poniedziałek, 17 października 2022

"Sudecki Beskid Niski"

 Góry Kaczawskie



2022, wrzesień



Od zakończenia GSB minął już ponad miesiąc. Przez pierwsze kilka dni nawet nie myślałem o powrocie w góry, lecząc odciski. Później wciągnęły mnie niestety różne obowiązki. Lecz wreszcie przyszedł znów ten dzień, kiedy już nie można było wytrzymać i trzeba było znów wziąć plecak i ruszyć w trasę.  Początkowo myślałem o Karkonoszach lub Izerskich ale tam pogoda miała być słaba. Znalazłem metodą chybił-trafił przejazd "blee" do Janowic Wielkich a stamtąd można przecież ruszyć w łagodne Góry Kaczawskie, które świetnie nadadzą się na ponowne wejście w trekking. Kaczawki mało przeze mnie schodzone, tylko kilka razy, przeważnie omijane w drodze w Karkonosze czy inne Zachodnie Sudety. Prognozy zapowiadały w tym rejonie na czwartek-piątek okno pogodowe.  A jeszcze przypomniała mi się dawna zajawka Dave'a na odwiedzenie Różanki. Idealnie się składa!

Rano przysypiałem w aucie... aż wreszcie wyrzucono mnie z niego w Janowicach. No i trzeba na szlak.

Zaczynamy! Jest cudnie, no po prostu cudnie. Południowymi stokami wspinam się na grzbiet. Ze ścieżki co i rusz są fajne widoki na Rudawy i Sokoliki.


Wyszedłem najpierw na miejsce po schronisku. Tak, stało tu w czasach niemieckich schronisko Rosenbaude, słynne z widoku na Karkonosze. Obecnie nie pozostało nic poza fundamentami, szkoda, że zostało spalone już po wojnie. Byłoby to jedno z ciekawszych miejsc na nocleg. Przeszedłem na właściwy szczyt Różanki /625/.
Karkonosze przykrył wał chmur, a ja wciąż miałem słońce.

Postanowiłem zejść na kawę do zajazdu na Przełęczy Radomierskiej. Niestety, nabrałem się - mimo znaków na niebie i w necie, lokal był zamknięty. Kontynuowałem więc trasę w kierunku Komarna. Radomierz:
Czasem  jednak pokazywały się lepiej Karkonosze
Super klimaty na wędrowanie


Przez stoki Leszczyńca i Ziemskiego Kopczyka szedłem w stronę Barańca i Skopca.
Podszedłem sobie na szczyt Barańca /720/ tak dla sportu. A przy wiacie na Przełęczy Komarnickiej zrobiłem sobie mini-obiad. Niestety, to nawet jeszcze nie połowa dzisiejszej trasy. A jeszcze postanowiłem odbić ze ścieżki na najwyższy (?) wierzchołek Folwarczna-Maślak /722 albo 725/.
 Jesienne widoczki.
Szlak niepotrzebnie obchodzi grzbiet bokiem. Dlatego postanowiłem przejść również przez górę o intrygującej nazwie Góra pod Księżycem - lub całkiem przyziemnej Ogier /645/. Nie wiem, która z tych nazw jest bardziej powszechnie używana.

Karkonosze pojawiają się coraz śmielej
Widok na dalszą część trasy z Łysą Górą w centrum kadru
Moja ścieżka prowadziła jeszcze przez Kobyłę /625/ aż do szosy nieopodal Dziwiszowa. Po drodze pojawia mi się już po prawej Okole, na które zmierzam. Ale żeby się tam dostać, będę musiał nadrobić drogi.
"Sudecki Beskid Niski" - no tak, właśnie stąd tytuł odcinka:

Przy szosie niedaleko Przełęczy Widok funkcjonował niemiecki Gasthaus Kapelle. Budynek jeszcze istnieje, niestety knajpy już w nim nie uświadczymy. Ja przechodzę przez ostatnie zabudowania Dziwiszowa i wychodzę na stoki Łysej Góry.
Po drugiej stronie dolinki pyszni się masyw Okola. Przypomniało mi się, kiedy na GSB wieczorem pod koniec trasy zobaczyłem przed sobą grzbiet Rotundy:

Po minięciu Chrośnicy zacząłem się wspinać na ostatnie podejście. Rzut okiem za plecy na Łysą Górę.
Ostatnim wysiłkiem dnia jest obejście z prawej strony wierzchołka Okola i wreszcie wylądowałem na platformie widokowej.
Ściemniało się z każdą chwilą, chciało mi się spać. Jeszcze tylko obowiązkowe gotowanie i można się wyciągnąć w śpiworku. Uuuaaa.
W nocy temperatura spadła wg netu do 1 stopnia powyżej zera. W zasadzie nie czułem tego, tylko przy wychodzeniu ze śpiwora było naprawdę zimno. Rano nie przedłużałem pobytu, szybki kęs i łyk i można iść dalej.

Realny szczyt Okola /718 albo 722 albo 725/
Wylazłem sobie na niego już z plecakiem ruszając w drogę. Szlak omija niedaleki szczyt Leśniak ale po drodze można podziwiać sudeckie skałki.
To drzewo postanowiło sobie pójść
Grzbiet kończy się stromym zejściem na szeroką przełęcz, dalej na zachód jest jeszcze szczyt Wywołaniec ale nie ma tam żadnej ścieżki.
Obchodzę go od północy przez Szczechów kierując się na Rogatkę. Widoczna z siedem kilometrów na północ charakterystyczna sylwetka Ostrzycy.
Przez lasy i łąki prowadzi mnie żółty szlak w kierunku Tarczyna. Tutaj miałem dylemat napotkawszy spore stadko rydzów - brać czy nie brać? Stwierdziłem po zastanowieniu, ze spróbuję je bezpiecznie dowieźć na jutrzejszą kolację. Co się zresztą udało.
Z Tarczyna jeszcze tylko zejście szosą do Wlenia i można przejść na drugą stronę Bobru.
Z przyjemnością zaległem na ławeczce na Rynku z napojem i kęsem jedzenia.
Po krótkim odpoczynku wyszedłem na Zamkową Górę i przez romantyczne zakamarki dostałem się do pałacu

Zlądowałem w Pałacu Lenno na kawie z ciachem, no nie było opcji, żebym odmówił, wyszło słonko i zrobiło się wielce miło
Długo by się rozpisywać o tym posiedzeniu ale faktem jest, że wszystko, co dobre kiedyś się kończy i trzeba zarzucić worek na plecy i iść. Będę szedł teraz zielonym szlakiem przez Gniazdo do Radomic. Grzbiety, z których przyszedłem
Krzyż pokutny z 1562 roku
Po lewej Gniazdo. Bardzo widokową drogą zmierzam przez wietrznik do Radomic
Malowniczo położone Radomice robią fajne wrażenie

I znów leśnymi i polnymi ścieżkami robię dalsze kilometry


Wkrótce dotarłem do Maciejowca a potem do Pokrzywnika
Trudno mi rezygnować z tylu fajnych zdjęć, właściwie za każdym rogiem, za każdym zakrętem otwiera się nowa panoramka.


Zupełnie poważnie zastanawiałem się nad podobieństwami Gór Kaczawskich i Beskidu Niskiego. Krajobrazowo na pewno są duże podobieństwa: połogie, łagodne szczyty, dużo łąk, sielskie widoczki, małe nasycenie cywilizacją. Tak! Mimo, że jestem na zaludnionym Dolnym Śląsku, nie czuje się tego zupełnie. Podobnie jak w Beskidzie Niskim mało tu sklepów. Właściwie tylko we Wleniu było miejsce, aby uzupełnić zapasy. Schronisk żadnych już drugi dzień (a i to widziane na trzeci dzień właściwie nie jest schroniskiem) ani infrastruktury turystycznej. Ale podobieństwa sięgają głębiej: opuszczone przez lokalną ludność po wojnie wsie. Miejscowe świątynie pozamieniane na kościoły katolickie. Historyczne pozostałości innej kultury.
Tak rozmyślając dotarłem do jednego z ostatnich punktów dnia: punkt widokowy Mostek Kapitański:

Byłoby to fajne miejsce na pozostanie, jednak miałem jeszcze czas. Dalej szlak prowadził przez ujście do Bobru rzeczki Kamienicy, spływającej tu z Gór Izerskich.
Mijam zaporę we Wrzeszczynie:
Potem ścieżka biegnie już samym brzegiem Bobru:
Wreszcie na wieczór dotarłem do fajnej miejscówki poleconej mi przez Złego Marcina co znaczy, że Zgórwysyny już tu byli przede mną :-)
Ogniska nie udało mi się rozpalić ale i tak było fajnie, poczytałem  sobie moją ulubioną "Fantastykę" na leżąco. Było znacznie cieplej niż poprzedniej nocy, chociaż wilgotno. 
Widać jak poranne mgły wiszą nad taflą wody:
Rano nie miałem dużo do przejścia na PKP, ot kilkanaście kilometrów aby zdążyć na 12:45. 
Ścieżka cały czas prowadzi skrajem rzeki
Zaskoczyłem czaplę siwą
Docieram do Jeziora Modrego z Perłą Zachodu - to właśnie wspominane niby-schronisko, raczej zajazd i sala weselna. Zresztą jak tam byłem to akurat też się wytaczali skacowani goście weselni. Drożyzna i zupełnie zimne espresso. Kieliszek nalewki niemal bezalkoholowej. 
Na końcówce trasy czekało mnie jeszcze kilka skumulowanych atrakcji:
punkt widokowy Trafalgar;
skała Urania;
ruiny Świątyni Apollina (tak naprawdę niewidoczne);
skała Erato;
most kolejowy na Bobrze;
no i wieża widokowa na Wzgórzu Krzywoustego z pięknym widokiem na Kotlinę Jeleniogórską i otaczające ją pasma.
Udało się zrobić fajny odcinek ponad siedemdziesiąt pięć kilometrów, zobaczyć sporo nowych miejsc i przypomnieć sobie kilka widzianych dawniej. O takim powrocie na szlak marzyłem.