piątek, 16 kwietnia 2021

Odrzwia Bramy Lubawskiej

 Góry Krucze+Karkonosze



2021, kwiecień



Nadszedł czas wiosny. Czyżby? W tym roku wiosna wygląda na zorganizowaną przez znanego polityka, który prze...tracił miliony. Na łikend szykowało się jednak nieprawdopodobne okno pogodowe, więc trzeba jechać i korzystać. Kolejnym trafem stała się dla  mnie niespodziewana znajomość z fb z moim zarówno imiennikiem jak i niemalże "nazwiskownikiem" (?) 😁 Michałem N., który wyrażał wielką chęć na wyjazd (i  zarazem swój wiatowy debiut!). Na dodatek nowy kolega jest moim krajanem z Pyrlandii. Cóż robić, wcześnie rano w sobotę jestem w drodze do Leszna, zabieram Michała i jedziemy do Lubawki. Autko zostawiłem na samiuśkim środku ryneczku. 

Wyszliśmy z miasteczka niebieskim szlakiem na południe. Pogoda była nierozpieszczająca, chmury, wiatr, słońce w odwrocie. Ale jak to na początku imprezy - niesie nas adrenalina i jest fajnie.

Wyszliśmy na obrzeża Kruczych Skał, zaczyna się krajobraz "jak w górach"😁:
Mijamy doliny Raby i Miłości, widać za plecami pięknie ponad 100 metrów wyżej punkt widokowy najwyższej Kruczej Skały:
i następnie pozaszlakowo przechodzimy do ścieżki wiodącej na Mravenčí vrch /831/. Oczywiście po drodze zgubiliśmy szlak i na szczyt wydostaliśmy się "na skuśkę". Podejście na ten szczyt było moim marzeniem, od kiedy widziałem jego kuszący kształt z szosy o numerze 5. 
Tam robimy pierwszy postój, widoki były ograniczone ale  i tak byliśmy zadowoleni, bo to pierwsze nasze wspólne podejście, miało pół kilometra. Na fotce nie widać pięknych złóż sarnich bobków, wśród których się rozłożyliśmy.
Dobra, dosyć tego pier.olenia, idziemy na dół. Uparłem się, żeby nie schodzić szlakiem, ale za słupkami granicznymi.
Schodzi się tutaj ostro w dół, zatem polecam tylko przy  dobrej pogodzie i w mocnych butach. W każdym razie w końcu zlądowaliśmy na obszernych przestrzeniach Bramy Lubawskiej. Panoramę obniżenia zamyka wał Rychory-Grzbiet Lasocki. Łooo! Tam idziem!
Mimo obecności służb granicznych przeszliśmy na pewniaka przez Przełęcz Lubawską /516/. Jednak..stop! Mostek zakończył żywot.
Robimy zatem przeprawę, która podnosi emocje mojemu koledze:
Dalej szlak biegnie przez pola i zagajniki, szliśmy więc co jakiś czas odwracając się, by spojrzeć np na Královecký Špičák i wcześniej odwiedzony Mravenčí vrch
a są coraz dalej i dalej
Szliśmy południowym fragmentem Grzbietu Szczepanowskiego, może kiedyś będzie okazja, żeby przejść się niebieskim szlakiem przez jego pozostałą część. Po drodze mieliśmy kolejną przeprawę, przez początkowy bieg Bobru, który ma tutaj dopiero dwa kilometry i jest niepozorną rzeczułką. A przecież dalej jest kapryśną rzeką, która w przeszłości potrafiła być groźna.
(fot.Michał)
Dalej musieliśmy się bardziej wytężyć, ponieważ do podejścia mamy teraz ponad czterysta metrów. Skończyło się przyjemne przemierzanie Bramy Lubawskiej, wkraczamy w Karkonosze.
Po wyjściu na grzbiet Rychorów odwiedziliśmy wiatę w Rogu Granic. Jak widać, śnieg na tej wysokości /950/ rządzi długo.
Dalej poszliśmy grzbietem przez Čepel /912/ znany z pięknego widoku na Śnieżkę.
Z drugiej strony widoczna była Černá hora.
Przeszliśmy gadając przez te rozległe łąki, jeszcze nie obudzone do wiosennego życia. Przeszliśmy obok kolejnej wiaty na dawnym przejściu granicznym Horní Albeřice / Niedamirów, w której kiedyś spałem. Dalej jeszcze małe podejście na Kopinę i zaczniemy ostatni etap dzisiejszej trasy.


Po dotarciu do czerwonego szlaku pod Pod Albeřickým vrchem pozostało nam już tylko zejście na nocleg.
Po zejściu do miejsca, gdzie Srebrny Potok wpada do Srebrnika cofnęliśmy się kawałeczek i oto jest nasza wiatka:
Ulga była wielka, chociaż trasa nie była szczególnie wymagająca, ale jednak 1200 metrów pod górę i około 26 km. Szczęśliwym trafem deszcz (lekki) zaczął padać tuż po dotarciu do wiaty, na szczęście nie trwał długo i mogliśmy rozpalić wieczorne ognisko. Dalej to już standardzik, gotowanko, herbatka z rumem, pogaduchy do 0.00. 
(fot. Michał)
Spało mi się bardzo wygodnie na ziemi, pod spodem leżały liście. Koleżka wybrał spanie na ławach, pokryte zostały jakąś pianką więc też było ok.
Rano obudziło mnie piękne słońce wstające nad lasem naprzeciw. Dzień zapowiadał się inaczej niż sobota. Szkoda było tracić tak piękny czas w pięknym miejscu i wracać już, zaraz do Lubawki. 
Doliną Srebrnika zeszliśmy do Jarkowic, po drodze mijając uśpione z powodu covida schronisko "Srebrny Potok", w którym kiedyś mieliśmy fajne spotkanie w większym gronie. Przekroczyliśmy Złotna, aby dotrzeć do pierwszego celu na dziś - Spękanych Skał. Jest to ciekawa formacja skalna znana głównie wspinaczom, ale ja też postanowiłem obejrzeć je sobie z bliska. Są piękne! Na dodatek nie ma obecnie roślinności, więc mogliśmy je podziwiać w pełnej krasie. Kolejne skały mają swoje własne nazwy.

Po wyjściu na Widoczną
rozciąga się przed nami panorama grzbietu Karkonoszy od Rychorów 
po Grzbiet Lasocki. W dole przed nami Jarkowice a tam w głębi w dolinie naprzeciw spaliśmy.
Po przejściu najwyższej paradoksalnie Małej /ok.650/ widać stok opadający w kierunku Przełęczy Okraj.

Przez podnóża Stróży, Paczyn i Paprotki idziemy sobie nieśpiesznie. Krówki rasy szkockiej, jak mniemam:
Stróża:
Na wprost Zalew Bukówka a za nim widoczne Góre Krucze, od których zaczynaliśmy:
Po przejściu przez wieś wyszliśmy na Zadzierną /724/. Tutaj to jest dopiero widokowa orgia. Po wodzie śmigali kite-surfingowcy, szczycik jest popularny więc był odwiedzany przez kolejne osoby. w czasie naszego pobytu. My zrobiliśmy sobie przerwę na zupinę z zapasów.
Hehe:
Weszliśmy jeszcze na właściwy szczyt - skałę położoną nieopodal w lesie, z pamiątkową niemiecką tablicą. Zostało nam zejść. Poszliśmy czerwonym szlakiem (fragmentem GSS) do Bukówki, ale żeby nie chodzić szosą wyszliśmy dalej na pola w poszukiwaniu ścieżki. Wyszło to dalej ale za to było ciekawiej, obeszliśmy potoczek Nidka i sforsowaliśmy budowę S3.
no i to był końcowy etap do ryneczku w Lubawce.
Co tu gadać, wypad okazał się świetny, nowy towarzysz sprawdził się w trasie, trasa zaś okazała się widokowa, łącząca w sobie zalety różnorodnych terenów, no bo czego tu nie było - i rzeczki, i śnieg i podejścia i łagodne stoki i skałki i w ogóle wszystko.

poniedziałek, 5 kwietnia 2021

Podwórkowe góry

 Góry Sowie



2021, marzec



Przed świętami odezwał się Mhu i zaproponował jakiś wypadzik. Nie było łatwo w tym gorącym okresie wynaleźć jakieś wolne godziny, ale udało się, niestety nocleg nie wchodził w grę. Chodzi mi po głowie od pewnego czasu nieco inny kierunek, jednak teraz trzeba było brać, co dają.

Góry Sowie stały się dla mnie takimi "podwórkowymi górami", ponieważ dojazd w to pasmo zajmuje najmniej czasu (nie licząc Ślęży), ledwie coś ponad dwie godziny. A jeszcze po drodze Mhu zdążył zrobić zakupy. Coraz większym problemem robi się za to ułożenie trasy, która nie dublowałaby już przebytej. 

Zaczęliśmy nieopodal Leśnego Dworku w Dolinie Bielawicy.

Szlak zielony oferuje całkiem żwawe podejście na zbocza Końskiej Kopy, więc Mhu uzbroił się w nowy model kijów trekkingowych:
Na Bielawskiej Polanie zrobiliśmy mały postój, potem kierunek na Żmij /887/
Na szczycie jest specjalne urządzenie do robienia samowyzwalaczem ;-)
Oblodzonym odcinkiem ścieżki wyszliśmy na szczyt Kalenicy /964/. Tak, tutaj zachowały się jeszcze pozostałości zimy.
Widoki nie były jakieś powalające przez podnosząca się wilgoć, ale było ciepło i przyjemnie, coś tam widać też było naokoło.
Kalenica jest świetnym punktem panoramicznym, wszędzie wokół można rozpoznawać znane sudeckie szczyty.

Wróciliśmy na przełęcz i zaczęliśmy schodzenie na południową stronę grzbietu. Wiosna tu już działa pod względem flory
i fauny
A Człowiek Śniegu korzystał jeszcze z resztek swojego żywiołu

Uparłem się, żeby jeszcze podejść na Diamentowe Skałki na grzbiecie Lirnika. Szału nie było, może dlatego, że człowiek już widział tyle wielgaśnych skał...no i nie jestem geologiem. Ale zawsze coś ciekawego i nowego w Sowich.

Po drobnym uzupełnieniu sił rozpoczęliśmy powrót do grzbietu drogą a potem ścieżką, prowadzącymi pomiędzy stokami najpierw Wolicy a potem góry Rożen. Wyszliśmy na Wigancicką Polanę. Z myślą o tej chwili zabrałem słoik strogonowa od Szubryta. Po drodze: coś sporo tych wycinek...
Na Polanie Wigancickiej - ja gotuję Mhu się wyleguje, czeka na swoją zalewajkę:
Strogonow ze słoika okazał się bardzo dobrą...zupą paprykową 😁 Nie powiem, w smaku to było dobre ale nie stało nawet w pobliżu prawdziwego strogonowa.
Poleżeliśmy tam chyba z godzinkę, tak nas słonko rozebrało. Zaczynamy schodzenie ścieżką a tam niespodzianka. Znowu trzeba było powysilać zmysł równowagi.
Podeszliśmy jeszcze na Grzbiet Niedźwiedzi /722/, teraz, kiedy nie ma bujnej zieleni, można sobie przyjemniej pokołować nie tylko szlakami i ścieżkami. 
Po powrocie do dróżki mieliśmy jeszcze fajny widok na Kalenicę i Słoneczną:

Zeszliśmy przez Popielny grzbiet do doliny, po drodze widać jeszcze jedne fajowe skałki 
No i to tyle, czego chcieć więcej, ponad 1km pod górę pękł, i o to również chodziło w okolicznościach przyrody, niepowtarzalnej.