2025, luty
Beskid Żywiecki
Nie umiałem oprzeć się zaproszeniu i znalazłem się na tylnym siedzeniu.
Fiat Tipo w korku nie stoi i dojeżdżamy do Zawoi.
Co się ze mną dzieje?! Czy to jeszcze wpływ 67% Tatratea?!
Nie, na pewno nie. To już za mną.
Zacznijmy od parkingu. Zawoja Marki, dwunasta skoro świt. Wysiedliśmy z pojazdu i poszliśmy, cóż. Normalka.Daliśmy radę bez wyciągania raczków...
(fot. Mihu)
Do schroniska doszliśmy we dwóch z Mihem. Reszta ekipy zagubiła się gdzieś po drodze - naprawdę, mają talent!
Wreszcie dotarli, gdy my w schronisku byliśmy już w trakcie lunchu. Decyzja - idziemy na zachód/
Mihu poszedł naokoło ale wszyscy spotkaliśmy się idealnie na szczycie Małej Babiej.
Cień rozpościera się szeroko
Zostaliśmy na zachodzik

Noc minęła szybko, może nawet za szybko ;-) Obudził mnie czyjś dzwonek, którego nikt nie wyłączał...Grała piękna melodyjka. I grała. I grała. A w mojej głowie toczyła się bitwa. Przecież przyjechałem tutaj, znosząc niewygody, właśnie na to wydarzenie kosmiczne - wschodzik na Babiej, tradycyjnie jak co parę lat. Muszę się podnieść! Potem Tomek zaczął się kręcić po pokoju - cicho hałasując :-) Udało mi się zmusić do ogarnięcia i wstać. Wyszliśmy z Mihem kilkanaście, może dwadzieścia minut po Tomku. Mihu dogonił kolegę, ja niestety zdychałem na podejściu z oczywistej przyczyny. W takim stanie Babia to jak czterotysięcznik.
(fot. Tomek)
Zdążyłem na taki ciut późny wschód. No ale radę dałem.Po powrocie do schronu zjedliśmy śniadanko i czekaliśmy, czekaliśmy aż Daria i Łukasz będą w stanie używalności. Trwało to tyle, że poczułem się stałym elementem wyposażenia wnętrza.
A potem już bez historii - zeszliśmy do parkingu, znowu odczekaliśmy swoje :-)
i po południu bez żalu - ponieważ pogoda pogarszała się w oczach - wracaliśmy do Pyrlandii.