sobota, 10 grudnia 2022

Na przełaj przez Bystrzyckie

Góry Bystrzyckie


2022, grudzień



Jak wynikało z komentarzy pod poprzednim wpisem, korciły mnie od dawna Góry Bystrzyckie. Nadarzyła się pewna okazja na zrobienie małej traski w tymże paśmie. Udało się również zebrać zacna ekipę - jechał ze mną Mihu a po drodze dosiedli się Marcin, Andrzej i Artur. Tymczasem jednak okazało się, że właściwą trasę robimy tylko we trójkę a z panami A.A. spotkamy się już na miejscu w chatce. Dlatego wysiedli wcześniej. Nasza trójca zaczyna od wysiadki po czeskiej stronie.

Poszliśmy ścieżkami przez pola w kierunku grzbietu granicznego. Pogoda była oczywiście z gatunku dla koneserów...ale nam to nie przeszkadzało. Nawet na grzbiecie, gdzie jeszcze zgęstniały mgły.

Przy granicy doszło do pewnego drobnego qui pro quo. Absolutnie poszliśmy w LEWO. Czyli na zachód. 
Tym niemniej po 2,5 kilometra okazało się, że jednak poszliśmy na wschód. Gdzieś tak za Páchův kopec. Tam kumple wołają, że widzą tory kolejowe. Zbaraniałem: skąd tu tory?? Powinna być szosa i przejście Adam. No i mleko się rozlało.
No, nie było zbyt przyjemnie wracać. Zwłaszcza, że zrobiło się "zimowo" w ten wciskający się za kołnierze sposób... 
Czyli po godzinie byliśmy w punkcie wyjścia. Przez Zadni i Přední hraniční vrch zlądowaliśmy wreszcie na przejściu granicznym Adam. 

Odbijamy od granicy na szlak żółty wiodący polami. Droga jest dość mocno zasypana śniegiem, co nas lekko szokuje, ponieważ prognozy nie wskazywały na takie warunki. Mimo wszystko szliśmy szybko. Po drodze wiatka jakaś myśliwska. Mimo mojego uroku osobistego, myśliwiec nie poczęstował mnie nawet nędznym kawałkiem ogórka kiszonego!!


Marcin zaskoczony zimą, jak drogowiec
Za Lesicą wyszliśmy znów na pola, trzeba napierać! Nic, że wiatr, śnieg, zimno.


Jakieś tam smaczki przez las i wyszliśmy na górkę - Czerniec z wieżą /891/

Widoki z wieży: "0". Tyle z tego, że na szczycie byliśmy. Na zejściu zaliczyliśmy małe zawirowanie, zamiast pójść szlakiem, obeszliśmy Gniewosza z lewej strony. Szczęśliwie jednak  dotarliśmy do połączenia ze szlakiem niebieskim. 
Na odcinku do Poniatowa zaczęło się już konkretnie zmierzchać. W Poniatowie oczywiście również zonk: szlak miał być niebieski, a nagle idziemy żółtym! Ki diabeł? Znowu przegapiliśmy rozwidlenie. Znowu lecimy na przełaj. Dalej było już prościej, szosa a potem odnaleźliśmy "rampę" stokiem Jagodnej. Tymczasem było już całkiem czarno i nie uśmiechało nam się podchodzenie dla sportu na Jagodną tylko po to, żeby zaraz schodzić. I tak, początkowo żółtym szlakiem a dalej już leśnymi ścieżkami bez znaków poszliśmy przez "Jodłę", potem unikając szczęśliwie oparzelisk Tartacznego Potoku wyszliśmy znów na drogę Pod Kasztana i dotarliśmy do chatki Sylwestrowej około godziny dziewiętnastej. Tu znów przeżyliśmy szok: nasi znajomi zniechęceni opuścili chatkę i poszli do schroniska na imprezę ;-) za to pojawili się inni lokatorzy.
Trasa była zacna a po mimowolnym przedłużeniu sięgnęła pod cztery dyszki km. No, niecałe. 
Marcin to chyba odpadł w trakcie jedzenia ;-) potem ja się udałem do pozycji poziomej (chociaż długo słyszałem rozmowy i śmiechy) a Mhu dzielnie dokładał do ognia gawędząc z przygodnymi podróżnymi. Cały czas była temperatura około +2 więc zupełnie ciepło.

Rano udaliśmy się do schroniska na spotkanie z drugą częścią grupy. Zabraliśmy z Mhu śmieci z chatki. Klasyczny widok:
Mhu telepie się z workiem
Niósł go większość trasy
W schronisku atmosfera rozprzężenia, przyznam, że kiedyś to dość lubiłem, teraz już nie bardzo. Chyba przy tym hobby człowiek z wiekiem coraz bardziej samotniczeje albo nawet dziczeje. 
W schronisku "Jagodna" doszło wreszcie do spotkania z panami A.A. i zjedliśmy chociaż wspólne śniadanie. Tymczasem okazało się, ze było to jedyne wspólnie spędzone kilkadziesiąt minut, ponieważ oni obrali dalszą trasę gdzieś na Łomnicę, a my zielony szlak na Bystrzycę.
Stwierdziliśmy, że po ciemaku na pewno zgubilibyśmy się na tej trasce również ze dwa, trzy razy
Jednak jako, że był dzień dotarliśmy szczęśliwie do Bystrzycy Kłodzkiej.
Kolejny nocleg w chatce znów mnie zachwycił, takie miejsca to skarb dla zdrożonych wędrowców. Szkoda, że obecnie część z nich staje się imprezowniami, nie żebym miał coś przeciwko imprezom, ale ich pierwszorzędna rola to według mnie przystań po długiej trasie. Amen.