Masyw Tamadaba
2024, lipiec
Znów los urlopowy rzucił mnie na hiszpańską wyspę. Tym razem po kilku latach wróciliśmy na Kanary, Gran Canaria. Stolica Las Palmas jest dużym miastem jednak my byliśmy na zachodnim skraju wyspy, daleko od turystycznych centrów.
Planowałem wypad na najwyższy szczyt prowincji, Pico de Las Nieves /1947/. Tymczasem jednak wyniknęły pewne okoliczności, które mnie do tego zniechęciły. Po pierwsze, jazda autobusem byłaby bardzo długa i z przesiadkami a co gorsza, gdyby autobus jechał tak, jak jechaliśmy do Aquarium, nie zdążyłbym na przesiadkę na linię w głąb wyspy. Po drugie, na szczycie jest szosa i parking i jest zabudowany bazą wojskową - nie przepadam za takimi wierzchołkami. A po trzecie, oznaczony słupkiem Pico de Las Nieves...jednak nie jest najwyższym punktem Gran Canarii :-) Jest nim czubek widocznej nieopodal turni czy też skalnego rogu Morro de la Agujereada o wysokości 1957m npm. Czyli tyle zachodu a na koniec i tak nie bardzo można tam wejść bez sprzętu wspinaczkowego.
Zdecydowałem się zatem na wycieczkę, która zapewniałaby odwrotne proporcje czasu jazdy do trekkingu i więcej frajdy.
Pojechałem autobusem 102 w głąb Doliny Agaete. Jakieś dwadzieścia minut jazdy i już wysiadałem samotnie na ostatnim przystanku.
Nad głową wyrasta potężna skalna ściana Autobusy nie dojeżdżają do ostatniego miejsca dostępnego dla samochodów ze względu na liczne serpentyny i szczupłość miejsca, więc musiałem iść pierwsze dwa kilometry i dwieście metrów w górę tą wąską szosą do miejsca o nazwie El Sao.
Na tak krótkim odcinku 1,5 kilometra wzniosłem się o 300 metrów szukając wreszcie odpoczynku w schronisku El Hornillo. I pobliskiej kapliczki.
Jedyną zainteresowaną moim entrée do schroniska osobą był pies
Widok z tarasu. Niestety, soczku nie dostałem kupić bo zamkli.
Trzeba zapier...ać w górę dalej szosą, 200 metrów do czegoś, ale do czego? Wąską szosą dalej, trochę na dół - a potem trzeba było nadrabiać w górę.
Doszedłem do wielkiego zbiornika retencyjnego, a ponad nim jest jeszcze jeden niewidoczny z tego miejsca.
Zaczyna się ostro. Potem było nieco łagodniej ale zatrzymywałem się często, częściej niż w polskich górach. Po prostu temperatura powietrza powodowała ciężkie oddychanie, aż do ostatniego pęcherzyka.
Czyli do podejścia nadal pozostało mi ponad...600 metrów. Jest to słuszna wysokość do podejścia ale na szczęście dla ADHDowców podzielona na sensowne części. Robiłem sobie odpoczynki co kilka minut.
Po wyjściu wyżej otworzyły się widoki w stronę wschodnią w tym odległy o kilkanaście kilometrów masyw de Las Nieves.
Po wyjściu na około 1300 metrów wydawało się, że najgorsze za mną. Zmyłka. Po przekroczeniu asfaltowej stokówki trzeba nada się wspinać, wspinać. A słoneczko operuje tutaj już za dwóch. Ostatnie podejście grzbietem na Pico de la Bandera (czyli jakby Flagowy Szczyt) wycisnęło ze mnie ostatnie poty i siły.
Na szczęście ścieżka trawersuje sam wierzchołek i prowadzi kilkaset metrów dalej
Tutaj trzeba było odbić na prawo od ścieżki i pokonać podejście po skałach. Nie byłby to problem, gdyby skały nie były rozgrzane jak kamienie w ognisku. Każde dotknięcie kamienia parzyło jak rozgrzany piec.Ostatecznie człowiek (czyli ja) pokona wszelkie przeszkody i wylazłem na szczyt, Tamadaba /1444/
Po wyjściu na szczyt zauważyłem kilkadziesiąt metrów dalej niższy wierzchołek, ale za to z wieżą widokową!
Jeden z lepszych momentów, jak zawsze: szczyt, odpoczynek...
Zaczęło się tracenie wysokości w tempie schodów ruchomych
Ścieżką musiałem się niestety drastycznie cofnąć po stoku.
Montaña Bibique już z tyłu
Roque Bermejo, coraz niżej
Ostatnie czterysta metrów to już typowa patelnia, od czasu do czasu podwiewana uderzeniami wiatru znad Atlantyku.Na horyzoncie widoczne Teide na Teneryfie
No, tutaj to widać, że nie Bieszczady ;-)
Na lewo cudowny widok na ogromny klif oceaniczny, jeden z najwyższych na świecie - skała opada tutaj ponadkilometrową wysokością z masywu Tamadaba wprost do Atlantyku.
Jak zwykle, gdzieś w okolicy szosy, którą przekraczałem, wisiała tabliczka o zamknięciu tego odcinka szlaku :-) Jakbym się przejmował tymi tabliczkami, to już w życiu cofałbym się chyba z 25 razy.
Była to genialna wycieczka, wiele godzin łażenia w zadziwiającej przyrodzie zawładnęło mną całkowicie. Może kiedyś udałoby się te piękne miejsca zobaczyć w innej porze roku, mniej gorącej a bardziej zielonej!?