sobota, 7 maja 2022

Pomiędzy górami

Góry Orlickie


2022, maj


Całej majówki niestety nie mogłem poświęcić na jakąś fajną trasę, odpadały więc odległe Beskidy, szczególnie  przy obecnych cenach paliwa.

Tymczasem wymyśliłem taki łagodny biwaczek, aby wszyscy uczestnicy wypadu dobrze się czuli i wyspali się przed marszem mimo obaw związanych z możliwym chłodem.

Przyjechaliśmy na dziewiętnastą po pracy w poniedziałek. Pole biwakowe nie było jakoś szczególnie okupowane. Palone już było ognisko, do którego się przyłączyliśmy. Na początek rozbicie namiotów i donoszenie drew na opał.

Potem to już standarcik - kiełbaski, piwko, rumik, herbatka...

(fot. Michał z Leszna)
Obsada przy ognisku zmieniła się w pewnym momencie, wjechała gitara...i od tego czasu to było chyba najbardziej ambitne ognisko, w jakim brałem udział ;-) Nie jakieś oklepane turystyczne kawałki i nie Dżem i SDM, nie. Pół dyskografii KULTu i Kazika, Gilmoury i inne tego typu utwory. Byłem więc wniebowzięty. I tak sobie bobrowaliśmy do pierwszej.
Były niejakie obawy, czy ktoś nie zmarznie, Michał coś tam nad ranem niby szczękał zębem o ząb, ale ja w to nie wierzę.
Rano pobudka o kulturalnej porze, lecz wcześniej bębnienie deszczu o tropik...Czyżby miał się spełnić czarny tzn mokry scenariusz? Jednak nie, po śniadanku niebko lekko się rozjaśniło a my mogliśmy ruszyć na szlak do Bedřichovki. Z poziomu około 670 m npm musimy podejść 440 metrów na pierwszy szczyt.
Było nas razem tylu: Michun, Mhu i Michał z Leszna i na dokładkę Kirył z tego (!) Mariupola.
Wspinamy się ponad wyciąg, już widać, że nawet tak nisko są nadal łaty śniegu.
Gdzieś w tym rejonie Mhu postanowił się orzeźwić... po piwnej nocy:
Płaty zamieniają się w solidne odcinki
Aż w końcu podłoże zostało zakryte całkowicie i szliśmy sobie tak jak w lutym
Znaną mi z wielu wypadów Jiráskovą cestą wyszliśmy na rozdroże i dalej na szczyt, 
Velká Deštná /1115/ ze swoją nieortodoksyjną rozhledną
Nie było zbyt dobrej widoczności, no ale coś tam widać, Jagodną, za nią Śnieżniczek i te pe
A tu na północ, Šerlich ze schroniskiem Masarykova chata a za nim Orlica z wieżą:
Wracamy do głównej ścieżki a tam zamienili stary bufet, w którym "kymaly my" z Meniem jeszcze w 2011 roku na takie cacuszko. 
Nie wiedzieć czemu, panele słoneczne zamontowano również od strony spodniej :-)
Skoro potwierdziłem naocznie, że utulnia działa, to może kiedyś uda się tu nocleg, jakoś po sezonie...
Planujemy mały odpoczynek w schronisku. Ale najpierw trzeba pokonać lodowiec z głębokimi szczelinami.
No i znów, Pan Masaryk i jego chata.
Lądujemy w tym przybytku, chłopaki zamawiają słodkie co nieco. A ja pozostałem wierny kofolce i kawce.
No to my odpoczęli, aż za dużo. Wyszliśmy na szlak
Hehe, ale to nie będzie tak łatwo...
Na granicznej ścieżce jest śnieg albo błoto. Albo woda. Słabo dla siateczkowych butków. Ja na szczęście uzbroiłem się w solidne Asolacze, jednak nie wszyscy tak zrobili.
Pojawia się na moment rezerwatowa polanka ze śnieżycami. Rezerwat jest po stronie czeskiej a śnieżyce rosną po polskiej :-)
Pogoda zwraca się przeciwko nam, coraz więcej chmur atakuje nas od południa. Niezbyt długi odcinek do Orlicy, w granicach trzech kilomajów, zamienia się pod koniec w walkę z błotem, kałużami i coraz większym opadem. Kulminacja następuje, kiedy Michał z Leszna topi buta w głębokiej kałuży. (Ale go wydobył). Równocześnie deszcz przybiera na sile.
Dosłownie siłą zaciągam zmorzoną ekipę na szczyt Vrchmezi /1084/.
W podskokach spieprzamy do wieży. Na szczęście to obudowana konstrukcja. Przez kwadrans patrzymy, jak strugi wody leją się naokoło nas. Czy to właśnie można nazwać "szczęście w nieszczęściu"? Stamtąd przyszliśmy:
Leje, no leje po prostu...
Stołowe jakby mniej mokną:
Pozostałości dawnego schroniska Hohe Mense Baude.
Ledwo wyszliśmy z wieży, przestało padać. Cud jakiś. Zeszliśmy do Zieleńca już w takim słońcu, że żałowałem, dlaczego nie mam czarnych okularków? 
Od tej chwili szukaliśmy jakiegoś czynnego lokalu. I taki lokal objawił się nam w postaci Jagienki
Poszedłem w dania tanie ale treściwe - żurek był ładnie serwowany i smaczny, choć jak dla mnie zbyt mało kwaskowy. Natomiast fasolka po bretońsku...przegrała z wielką ilością jakiejś taniej kichy wkrojonej do sosu.
Znów przechodzimy graniczny mostek na Czarnym Potoku. Kierujemy się w pobliże rezerwatu Trčkov pozaszlakowo tak, aby dotrzeć do szlaku żółtego. Tą dróżką wrócimy już do mostku i do Lasówki.

(fot. Michał z Leszna)
Moją uwagę przykuł ten dobrze zachowany pomniczek ku czci poległych w Wielkiej Wojnie mieszkańców.
Jeszcze kilkanaście-dwadzieścia minut i meldujemy się koło auta.
Wypadzik wraz z biwaczkiem okazał się świetnie udany, pogoda była zmienna lecz szczęśliwa a towarzycho dodało śmichu na trasie.