wtorek, 20 sierpnia 2024

Gran Canaria

 Masyw Tamadaba


2024, lipiec


Znów los urlopowy rzucił mnie na hiszpańską wyspę. Tym razem po kilku  latach wróciliśmy na Kanary, Gran Canaria. Stolica Las Palmas jest dużym miastem jednak my byliśmy na zachodnim skraju wyspy, daleko od turystycznych centrów. 

Planowałem wypad na najwyższy szczyt prowincji, Pico de Las Nieves /1947/. Tymczasem jednak wyniknęły pewne okoliczności, które mnie do tego zniechęciły. Po pierwsze, jazda autobusem byłaby bardzo długa i z przesiadkami a co gorsza, gdyby autobus jechał tak, jak jechaliśmy do Aquarium, nie zdążyłbym na przesiadkę na linię w głąb wyspy. Po drugie, na szczycie jest szosa i parking i jest zabudowany bazą wojskową - nie przepadam za takimi wierzchołkami. A po trzecie, oznaczony słupkiem Pico de Las Nieves...jednak nie jest najwyższym punktem Gran Canarii :-)  Jest nim czubek widocznej nieopodal turni czy też skalnego rogu Morro de la Agujereada o wysokości 1957m npm. Czyli tyle zachodu a na koniec i tak nie bardzo można tam wejść bez sprzętu wspinaczkowego.

Zdecydowałem się zatem na wycieczkę, która zapewniałaby odwrotne proporcje czasu jazdy do trekkingu i więcej frajdy. 

Pojechałem autobusem 102 w głąb Doliny Agaete. Jakieś dwadzieścia minut jazdy i już wysiadałem samotnie na ostatnim przystanku. 

Nad głową wyrasta potężna skalna ściana Autobusy nie dojeżdżają do ostatniego miejsca dostępnego dla samochodów ze względu na liczne serpentyny i szczupłość miejsca, więc musiałem iść pierwsze dwa kilometry i dwieście metrów w górę tą wąską szosą do miejsca o nazwie El Sao

Od tego miejsca zaczął się bodajże najgorszy dla mnie tego dnia odcinek trasy:  strome podejście po licznych schodach, na początku pomiędzy kilkoma domkami, następnie wzdłuż skalnych ścian wznoszących się po lewej stronie. 

Po drodze takie oto starożytne jaskinie, używane po dziś dzień

Na tak krótkim odcinku 1,5 kilometra wzniosłem się o 300 metrów szukając wreszcie odpoczynku w schronisku El Hornillo.  I pobliskiej kapliczki.
Jedyną zainteresowaną moim entrée do schroniska osobą był pies
Widok z tarasu. Niestety, soczku nie dostałem kupić bo zamkli.
Trzeba zapier...ać w górę dalej szosą, 200 metrów do czegoś, ale do czego? Wąską szosą dalej, trochę na dół - a potem trzeba było nadrabiać w górę.

Bardzo dobrze oznaczone są tu szlaki.
Doszedłem do wielkiego zbiornika retencyjnego, a ponad nim jest jeszcze jeden niewidoczny z tego miejsca.



Zaczyna się ostro. Potem było nieco łagodniej ale zatrzymywałem się często, częściej niż w polskich górach. Po prostu temperatura powietrza powodowała ciężkie oddychanie, aż do ostatniego pęcherzyka.
Czyli do podejścia nadal pozostało mi ponad...600 metrów. Jest to słuszna wysokość do podejścia ale na szczęście dla ADHDowców podzielona na sensowne części. Robiłem sobie odpoczynki co kilka minut.
Wszędzie były widoczne ślady po pożarach z 2019 roku, które strawiły około 30% obszaru parku. 
Na szczęście pinie posiadają swoisty mechanizm obronny - kora tych drzew jest bardzo gruba i warstwowa, więc wierzchnia warstwa łatwo się spala tworząc zaporę dla dalszej infiltracji ognia a następnie łuszczy się i pozwala drzewom rosnąć dalej.


Po wyjściu wyżej otworzyły się widoki w stronę wschodnią w tym odległy o kilkanaście kilometrów masyw de Las Nieves
Po wyjściu na około 1300 metrów wydawało się, że najgorsze za mną. Zmyłka. Po przekroczeniu asfaltowej stokówki trzeba nada się wspinać, wspinać. A słoneczko operuje tutaj już za dwóch.  Ostatnie podejście grzbietem na Pico de la Bandera (czyli jakby Flagowy Szczyt) wycisnęło ze mnie ostatnie poty i siły.

Na szczęście ścieżka trawersuje sam wierzchołek i prowadzi kilkaset metrów dalej


Tutaj trzeba było odbić na prawo od ścieżki i pokonać podejście po skałach. Nie byłby to problem, gdyby skały nie były rozgrzane jak kamienie w ognisku. Każde dotknięcie kamienia parzyło jak rozgrzany piec.
Ostatecznie człowiek (czyli ja) pokona wszelkie przeszkody i wylazłem na szczyt, Tamadaba /1444/
Po wyjściu na szczyt zauważyłem kilkadziesiąt metrów dalej niższy wierzchołek, ale za to z wieżą widokową!

Jeden z lepszych momentów, jak zawsze: szczyt, odpoczynek...
Fotki z góry wyznaczają krajobraz, po który tutaj wlazłem - drzewa i chmury jednak ograniczają widok.
Wreszcie trzeba się zbierać- i rozpędzić się...
Najbardziej relaksowy odcinek jest teraz, pędzę w dół po dywanie z długich piniowych igieł.





Sielankowy odcinek trasy skończył się po kilku kilometrach - doszedłem do skraju masywu zakończonego stromym urwiskiem. Dość powiedzieć, że tu byłem wciąż na wysokości ponad tysiąca metrów
Zaczęło się tracenie wysokości w tempie schodów ruchomych


Ścieżką musiałem się niestety drastycznie cofnąć po stoku. 

W ciągu tak krótkiego czasu zszedłem na przełęcz tuż pod Montaña Bibique na poziom około 600 metrów!
Ale to jeszcze nie koniec oczywiście. Teraz długi trawers stoków masywu Tamadaba doprowadzi mnie blisko i ponad Agaete. Takie trawy jak w...Bieszczadach?

Montaña Bibique już z tyłu



Roque Bermejo, coraz niżej
Ostatnie czterysta metrów to już typowa patelnia, od czasu do czasu podwiewana uderzeniami wiatru znad Atlantyku.
Na horyzoncie widoczne Teide na Teneryfie
No, tutaj to widać, że nie Bieszczady ;-)

Na Era del Cardon
Tu już ostatnie z 250 metrów zostało
Na lewo cudowny widok na ogromny klif oceaniczny, jeden z najwyższych na świecie - skała opada tutaj ponadkilometrową wysokością z masywu Tamadaba wprost do Atlantyku.
Jak zwykle, gdzieś w okolicy szosy, którą przekraczałem, wisiała tabliczka o zamknięciu tego odcinka szlaku :-)  Jakbym się przejmował tymi tabliczkami, to już w życiu cofałbym się chyba z 25 razy.
Ostatnie kroki na zejściu i znalazłem się tuż nad poziomem morza (oceanu) - a także w sąsiedztwie zacnego Spar'a.
Na schodkach przed sklepem wypróbowałem cztery rodzaje radlerków puszkowych 0.33 ponieważ byłem suchutki jak ten rybi szkielet:
Była to genialna wycieczka, wiele godzin łażenia w zadziwiającej przyrodzie zawładnęło mną całkowicie. Może kiedyś udałoby się te piękne miejsca zobaczyć w innej porze roku, mniej gorącej a bardziej zielonej!?

1 komentarz:

  1. Jakoś to zejście było bardzo szybkie tak czytając relację ;) Czuć gorąco.

    Ja niedługo będę wędrować w bardzo podobnych okolicznościach przyrody, zobaczę czy upał mnie nie pokona.

    OdpowiedzUsuń