niedziela, 14 maja 2017

Ćwilin, Kudłoń, Gorc i Turbacz w pigułce


Biwak na Ćwilinie

2017, maj



Temat był wałkowany od dawna, jak zawsze było dużo planów i słów, tymczasem wyszło jak zwykle inaczej.

Mieliśmy z miedziem ambitny plan, aby wejść w piątek na Mogielicę i tam zabiwaczyć, następnie pokonując kolejne Wyspy dostać się na wieczór na Ćwilin na wspólny biwak. Niestety, PKP kolejny już raz wystawiło mnie do wiatru wydłużając moją i tak już męczącą podróż o dwie godziny.
Na spotkaniu z miedziem w Myślenicach dowiaduję się ponadto, iż pozostałe chłopaki przestraszyły się prognoz pogody na sobotę i nie przyjadą w Wyspowy.
Szybko ustalamy we dwóch, ze w takim razie jedziemy od razu do Gruszowca i biwak robimy dzisiaj, a co będzie w sobotę to się okaże - zdecydujemy spontanicznie.
"Pod Cyckiem" nie odmawiam sobie spóźnionego kilka godzin obiadu w postaci gulaszu z żołądków, który tam zawsze smakuje pysznie. W trakcie wywiadu telefonicznego z catty okazuje sie, że właśnie wchodzi na Ćwilin .
Czyli będziemy mieli towarzystwo, chociaż również forumowe, lecz nieco inne niż uprzednio spodziewane.

400 metrów na szczyt pokonujemy nie wiedząc kiedy prowadząc pogaduszki po drodze.
Na szczycie spotykamy ekipę w osobach: catty, Milenę, Yarpena i sparkusa.

Rozkładamy z miedziem jego nowy nabytek hubbę. 
Namiocik jest zgrabny i przemyślnie ukształtowany. Na wysokość wygodny. Węższy niż mój ale za to dłuższy (w nogach można umieścić plecaki), ma dwa przedsionki i dwa wejścia dla użytkowników. Materiał wydaje się dość delikatny, ale być może będzie jednak mocny - okaże się w czasie użytkowania. Z minusów wymieniłbym brak kieszeni i/lub podwieszonej "półki". Kiedy mój husky padnie, będę z pewnością brał pod uwagę hubbę.

Jeszcze sesja na kilka fotek o zachodzie: 


 

i możemy rozpalać ognisko. Fachmanem w tej dziedzinie okazał się sparkus (chociaż poszła więcej niż jedna zapałka).

Przy ognisku typowe pogaduszki o tym i owym, podpiekamy kiełbaski (niektórzy bezpośrednio w ognisku), popijamy piwko. Wiatr wieje mocno a od czasu do czasu jeszcze przybiera na sile i wtedy nasze ognisko płonie poziomo.
Bratnia (i siostrzana) ekipa ma na jutro konkretne plany, my mamy nadzieję na spotkanie z kolegami, którzy nie dotarli. Mając pod ręką auto jesteśmy w stanie przemieścić się w każde wskazane miejsce.Ognisko dogasa i rozchodzimy się do namiocików. W nocy jest przyjemnie, wiatr słabnie i jest dość ciepło.


Rano w sobotę


Rano w sobotę wszyscy zwijamy majdan, my dzwonimy do Marco - wybierają się na Pilsko ale niestety już za chwilę zaczynają trasę. My moglibyśmy tam być najwcześniej za jakieś 2 godziny. Czekania jednakże nie przewidują.
Nasza bratnia (i siostrzana) ekipa wybiera się do Mszany i potem na Gorc Kamienicki.
My w takiej sytuacji wybieramy widokowy wariant gorczański szlakiem, którym szedłem dotąd tylko raz i to przy brzydkiej pogodzie.
Po zejściu do auta lecimy do Rzek. W sklepiku dawka zimnych kalorii w płynie i zaczynamy podejście żółtym szlakiem na Gorc Troszacki i Kudłoń. Mimo upału idzie nam się dobrze i sprawnie. Nagrodą jest gorczańska klasyka.




Ludzi jest bardzo mało. Dopiero na szczycie Turbacza robi się gęściej. Dotąd wg mapy.cz mieliśmy tego dnia 977m w górę.  
Zaniepokojeni oznakami zmiany pogody i alarmistycznymi burzowymi prognozami, zmierzamy do schroniska. Planujemy coś zjeść i zdecydować, co dalej robimy. Pilnie czujemy potrzebę również umycia się z NaCl na skórze dlatego płacąc za czosnkową i schabowe jednak od razu płacę również za glebę. Jemy a następnie rozleniwiamy się w sali kominkowej. Pogoda sukcesywnie pogarsza się , nachodzą chmury i temperatura spada, jednakże zapowiadana burza nie nadchodzi. Trochę żałowaliśmy, że nie poszliśmy do Gorczańskiej Chaty, lecz nie byliśmy pewni na 100%czy jest czynna. No i na niedzielę pogoda miała się popsuć całkowicie i lać, chcieliśmy mieć łatwą drogę. Długi prysznic osładza mi tę decyzję i dylematy. Później idziemy do kuchni turystycznej gdzie kotwiczymy jakiś czas przy wrzątku. Równocześnie w hallu schroniska pojawiają się uczestnicy ultramaratonu. Bardzo narzekają na pogodę i okazuje się, że sporo osób własnie teraz zrezygnowało z dalszego biegu (po ponad 2/3 trasy 170km).
My potem jeszcze trochę siedzimy w jadalni, jednak narastający jazgot odstręcza nas od dłuzszego przebywania. Kilka grup przede wszystkim ze Śląska Górnego urządziło sobie jakby zawody, kto będzie darł japę mocniej i ordynarniej...
Idziemy zatem spać na nasz kawałek podłogi. Niestety tam również nie jest dane nam zaznać spokoju nawet po zamknięciu bufetu - po schodach i korytarzach odbywają się ciągłe pielgrzymki - a to na ćmika, a to w odwiedziny a to na flaszkę, a to tak po prostu bez powodu. Rozpieprza nas nerwowo jakaś para, która o trzeciej w nocy postanawia na korytarzu wyjaśnić sobie zawiłości ich związku. Schroniska na Turbaczu mam dość na długo a wszelkie opowieści o "klimacie" i "atmosferze" można sobie włożyć między bajki...
Rano szybko zwijamy się z legowiska i jemy śniadanie przy kuchni turystycznej.
Na zewnątrz mży i niewiele widać. W szybkich abcugach podążamy do przełęczy Borek i dalej do doliny Kamienicy. W ten sposób 14 km zrobiliśmy w dwie godziny z małym haczykiem.
Po drodze taka aura:


Miedzio podrzuca mnie jeszcze do Mszany, gdzie błyskawicznie przeskakuję do jadącego tuż za nami kolorowego busa, wyrzucam jako starszy niepełnosprawny pan kilku zdrowych młodzieńców z kolejki i jestem w Krakowie. W ciągu trzech kwadransów siedzę juz w pociągu.

Było bardzo fajnie, wyjazdy na ździebko wariackich papierach bez szczególnego planowania też mogą się udać a spontaniczne decyzje wycieczkowe dodają pieprzu do życia. Pozdrawiam wszystkich spotkanych Forumowiczów jak również tych, których spotkać się nie udało .

niedziela, 7 maja 2017

Masyw Ślęży - comeback po wielu latach

Masyw Ślęży


2017,maj

Lajtowy weekendzik pod namiotami nam się marzył z menelem. Różne padały pomysły, jak to Wzgórza Strzelińskie itd, ale zaraz! Przecież ja na Ślęży nie byłem od lat dziewięćdziesiątych! Wymyślam jakieś możliwe warianty zapętlenia się wokół i na Ślężę. 

a zatem 6 maja - 

Spotykamy się na d.a. Wrocław i o dziesiątej rano jedziemy sobie wygodnie do Sobótki.
Z "centruma" idziemy żółtym szlakiem klasycznie do Domu Turysty pod Wieżycą. Jako danie śniadaniowe bierzemy bigos 😊

Z Domu Turysty udajemy się na szczyt czarnym a potem niebieskim szlakiem przez Bialskie Rozdroże.


To podejście daje popalić z plecakiem na grzbiecie - do tego miejsca mamy już 700m przewyższenia. Na szczycie Ślęży /717/ rejwach, w schronisku ceny nie z tej ziemi, palą się ogniska, sporo luda, ale obrazu rozpaczy dopełnia hałaśliwa oprawa chyba mszy? Jazgot. No nic, idziemy dalej, ale jeszcze przed zejściem na dół - na wieżę.




Schodzimy przez Olbrzymki do Skalnej Perci. To miejsce powala, nie wiedziałem w swojej ignorancji, że coś takiego jest na Ślęży.
(fot. menel)


Po tych atrakcjach schodzimy na przełęcz Tąpadła oczywiście wiedzeni zamiarem kolejnego posiłku 😆 na ciepło! Na Radunię pędzimy niebieskim jak pośpiech. Pękają kolejne metry pod górę aż na szczycik:

Dajemy sobie czas na spokojny marsz na Przełęcz Słupicką i stamtąd skręcamy w stronę Sulistrowic.
(fot. menel)

(fot. menel)

Kroki kierujemy do Ośrodka Wypoczynku Świątecznego nad zalewem (który obecnie jest tylko niecką 😄).
Posiłek niestety nie wchodzi póki co w grę, sezonu nie ma, paluszki+pepsi proszę państwa!

Rozstawiamy zatem namioty



i zabieramy się za kuchnię, gdy nagle spotykam człowieka w tarapatach! Michun każdego poratuje korkociągiem, nie ma innej opcji! Od słowa do słowa zaczynamy gadać i w ten sposób poznaję Martina i Leszego, którzy potem odnaleźli mnie na fb. Okazuje się przy gulaszu, który pichcą nad ogniskiem, że mamy wiele wspólnych tematów - od trekingu i leśnego życia 😊 do muzyki. Siedzimy przy ognisku do późna i ględzimy o życiu.

tego dnia: 18km; 1120m pod górę

7 maja - Rano pogoda, może nieco bardziej wilgotno, ale ogólnie ok.

(fot. menel)

Po śniadaniu zadajemy szybkiego kroka znów na szczyt Ślęży metodą "na kreskę".
Jest to odcinek, którym dawno temu szedłem, ale nic nie pamiętam z tej trasy.

Na szczycie miało być ponoć spotkanie grupy "Sudety z plecakiem", (której poniekądjestem członkiem) ale jak się potem dowiedziałem, odbyło się później niż myśmy się zjawili. 
No nic, tym razem nie marudzimy na szczycie, tylko schodzimy po wilgotnych kamieniach na Przełęcz Dębową a potem podchodzimy na Wieżycę /414/. Koło schroniska zbaczamy jeszcze na ścieżkę na Gozdnicę i dopiero po niej bez szlaku schodzimy do Sobótki.

Wycieczka udała się bardzo luzacka i wesoła, tylko ten jarmark na szczycie to lekki dysonans. A poza tym cały masyw fajowy i jeszcze jakieś ścieżki w tym rejonie na pewno przejdziemy.

tego dnia:
10km; 680m pod górę