poniedziałek, 7 grudnia 2020

Andżeje we mgle

 Góry Bialskie



2020, grudzień



Różnie się plotą losy, że tak banalnie zagaję. Na tym wyjeździe miałem w końcu poznać gościa, z którym od lat piszę przez neta. Kiedyś, kiedy działało nasze forum, mieliśmy zloty i łatwo było się spotkać. Okazało się, że nadal można się spiknąć :-) chociaż trudno się umówić na konkrety.

Ze względu na sprawy rodzinne jak i na pogodę nie zdecydowałem się na nocleg. Wyjechałem wcześnie rano, żeby zdążyć na umówioną godzinę (9.30) do Bielic. Jazda minęła bez historii ale spóźniłem się kwadransik. Tymczasem wyszło na jaw rozleniwienie, do jakiego popchnęła nas powszechność komórek - nie umówiliśmy precyzyjnie miejsca spotkania, a w Bielicach w dolinie nie ma przecież zasięgu. Byłem raczej przekonany, że jestem przed druga ekipą, ale nie mogłem być tego na 100% pewien. Poczekałem pół godziny i ruszyłem na szlak wiedziony nadzieją, że spotkamy się po drodze.

Już na dole był silny wiatr, wzmagający się z wysokością. Była typowa odwilż powiązana z "halnym", ale tak nazywamy go tylko na Podhalu, tutaj niech wystarczy mu skromne miano "fen". Prognozy wskazywały, że osiągać będzie 100 km/h. 

Na Szerokiej Kopie, cóż, zima, w końcu to grudzień. 
Do tej majtającej się na wietrze, mocno naderwanej gałęzi wielkości człowieka miałem ograniczone zaufanie i dosłownie przebiegłem pod spodem
Po wyjściu na Płoskę /1035/ odczułem dopiero właściwą siłę żywiołu. Ale to na Czernicy /1083/ wietrzysko osiągnęło apogeum. 
Nie było mowy o żadnym postoju tylko moment na zatrzymanie się i fotkę. 
Na szczycie nadal nie nawiązałem łączności z grupą pościgową, ale przynajmniej pojawił się zasięg. Kombinowałem, jak się potem okazało - słusznie, że "Andżeje" będą dopiero na podejściu i jak wyjdą na górę to też złapią zasięg i się spikniemy.
Na razie postanowiłem namierzyć chatkę, o której słyszałem dobre rzeczy.
Po wyjściu poza gęsty młodnik zacząłem zejście na szagę przez las. Nieco to potrwało, ale w końcu znalazłem:
Chatka okazała się w świetnej kondycji. W chatce spotkałem ekipę na lekkim kacyku, a z nimi dwa piękne psiska:

Pieski podobno poprzedniego wieczora dzielnie ciągnęły sanki z plecakami!
Wypiłem herbatkę, nie odmówiłem poczęstunku w postaci malinówki no i trzeba było wracać na wilgotny ziąb.
Po opuszczeniu chatki i powróceniu do szlaku udało się w końcu nawiązać łączność. Andżeje byli na Czernicy!
Postanowiłem poczekać na nich na Przełęczy Suchej:
Andżeje szli jak ostatnie gielejzy z Czernicy, więc zdążyłem poważnie zmarznąć zanim się doczekałem.
No i w końcu, w końcu wyłonili się z mgły, niby nie goryle ale Andżeje, "miłe" powitanie bardzo mnie podniosło na duchu
"andrzej to cecha charakteru, coś jak wąsy: wąs, kac i zawsze kurwa wie lepij" jak to mi wyjaśnił Marcin. Dość napisać, że widoczny tu piesek wyraźnie zawyżał średnią  IQ tego, pożal się boże, towarzystwa.
Idziemy na Jawornicką Kopę i dalej na Orlika czyli Urlicha/1068/, pogoda jest rozpaczliwie piękna:
Przy dźwiękach ciamkania i mlaskania w rozmiękłym śniegu poszliśmy przez Kunčický hřbet granicą do przełęczy i dalej na Rudawiec /1106, nie wiem skąd im tu na tabliczce wyszło 1112/:

Ekipa płakała z powodu przemoczonych butów, najwyraźniej miałem do czynienia z miękiszonami (tak, jest takie słowo! słyszałem jak nasz najmądrzejszy minister tak mówił), więc trzeba było znaleźć miejsce na popas i odpoczynek.
Po dalszej godzince dotarliśmy do znanego, klimatycznego schronu przy Puszczy Śnieżnej Białki.
Po zwyczajowej modlitwie próbowałem zjeść w spokoju mój skromny posiłek. Nie jest to łatwe, kiedy w pobliżu czai się żul z flaszką.
(fot. Zły Marcin)
Na dodatek ze strachu przed agresją pijanej tłuszczy musiałem przełknąć a co gorsza chwalić kapuściane obrzydlistwo zwane "wege-bigosem" (analogicznie mógłby istnieć produkt pod nazwą "wódka bezalkoholowa").
"Jedna flaszka, druga flaszka i też trzecia, kurde bele, leci" i już byli odważni, już zapomnieli o butach i śniegu.
(fot. Zły Marcin)
Biedne zwierzę...
Po pewnym czasie już nie mogłem wytrzymać i wyszedłem po angielsku. Przyświecając sobie latarką z telefonu wróciłem szczęśliwie do drogi w dolinie Białej i dalej już po płaskim do autka. 
Wyjazd okazał się farsą i kpiną z trekkingu i ogólnie z turystyki... z czego jestem bardzo zadowolony  :-)
Już się cieszę na każde kolejne spotkanie. Pozdrowienia dla ekipy Zgórwysynów, bez których świat byłby smutniejszym miejscem!