Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szklarska Poręba. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szklarska Poręba. Pokaż wszystkie posty

sobota, 29 stycznia 2022

Na zimówkach

 Karkonosze


2022, styczeń



Kiedy się spadło z konia, podobno trzeba szybko na niego wsiąść z powrotem. A jeżeli chorowało się od  listopada do grudnia, to czy styczniowy wiating będzie dobrym pomysłem na powrót w siodło? Mieliśmy całą grupką pojechać do jakiejś beskidzkiej chatki, tymczasem wyszło jak zwykle. Zajrzałem z głupia frant na bla i znalazł się przyjazny transport prosto do Szklarskiej Poręby. 

Wypad zaczął się pod złym znakiem, mianowicie zorientowałem się po drodze w autobusie, że nie mam czołówki, na powrót było już za późno. Na szczęście na pętli Ogrody jest taki kiosk, w którym nabyłem drogą kupna śmieszną lampkę "namiotową"(?). Ta lampka miała mi uratować wyjazd i życie :-)

Droga minęła nam na pogaduszkach i koło siedemnastej wysiadłem z auta w centrum tej zacnej miejscowości. Pierwsze kroki skierowałem na ulicę Turystyczną, którą prowadzi czarny szlak i właśnie tam jest położona polecona mi przez Marcina knajpka Pod Lipą. Napchałem się tam pod korek i leniwie podchodziłem w siąpiącej mżawce coraz to wyżej Turystyczną...gdy nagle zachciało mi się coli na wieczór.

Nie wiem jak opisać, co się dalej wydarzyło, bo wchodzi to w dziedzinę dziwnych filmów, coś jak Mulholland Drive itp. Był tam na stoku jakiś zamknięty bar a może kiosk, ale z jakiejś przyczyny zacząłem rozmawiać z miejscowymi "obsługantami"... dziwnym trafem zamiast słodkiej coli czułem na języku cierpki smak imbiru, ale przecież potem tę colę również miałem na drugi dzień...No i piłem tego <<zimnego grzańca>>za free, który wykręcał jęzor, bo chłopakom sypnęło się za dużo startego imbiru, gadaliśmy jak starzy znajomi o sprawach, o których nie miałem pojęcia. Nie wiem, dlaczego, jak i po co. Może wpływ na to miał wypity do posiłku podwójny rum? Nie, to niemożliwe. 

Następne ujęcie: wchodzę do lasu i nogi rozjeżdżają się pode mną na lodzie, na dodatek jakby ktoś zgasił światło. Zrobiłem taktyczny postój na pniaku na poprawę ekwipunku. Przydadzą się teraz zarówno raczki jak i zakupiona dziś latareczka. Ogółem zrobiłem kilka - z pięć - kilometrów w drodze do wiaty, idąc szlakiem czarnym i innymi drogami do miejsca przeznaczenia. Po drodze na szosie straszyłem bogu ducha winnych kierowców (za co przepraszam) włączając śmieszną lampkę trzymaną w dłoni jak..jak co? Pączek albo granat :-) Wreszcie.Jakiż to zachęcający widok. Aż chce się człowiekowi położyć w tym miejscu. Położyć i już nie wstać. Nawet nie było mi specjalnie zimno, ale nie miałem co robić. Przeważnie te wieczory spędza się z kimś na pogaduchach a jeśli jest się samemu - na gotowaniu żarcia. Ale ja byłem sam i w dodatku całkowicie nie-głodny. Zgotowałem jakąś herbatkę i co dalej? Wiatowe życie.Trochę czytania, herbatka i łyk rumu i już nie chciało mi się już nic. (11 godzin później, 11x przewracania się na "pryczy", 2x dopompowywania materacyka z ali, 3x siku na śniegu, kilka wybudzeń z koszmarów)Proszę, co za kulturka, wewnątrz "0" śniegu i suchutko, tylko te durne szpary w ścianach.No wreszcie po szybkim śniadanku trzeba ruszyć zad i podejść do Kamieńczyka, teraz kierunek grzbiet!Tu mnie wykasowali niestety za wejście do Parku Narodowego, nie wiem czemu, przecież ja też jestem naród? Nieszczególnie sprawnie podszedłem na Halę Szrenicką i na razie było nieszczególnie w porównaniu z tym, czego się spodziewałem.Nawet się nie zatrzymywałem w schronisku, trzeba napierać dalej. Bliżej grzbietu coś jakby zaczyna się dziać...

Wyszedłem na grzbiet a tu za chwilę Twarożnik

Jeszcze, jeszcze było mgliście, ale już za momencik...
Jeszcze chwilunia...
I wreszcie jeest! Błękitek
I o to chodzi, to jest zima, o jaką nic nie robiłem!
Łabski Szczyt
Jednak było warto. Wędrówka grzbietem w tych warunkach to sama przyjemność. Wielki Szyszak, mmm.

Chyba najpiękniejszy moment wycieczki. Słonko, śnieg, mrozik, inwersja. Nie chce mi się iść czeskim zimowym wariantem, na przechodzenie przez Szyszaczek mam za mało ikry dzisiaj. Skręcam na "lewacza" na zwykły letni szlak. I tak nie ma dużo śniegu. Po drodze klasyka:




Po co mam to opisywać, skoro każdy, kto był w Karczkach, widział dokładnie to samo? Za każdym razem ten widok powala i tak na kolanka. To trzeba po prostu przejść i przeżyć któregoś pięknego dnia.
Nie mogę się powstrzymać od robienia kolejnych foteczek, tutaj jest i tak tylko ich nikła część.

Minąwszy Czeskie i Śląskie Kamienie, Petrovkę 
i Špindlerovą Boudę dotarłem do Odrodzenia. Wszedłem, w końcu po coś niosłem w plecaku coś do żarcia. Nie chciało mi się i tak czekać w kolejce na zamówienie, ale miałem dość swoich rzeczy, np zupkę do zalania. Schronisko jest obecnie przyzwoite i na korytarzu jest udostępniony czajnik elektryczny. Mało kto z niego korzysta bo prawie wszyscy obecnie wolą kupować gotowe dania, ale ja jestem ze starej szkoły, więc dla mnie taki czajnik to skarb. Zresztą jakoś na nic z menu nie miałem ochoty.
Zastanawiałem się przy posiłku nad dalszą trasą do Karpacza. Mogłem pójść przez Słonecznik, ale znam tę trasę bardzo dobrze, więc zdecydowałem się na zielony trawers. Ktoś tu robi mnie w balona:
Na szlaku wiele długich odcinków zabudowano pomostami. Jest to kolejny etap "ułatwiania" na szlakach górskich, w czym przoduje KPN, niedługo naprawdę nie trzeba będzie mieć porządnych butów ani kondycji, tylko zamienią cały Park Narodowy w park po prostu, taki z alejkami i może jeszcze fontannami. Na to idzie kasa z tych coraz droższych biletów?
W lesie zapada już zmrok powoli ale przecież wyżej jest całkiem jasno:
Na Polanie wszedłem już całkiem w tę zupę inwersyjną
Pozostało tylko zejść do Białego Jaru i wskoczyć do busa.
Wypad udał się nad wyobrażenie, powrót w góry i na łono przyrody takoż.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Wielkanocna powtórka

Karkonosze


2019, kwiecień


Znów po miesiącu w Szklarskiej Porębie, znów w Karkonoszach! Tym razem rodzinnie zameldowaliśmy się w hoteliku Magnes, moje cztery panie i ja. Wieczorem odwiedziliśmy skałki Marianki, które pewnie kiedyś tu w latach 90-tych będąc na dolnej stacji widziałem, ale nic nie zostało w pamięci.

Na początek zmusiłem się do wczesnego wstania, aby powrócić do głównego grzbietu, którym szedłem miesiąc wcześniej. Mieszkaliśmy blisko żółtego szlaku więc kierunek nasuwał się sam - przez Ryzy do schroniska Pod Łabskim Szczytem.
Dziarsko ruszyłem szlakiem, szybko dostałem się na rozdroże Ryzy, szlak częściowo był kłopotliwy ze względu na leżące, zwalone po zimie drzewa.
Powyżej rozstaja, około poziomicy 950 m,  zaczął się śnieg. Na szczęście przezornie bylem uzbrojony w raczki. Śniegu nadal mnóstwo, tak jak miesiąc wcześniej. Opady w tym sezonie chyba biły rekordy z ostatnich lat.
Nagłe wyjście z lasu wprost na słoneczne Kukułcze Skały, robi wrażenie to miejsce spore, jak zawsze.
No i za chwilę hala ze schroniskiem, cudo. Tu poczułem, że jestem gdzie trzeba. 
Pierwotnie chciałem tu zakończyć wycieczkę herbatą w schronisku, ale było nadal wcześnie, postanowiłem dotrzeć do grzbietu.
 Chwila na łyka wody i poprawienie opadających...raczków ;-)
Trzeba podejść jeszcze ćwierć kilometra w górę, uff!
Ale za to jakie widoki się otwierają z każdym krokiem.



Tak wychodziłem i wychodziłem aż spotkałem pierwszego turystę schodzącego od strony grzbietu. 

Do grzbietu doszedłem w okolicy Czeskiej Budki i właściwie zakręciłem się na pięcie i popędziłem... na śniadanie. Zejście zajęło mi mało czasu, na raczkach szło się szybko i bezpiecznie w śliskich miejscach.

Rodzinny wyjazd wielkanocny z natury rzeczy ograniczał nas turystycznie. Mimo tego udało się zobaczyć kilka atrakcji (niektóre planowałem oglądać raczej na emeryturce ;-D).
Po pierwsze zawsze chciałem zobaczyć rezerwat krokusów w Górzyńcu. Pojechaliśmy zatem szosą na Świeradów-Zdrój. Od szosy trzeba iść jakieś 2-2,5 km leśną drogą. Stanowiska krokusów udało się łatwo odnaleźć, było już jednak niemalże po kwitnieniu. Dodatkową trudność stanowi fakt, iż kwiatki można oglądać tylko z pomostów a ta dzika odmiana różni się od ogrodowej wielkością - kwiaty są mniejsze. No ale jakieś niedobitki przecież tam były. (Podpowiedź: jeden po lewej u góry, drugi pośrodku a trzeci po prawej :-D)
Rolę gwiazd tej wycieczki musiały wziąć na siebie napotkane w rozlewiskach spływającej ze stoków wody traszki:


Było tam mnóstwo kijanek, prawdopodobnie właśnie traszek i kilka osobników już dojrzałych. Lissotritony zajęły nas na kilkadziesiąt minut, to było fascynujące widowisko obserwować je w środowisku - ja widziałem je pierwszy raz w życiu! I stało się to tu, w górach właśnie, więc podwójna radość. (Właściwie to już były Góry Izerskie, ponieważ znajdowaliśmy się w dolinie Małej Kamiennej).
Powrót do auta wyczerpał mamę, więc na punkt widokowy na Zakręcie Śmierci podeszliśmy sami.

Podjechaliśmy dalej na parking koło kościoła i poszliśmy na nieodległy Sowiniec /675/. Sam szczycik nie jest imponujący. Zupełnie nie.

Ale za to kawałeczek dalej są bardzo ładne Sowie Skały. Tę skalną grupę położoną na trasie Walońskiego Szlaku obiegającego Szklarską Porębę warto odwiedzić w czasie emeryckiej wycieczki ;-)
 Wylazłem na górę najwyższej skałki, bardzo ładne miejsce.
Wycieczkę zakończyliśmy w Szklarskiej deserami urodzinowymi mojej Mamy (na 74 urodziny).

Na drugi dzień zaplanowałem ambitniejszą pętelkę. Zaczęliśmy w pobliżu Bazy Pod Ponurą Małpą nad brzegiem Kamiennej i poszliśmy zielonym szlakiem wzdłuż biegu rzeki. Do Wodospadu Szklarki dostaliśmy się przez kasę, zdarli ze mnie znowu.  Doszliśmy do Kochanówki i na chwilę na górę wodospadu. Niestety, panuje tutaj iście jarmarczna atmosfera, pełno bud z badziewiem i tłumy. Tłumy to pół biedy, bo każdy ma prawo iść sobie na spacer, ale niestety niektórzy nie potrafią się zachować - jarają ćmiki, włażą poza barierki, rzucają różne przedmioty do wodospadu itd. A nie tak dawno (2018) pewien amator fotografii zabił się tutaj na oczach rodziny właśnie przez takie zachowanie.
Opuściłem z ulgą dolinę Szklarki i poprowadziłem grupkę na Chybotek. To kolejna z emeryckich atrakcji ;-) Zdążyłem zrobić fotkę pomiędzy jednym a drugim atakiem beneficjentów 500+, jak sami o sobie mówili. Ponieważ nie potrafili wytrzymać bez darcia japy, nasz pobyt tutaj również nie trwał długo.
 Ścieżka prowadzi przez wycinkę w pełnym słońcu pod górę, tutaj musiałem trochę "pogoprować" z pomocą Mamie.
Wyszliśmy najpierw na Grób Karkonosza (Rubezahl Grab) a potem na Złoty Widok (Goldener Ausblick). Tutaj wreszcie można było zasiąść i odpocząć z widokiem na góry. Ludzie, którzy tutaj weszli zachowywali się całkiem inaczej niż poprzednie osobniki, było cicho i spokojnie. Nawet ludzie rozmawiali jakby półgłosem :-)


Przechodząc obok Wlastimilówki wróciliśmy do punktu wyjścia, po drodze widok na rozświetloną Szrenicę.
Jeszcze potem wieczorem zrobiliśmy krótki spacer na pożegnanie, tych "dolnych" szlaków przy Szklarskiej Porębie prawie nie znam. Poszliśmy szlakiem rowerowym przebiegającym w poprzek stoków Szrenicy i przecinającym trasy wyciągów narciarskich. Wróciliśmy jedną z nartostrad i to było pożegnanie ze Szklarską Porębą, Karkonoszami i...śniegiem.
 :-(