaczęło przebijać się nieśmiało słońce
albo ginęło za chmurą oblepiającą nas zewsząd. Musieliśmy stracić nieco cennej wysokości

i znowu podchodzić do kolejnej przełęczy, Coll des Telègraf...

a z tej na kolejną: Coll des Prat /1205/.
Z tej przełęczy będziemy schodzić w długą dolinę wciśniętą pomiędzy wysokie szczyty, Puig de Maçanella (1364m) i Serra des Teixos (1259 m).
Puig de Maçanella to wybitny szczyt w tym rejonie, niewiele niższy niż pierwszy Puig Major (1436) najwyższy na Balearach. Przy lepszej pogodzie i bez plecaka można by się pokusić o wejście na szczyt, jednakże teraz nie miałem na to siły.



Długie zejście doliną potoku Prat skończyliśmy w pobliżu źródełka Font de Prat. Woda w źródle ukrytym w kopulastej ziemiance była tak krystalicznie czysta, że jej...nie zauważyłem i wlazłem po kostki!
Niedaleko za źródełkiem doszedłem do rozdroża. W prawo odbija łatwy wariant GR 221, my zaś poszliśmy w lewo do schroniska. Obchodzimy w ten sposób masyw Tossals Verds, od którego nazwę bierze kolejne refugi.

Poszliśmy dalej pomiędzy dziwnymi formacjami skalnymi z wapieni, przywołującymi odległe skojarzenia z zachodnimi krańcami Tatr, na przykład okolicami Siwego Wierchu.

Na pewno jednak wapienie te są tak samo śliskie jak te w Tatrach Zachodnich, szczególnie kiedy są zroszone deszczykiem, dlatego każdy krok musiał być stawiany z uwagą.
Ostatni odcinek, łatwy i niezbyt długi, szliśmy nieśpiesznie podziwiając okolicę na spokojnie, pogoda na popołudnie wyraźnie się poprawiła, mieliśmy całkiem dobry czas i korzystaliśmy z pięknego grudniowego słońca XD
Wapień de Tramuntana
Obrażony na Piotrka kozioł (wiem, dlaczego)

Wyszliśmy na jakąś przełączkę, blisko do schroniska więc humor nam dopisuje.
Hej, zróbmy sobie selfiaczka pod tym drogowskazem - woła Iwona!
No i wyszło jak zwykle.
Schronisko, do którego zmierzaliśmy było już tuż u naszych stóp:
Ostanie ostre zejście i staliśmy we wnętrzu z olbrzymim kominkiem. Suszyło się tu kilka par butów i jakieś ciuszki, ja też dołożyłem mojego zamoczonego w źródle buta.
Dostaliśmy pokoik szóstkę, bardzo czysty, nieco podgrzany
Mam lekko mieszane uczucia co do tego pobytu. To było zdecydowanie najbardziej górskie schronisko na trasie - nie można tutaj dojechać samochodem, jest położone najdalej od cywilizacji i w głębi gór Tramuntana. Nie przychodzą tutaj przypadkowe osoby na nocleg, mimo, iż jest to wysokość ledwo około 550m npm.
Na miejscu nie mieliśmy zamówionej kolacji, lecz na naszą prośbę gospodarz mając widocznie zapasy, zrobił dla nas to danie po kilku godzinach od przyjścia.
Było pysznie i klimatycznie. Były to jakieś klopsiki (baranie?) w sosiku i z ziemniaczkami, papryką i tak dalej. Potem graliśmy w śmieszne gry albo robiliśmy wróżby korzystając z talii Baraja Espanola czyli hiszpańskiego tarota, wszystkie wróżby okazały się prawdą!
Dwie sprawy psuły mi humor - pierwsza to incydent pod prysznicem, jak dziewczyny opowiadały, jedna z Hiszpanek próbowała im zabrać markowy szampon :-) i musiały dziarsko bronić swojej własności.
Druga sprawa ma bardziej ogólne podłoże - otóż wyspiarze mają duże poczucie patriotyzmu lokalnego i czują się związani z Barceloną i Katalonią. Przekłada się to w życiu codziennym na niechęć do mówienia w "głównym hiszpańskim" czyli w kastylijskim (castellano). Ja coś tam dukam w tym języku. Za to kataloński (catalan) jest dla mnie czasem zagadkowy, chociaż mówiąc obrazowo - myślę, że to jest coś jak dla Polaka słowacki (lecz pewnie nawet bardziej podobny). 
Ogólnie rzecz biorąc, nie miałem problemów z dogadaniem się  w podstawowych sprawach jak transport, zakupy, gastronomia, zwroty grzecznościowe, ale w tym właśnie schronisku uparty góral udawał, że nic nie rozumie: np mówię "ropa de cama" czyli pościel, po katalońsku - "roba de llit" i co najlepsze,  miał nad sobą zawieszoną kartkę z tymi hasłami w obu językach!
Ale w łamanym angielskim wszyscy chatarzy gadali, to tak na przyszłość, jakby ktoś chciał pojechać.
Mój crew, czyli  nasza grupa, cała była skupiona na jedzeniu. Do tego zmierzały wszelkie rozmowy, na tym kończyły się wszystkie wywody. Tylko my spałaszowaliśmy cały gar podanego dania na kolację, było nam aż przykro patrzeć, ile zostało na innych stołach i poszło do utylizacji. Rano zemściliśmy się na nich - wstaliśmy wcześniej niż inne grupki i zeżarliśmy im większość masła i tak zwanego obkładu. Jak się potem okazało w innym schronisku, Consell de Mallorca daje tylko po dwa plasterki i jedno masło na turystę w cenie śniadania XD Powiedzcie to Iwonie i Krzyśkowi na diecie keto XD
Bardzo martwiłem się pogodą na nadchodzący dzień, bo miał być wymagający i okraszony odcinkiem ubezpieczeń. Tymczasem jednak, deszcz, który znienacka nas dopadł na Coll des Prat był jednak jedynym na tym wyjeździe, a co przeszliśmy w kolejne trzy dni będzie tematem części drugiej.