Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jeseniky. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jeseniky. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 marca 2022

Kosmicznie

 Jeseniky


2022, marzec



Po zbyt długiej przerwie spowodowanej problemami różnego rodzaju, udało się umówić z wrocławskimi jebakami gór czyli Mountainfuckers :-) Mimo ciągłych przeciwności losu i braku miejsc w schroniskach polskich znaleźliśmy coś po drugiej stronie granicy. To znaczy znalazł Radek, bo my ze Złym jesteśmy zbyt aspołeczni :-). Po dyskusjach nad trasami "wte" i "wewte" zgadzamy się co do rozpoczęcia w Karlovej Studziance. A dalej zobaczymy, chociaż stanowczo mieliśmy zawadzić o schronisko Švýcárna oraz oczywiście wejść na Praděda. Skład jest dość spory, bo oprócz dwóch horjebaków czyli Radka i Złego dołączył jeszcze Bartek oraz quebeczański (takie słowo wymyśliłem!) koleżka Theo.

Drab z parkingu rabuje nam 90 koron za dzień. Teraz możemy już wyjść na szlak i na początek podeszliśmy na Rolandův kámen /910/. Niestety ze względu na oblodzenie, wejście na samą skałę było zablokowane. No nic, ruszamy dalej w dół do szosy Videlskiej. Jest to ciekawa szosa, z wieloma zawijasami i serpentynami i prowadzi przez przełęcz Sedlo pod Lyrou /Kota 1003/, która jest jej najwyższym miejscem. Przez tak wysokie położenie szosa nie jest w zimie utrzymywana, aczkolwiek nie jest zamykana i przejazd nią jest możliwy - lecz wyłącznie dla odważnych kierowców, którzy uzbroją swoje auta w łańcuchy. Nasza droga prowadzi właśnie przez wspomnianą przełęcz i dalej w leśną stokówkę bez szlaku. 

Ma nas ona doprowadzić aż do niebieskiego szlaku z Wideł na górę... a dokąd doprowadzi, to się jeszcze okaże. 
Robimy kolejne zakręty i odkręty stokówki trawersując Ostry Wierch, potem Prostřední vrch i wreszcie Sokol. 
Ciągle gdzieś tam z daleka kusi nas główny cel!
Po drodze oczywiście miały miejsce różne inne aktywności...
(fot.:Zły)
(fot.:Zły)
Po tych atrakcjach idziemy dalej:
Jak widać, śniegu jest cały czas dobrze ponad metr, to jest ździebko zadziwiające, u mnie na nizinach totalna wiosna a w górach ciągle zimowo jak w zeszłym stuleciu. 
Ale - bandyci oczywiście nie zamierzają odpuścić! Na rozdrożu Silonowej i Drzewarskiej drogi wymyślili nową głupotę: oto mamy wyleźć nie wiadomo po co na Sokola! I jeszcze mnie obrażają: "To ty sobie tu poczekaj, my wejdziemy i zejdziemy zaraz". No jeszcze kurnwa czego. Stary człowiek i tak może.
Wyjście tego kilometra i 250 metrów w pionie na Sokola kosztowało mnie kilka strzępów płuc i jeden z przedsionków serca. Nie wiem dlaczego, kompletnie nie miałem pary. Wiek? Covid? Chroniczny brak gór? Kilka razy byłem już przekonany, że to koniec, ale za każdym razem okazywało się, że szczyt jest jeszcze dalej. ...one pomysły.
Wreszcie jest, Sokol /1187/. Brak mi tchu nawet przy pisaniu tej relacji.
Jesteśmy, jak się wydaje, rzut beretem od Pradziada. Ale to tylko złudzenie.
Mieliśmy jakoś zejść do niebieskiego szlaku, tymczasem wrocławska bandyterka popisała się kolejnym świetnym pomysłem: my sobie pójdziemy prosto, podejdziemy pod górę sto metrów i wbijemy w prawo w ścieżkę skrajem rezerwatu i lasu czyli w Vegetacni chodnik i dojdziemy do Švýcárni. 
Po chwili wchodzimy w świetne skałki:
Tymczasem co z planem? Czuj duch! Nic takiego nie miało miejsca. Poszukiwana ścieżka była kompletnie zasypana i nieprzetarta, bo (oczywiście) nikt tamtędy w zimie nie chodzi.
Poszliśmy w takim razie na kreskę w górę, co było najlepszym pomysłem w tej sytuacji.
Przez las sto, od skraju lasu kolejne nędzne dwieście metrów w pionie. I to jeszcze przez (jakby nie było) rezerwat... 
Nie powiem, żeby mi było łatwo, ale w jakimś momencie złapałem drugi oddech - taki bardziej alpejski. No ale i tak wlokłem się na samym końcu, co tu jest udokumentowane:
(fot. Zły)
(fot. Zły)
Kosmiczne wrażenie robi na mnie moment, kiedy w polu widzenia pojawiła się ta szpica, jakby wyjęta z lemowych opowiadań o Pilocie Pirxie: 

Metr za metrem napieram w górę, aż w końcu zobaczyłem czubki tyczek zimowych! Najpiękniejszy moment trasy.
Wychodzimy te kilka metrów na szczyt, ale to już tylko formalność.
(fot. Zły)
Teraz kolej na restaurana. Heeh:
(fot. Zły)
Ja oczywiście nie piłem prawie nic. Ale towarzystwo sobie nie żałowało, tak to jest jak się jedzie ze społeczną patologią.
Jak na gust kelnerki, siedzieliśmy tam stanowczo zbyt długo - widziałem to w jej oczach. 
Spacerek w kierunku naszego lokum:
(fot. Zły)

Przez ten nieplanowany "skrót" byliśmy w Barborce na tyle wcześniej
...że nie wszystkie łóżka zdążyli zrobić XD
Tutaj to w ogóle była komedia, bo panie serwisowe przyniosły materac, pościel i obleczenie i zamiast zabrać się do roboty to tak patrzą na nas wyczekująco i pytają: "A umite to sami?" XD Czeska obsługa level hard, no i trzeba było samemu oblekać. 
Na wieczór poszliśmy jeszcze na stok pomiędzy Petrovymi kamenami a Vysoką holą. 
Ostatnie promyki słońca
Wyszliśmy tak niemalże do końca wyciągu, jednak ostry zimny wicher przegonił nas stamtąd szybko z powrotem.
Zmykamy do horskiej chaty na rozgrzewające trunki - dostawa od Radka prosto z Meksyku:
(fot. Zły)
Taka bida-wersja, cytryny nie było w bufecie XD Żeby nie nasze przyniesione na własnych barkach wiktuały i napitki, cały wieczór byłby "bida", ale za to było jak zwykle wesoło do rozpuku. Ciężko opowiedzieć ten tramwaj (to żart dla wtajemniczonych XD).

Dla nas rozpuszczonych polskimi przybytkami noclegowymi zdziwienie budzi cena za takie warunki...ale już chociaż mogli w tej cenie dać śniadanie. No nie dali, trzeba było wybulić za michane vejca. Nic to, zjemy coś więcej później, na razie czeka nas tylko zejście doliną Białej Opawy. Niestety tylko czwórka z nas ma swoje raczki. Zobaczymy, co się będzie działo.
Niedziela była chyba jeszcze ładniejsza niż sobota bo nie było takiego wiatru.

So far so good jak to się mówi, ale do czasu. Po dojściu do słynnych schodów oddałem Theo jednego raczka a Bartek kijki ponieważ dalsza droga bez wspomagania wyglądała już zbyt...tricky. Ostrzegały o tym również i takie tablice:
Nic dziwnego, ponieważ najbliższe około dwa kilometry to raptowne zejścia, strome trawersy wysoko na stoku ponad potokiem, mostki, stopnie i wszystko to w śniegu lub lodzie. Nie chciałbym tam się ześlizgnąć

Ostry zjazd...
(fot. Zły)
...i dalej,  po (zbyt rzadkich) stopniach:
(fot. Radek)
Już sam nie wiedziałem - trzymać się kijków czy poręczy..?
Zadziwiająca jest ta dolina

Im niżej, tym cieplej i śniegu mniej. Ale najbliższy upadku byłem zdaje się na ostatniej prostej przed parkingiem.
Odwiedziliśmy jeszcze raz Karlovą Studziankę a konkretnie Džbán, gdzie znów mogliśmy doświadczyć radości <czeskiej obsługi> XD tym razem pan kelner bardzo się starał i był grzeczny, ale chyba go przerosła rozrastająca się zbyt szybko liczba gości w knajpie. Tym niemniej "Dzbanuszek" można polecić na przyszłość.
Na parkingu drab wykasował nas na kolejne 90 koron, mimo protestów, ze już wczoraj wziął za dobę, to on jednak liczył jakoś inaczej (na naszą niekorzyść). I to już był ostatni akord, wszyscy byli zadowoleni i nic nie popsuło nam już przyjemności z tego wypadu.
To kiedy kolejny?

niedziela, 9 lutego 2020

Doba jesenickiej zimy

2020, luty



Jeseniky





Wyjazd służbowy miałem do Rawicza a z mojego punktu widzenia to już jest połowa drogi w góry ;-) Trzeba było go tylko przedłużyć w jakieś fajne miejsce. Ponieważ miałem już tak niewiele do przejechania, wybrałem Jeseniki. Dawno mnie korcił powrót w to pasmo, kilka razy przemierzone zarówno solo jak i w zacnej ekipie.

Po obiedzie w Złotym Stoku dojechałem na późne popołudnie do Lipova-Lazne.
Autko zostało tutaj na parkingu koło stacji benzynowej. Ja ruszyłem nieśpiesznie w kierunku chaty Miroslav. Pogoda jak widać nie była zachęcająca.

Liczyłem się zresztą z takim obrotem spraw. Im później, tym gorzej. Niedaleko za tym miejscem skończyły się ślady auta, pieszych zaś nie było wcale. 
Tutaj zacząłem żałować, że nie wziąłem (znowu) rakiet...
Zaczął się trudny dla mnie odcinek, szedłem w zapadających ciemnościach, w śniegu albo po kostki, albo po łydki albo po kolana, robiąc kolejne poziomice, 700, 800, 900, 1000...
Ostatni odcinek szlakiem rowerowym, niestety również nieprzetartym doprowadził mnie w końcu po trzech godzinach od wyjścia do celu, około dziewiętnastej.
Do wiatki Obří skály.  
Zrobiłem kolację, kilka fotek no i właściwie koniec czuwania.
W kimę do śpiworka. W nocy było kilka może z osiem stopni na minusie.

Rano wstałem wcześnie, żeby zrealizować plan. Byłem już całkiem wysoko dzięki noclegowi we wiatce - około 1080 metrów npm.
Śniadanko, herba do termosa i hajda. 
Będzie dzisiaj pięknie!

Niebieski szlak do chaty na Szeraku jest stromy ale niezbyt długi. Na szlaku zalegało trochę śniegu z opadów. Było ślisko, więc od razu wskoczyłem w raczki Kathoola.
Przy schronisku zatrzymałem się tylko na łyka z termosu i poszedłem dalej.
Kierunek - Keprnik! 

Podejście nie było szczególnie wymagające, trzeba nieco się wysilić i tyle.
Miałem cały szczyt dla siebie a było to około godziny dziewiątej.
Keprník /1423/ 
  Śnieżnik w tle
Pradziadunio :-)

Poszedłem dalej czerwonym szlakiem grzbietowym. Był ogólnie przechodzony, tylko od czasu do czasu wpadałem w jakąś dziurę. Moje zdziwienie budzili Czesi pojawiający się od tego momentu co jakiś czas na rakietach. 
Poszedłem dalej na Kamenne okno /1310/.
Pradziad coraz bliżej
Pasmo Orlika w tle, tam rządziliśmy kiedyś
Tutaj już kręciło się sporo turystów. Wielu przyszło z przeciwnej strony od Červenohorskégo sedla.
Zawróciłem i zszedłem z powrotem na Sedlo pod Vřesovkou. Przed oczami miałem cały czas masyw Keprnika, lubię tę górę, nie da się ukryć.
Za przełęczą chciałem zrobić mały myk na Vozkę. niestety, szlak okazał się całkowicie zasypany. Nawet w rakietach samemu raczej nie poszedłbym w te ostępy, zwłaszcza, że jak pamiętam, ścieżka zbiega do głębokiego jaru potoku a potem wspina się prawie dwieście metrów.



Pozostało, cóż, zakręcić się na pięcie i wrócić tym samym szlakiem.
Kolejna szansa pojawiła się na rozdrożu Trojmezi. Szlak żółty biegnąc z tego miejsca wyglądał na przetarty, do Vozki jakieś półtora kilometra, niestety, po chwili zobaczyłem jak pewna szczupła kobietka skręciła w tę ścieżkę i co drugi krok wpadała po kolana...niee, nie będę się stresować. I całe szczęście, że tak pomyślałem. Bo czasu i tak ledwo co stykło na zejście.
Powrót na Keprnik, znów widoczek na Pradziadka:
A nad Pradziadkiem - balony
Robi się chmurowato, inwersyjnie.
Robi się też ciekawie:
Słyszałem szum płonącego gazu:
Potem poleciały już w stronę Polski.
Teraz widok w stronę Śnieżnika nie był już taki całkiem bezchmurny jak rano.

Na południu nadchodzą mgły albo chmury:
Po drodze coraz większe ilości czeskich turystów, wjechali zapewne wyciągiem, sporo osób, które wyraźnie nie mają kondycji, ale ciągną na szczyt śmiało. Przy schronisku- dużo grupek, w schronisku - nie było gdzie szpilki wetknąć. Nie miałem ciśnienia na jedzenie ani picie - poszedłem sobie za róg budynku tam po prawej stronie, żeby mniej wiało - i po batoniku i łyku z termosiku poszedłem dalej.
Niby to miało być już tylko dwie godziny na dół, no ale dłużyło się i tak. 
Powrót na Obri skaly.
Szło tutaj dużo ludzi pod górę, jakby na zachód słońca? Może planowali zachód a potem zjechać krzesełkiem?
Pod Obřími skalami zakręt w prawo i dłuuga stokówka. 

Na późne popołudnie zlądowałem w Horni Lipova, skąd był już tylko żabi skok do parkingu i autka. 
Ostatni rzut okiem na (od lewej) Snehulak, Šerák i Obří skály.
Była to cudowna wyrwana codzienności doba w kochanych Jesenikach, o taki zimowy warun modlimy się do bożków pogody. 
Na koniec wizyta w jesenickim supermarkecie:
Kuźwa, jak było fajnie!