Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rytro. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rytro. Pokaż wszystkie posty

piątek, 3 sierpnia 2018

Perła

Beskid Sądecki

2018, sierpień



W ramach tradycyjnych wypadów rodzinnych, tym razem wybraliśmy nieustająco piękny Beskid Sądecki. Na dodatek trafiliśmy wyjątkowo przyjemny hotel, Perłę Południa
Nie znałem wcześniej tego obiektu, chociaż musiałem koło niego kiedyś przechodzić kilka lat temu schodząc w zimowym warunie z Przehyby do Rytra.
Panowały totalne upały, więc wszystkie nasze wycieczki były planowane z uwzględnieniem tego faktu.

W dzień po męczącym (ze względu na temperaturę i korki) dojeździe wybraliśmy się na pierwszą wycieczkę żółtym szlakiem w kierunku Jaworzyny /947/. Szlak szybko staje dęba i idzie nam się słabo w tym gorącu!
Stromym zboczem mozolnie wychodzimy na stokówkę obiegającą szczyt. 
Już łagodnie, przez Kornytową i Magorzycę docieramy na rozdroże licznych dróżek.
Przyszliśmy z doliny od Roztoki a teraz zmierzamy z powrotem na dół do Rezerwatu Baniska. Ścieżka stromo zbiega do poziomu potoku a następnie przeplata się z nim kilkakrotnie. Ze względu na wysoki stan wody, bawimy się w brodzenie.
Potem z biegiem potoku docieramy do drogi leśnej i połączenia ze szlakiem niebieskim.
Z ulgą wróciliśmy "na pokoje".
Wieczorem poświęcam się relaksowi:
😁

Pogoda bez zmian, albo i cieplej i duszniej, więc rankiem po śniadaniu kombinuję, jak tu uwzględnić postulaty ekipy rodzinnej i zrobić coś krótkiego. Wybór padł na położony z dala od głównego grzbietu, niewysoki szczyt Kicarza. Po podjechaniu do Piwnicznej-Zdrój udajemy się pod górkę ścieżkami dla bywalców uzdrowiska :-). Wciskam rodzince kit, że chodza tu kuracjusze o kulach, babcie z "balkonikami" itp. Moją wersję potwierdza pojawienie się wracającej z góry kolonii. W pełnym słońcu przemierzamy ostatni odcinek będący w zimie stokiem narciarskim.
Widoki z Kicarza /704/ na dolinę Popradu i wierzchołki po drugiej stronie wynagradzają nasz trud.

Po zejściu na dół zachodzimy na kawkę i mineralkę do pijalni. Na tarasie zaskakują nas dobiegające od strony wschodniej odgłosy burzy i błyski wyładowań. Zamiast kolejnej krótkiej wycieczki na niewidzianą przeze mnie jeszcze, ukrytą gdzieś na Węgielniku wieżę widokową, wracamy do hotelu i jego atrakcji. (Potem zobaczyłem w necie, że owa "wieża" to raczej tylko taka platforma jak na Wielkiej Raczy).

  
Następnego dnia 3/4 rodziny jest przeciwko mnie :-) i z chodzenia nici. Jedziemy zatem autem w słowacką dziedzinę i w pasmo Ľubovnianska vrchovina. Jest to niejako odpowiednik naszego Beskidu Sądeckiego po tamtej stronie granicy, choć niektórzy upierać się będą, że to osobne góry albo że jedno i drugie to - jak do 1918 roku - Beskid Nadpopradzki.
Droga prowadzi przez Przełęcz Vabec. Jest tu bardzo ładnie, ścieżka prowadzi przez łagodne pagórki na Ośli Wierch w stronę wschodnią i na Ciertaże w drugą stronę. Już sobie myślę o jakiejś trasie z plecakiem przez te szlaki...

Naszym celem będzie zwiedzenie perły tego regionu: położony na obronnym wzgórzu Hrad Ľubovňa.
 Załapujemy się w sposób idealny na początek pokazu sokolniczego.




Dla moich dziewczyn widowisko to była super gratka. 



Po wyjściu na wieżę - w oddali widać szczyty Čergova, znane mi z zeszłego roku:

Patrzymy również w stronę zachodnią - tam rysują się wzgórza Spišskiej Magury.

Największą atrakcją dla mnie jest możliwość przyodziania się w elementy dawnych pancerzy :-)
Potem zwiedziliśmy jeszcze pozostałe udostępnione części zamku, ale nic już nie przebiło ptaków drapieżnych... ani tego "kasku" na głowie 😄.
Po słowackim lunchu i zakupach różnych płynów pozostał nam powrót do hotelowych pieleszy. Wieczór przyniósł wyczekiwaną burzę.

Dlatego kolejny dzień był nieco pochmurny i wilgoć wisiała wciąż w powietrzu. Zarządziłem nieubłaganie wycieczkę na Wdżary. 
Cofamy się Doliną Roztoki niebieskim szlakiem do mostku, następnie w prawo pod górę po sliskim podłożu wydostajemy się na grzbiet, mijając po drodze ładne polany, Dobczowską, Klepiarkę i Wychody. Na niebie panowało zachmurzenie i nasłuchiwaliśmy odległych odgłosów burz.
Spacerkiem wychodzimy na Wdżary Wyżnie /856/ robiąc w ten sposób połowę drogi do schroniska na Przehybie. Polana Wdżary:

Na szczycie zawróciliśmy w stronę wschodnią. Niestety, nie udało mi się wyjść z grupą odpowiednio wcześnie, aby zrealizować wycieczkę do schroniska. 
Ale kiedy już myśleli, że wracamy tą samą drogą, kieruję ekipę w lewo na grzbiet. Nie ze mną te numery!
W lesie zaczyna się mnóstwo prawdziwków, mało kto tędy chodzi - dla miejscowych za daleko, dla turystów - za mało atrakcyjny szlak. Zielony szlak zmieniamy na żółty i wychodzimy na wierzchołek Kanarkówki /671/ i jej podszczytową polanę. Spędziliśmy tam chwilę patrząc na północ, na Kotlinę Sądecką.

Po tej chwili odpoczynku poszliśmy w stronę Połomu. Na ostatnim odcinku szlak biegnie podmokłym parowem. Teraz otworzył się za to przyjemny widok:
Przez przysiółek przechodzimy do bunkra. Skoro "jest bunkier, to jest zajebiście" 😉.
Wypatrzyliśmy również własnego drapieżcę, chociaż  nadal nie mamy zamku:
Po tej wycieczce należała nam się pizza w Rytrze 😁. Ale jeszcze musiałem wypakować i obrobić nazbierane po drodze grzyby:
Do suszenia jak co roku idealnie nadało się duże opakowanie od pizzy :-), tym razem nie otrzymałem go gratis jak w milszych lokalach, lecz musiałem zapłacić.
A wieczorem znow relaksik przy Aperolu, nauczyli mnie znajomi na wyjeździe we Włoszech 😄:


Rano znów piękna upalna pogoda. Nie chce mi się daleko jeździć autem. Robimy sobie krótką wycieczkę do mniej znanej Doliny Małej Roztoki.
Jest tutaj kilka ładnych polan, ogólnie trasa jest urozmaicona mimo, że to tylko dolinka.


Mijając kolejne zakręty i rozdroża dochodzimy Pod Pańską. Decyduje się pociągnąć grupkę jeszcze dalej, Pod Kramarkę. Stoi tu mała kapliczka z figurką i pamiątkowym osobliwym wierszem. 
Jeszcze ze dwa kilometry i wyleźlibyśmy na Wielkiego Rogacza. Nic z tego, wracamy. Ale mam za to fotkę tego stworka:
Tego dnia jedna z cór zakosztowała ekspozycji i przyjemności wspinania:

Ostatni dzień pobytu przeznaczam na wycieczkę w kierunku grzbietu granicznego. To ponoć również fragment objęty nazwą Ľubovnianska vrchovina.
Po dojechaniu za Piwniczną w rejon narciarskiego ośrodka Sucha Dolina wychodzimy szosą do wyciągów. Stoi tu budynek opanowany przez uwijające się jaskółki.
 Dalej pozaszlakowo, od szosy w lewo na stok. To bardzo stromy odcinek a ponieważ znów panuje upał idzie się bardzo trudno. Dodaje nam sił napotkany dziewięćsił:
Uff! Jak gorąco! Puff! Jak gorąco! 
Po wyjściu na grzbiet traska biegnie nam spokojniej. Jeszcze z półtora kilometra i stajemy na Eliaszówce /1024/. Chmury zasłaniają nieco dalsze widoki. Tutaj Pasmo Radziejowej.

Proponuję mojej wypróbowanej ekipie rodzinnej zejście okrężną trasą przez Obidzę. Dzisiaj nikt nie protestuje, czyli chcą być dłużej w górach! Idziemy zatem na Przełęcz Gromadzką /938/. 
Poniżej przełęczy jest znana knajpa, którą odwiedziłem w zeszłym roku - Bacówka na Obidzy.
Jej znakiem rozpoznawczym są elektroniczne "wywoływacze" do okienka po żarło 😃.
Stoły na zewnątrz oferują widok na dolinę potoku Czercz.


Zeszliśmy spokojnie do autka, po drodze zahaczając o Ski Hotel. W lecie jest tu spokój i puchy. Mają tu całkiem fajną restaurację dającą np dobry makaron z pesto itd.
To była ostatnia wycieczka a kolejnego dnia rano już wracaliśmy do Pyrlandii.

Udał nam się ten wyjaździk!






poniedziałek, 6 listopada 2006

Beskidzki Beskid - bandycka trójka

Beskid Sądecki

2006, listopad




Częściowo posiłkowałem się pierwotną oryginalną relacją zamieszczoną na portalu, ale nie daje się w pełni wykorzystać bez cenzury, choćby powierzchownej XD

(__)
Wiadomo , że najtrudniej zacząć. Cokolwiek.
No to po kolei. 
Najpierw trzeba pójść na piwo i do monopola.
Należy też zadzwonić do info-tele (czy aby jachty nie zdrożały).
Potem trzeba poskręcać kijki (w ruloniki).


Potem trzeba oddać szczocha.


No i wreszcie można ruszyć .
I wtedy okazuje się, że szlaku ni ma.
Jest tylko śnieg.
a na śniegu oni – zboczeńcy.
No to trzeba się pokrzepić
I jeszcze raz 
i jeszcze raz 
no i jeszcze raz
co było w tej pepsi? To co zwykle. Aaa, no to ok.
z Dzwonkówki idziemy dalej


Niestety, mimo, że opóźniamy jak się da, w końcu pojawia się schronisko.
i trzeba się zająć lekturą. Etykiet.
W nocy sobie pada to białe
A rano znowu nic nie można znaleźć. Może ten GPS na coś się w końcu przyda?
No to i tak trzeba iść w białe pii...







W Rytrze zjesz w kulturalnych, kurwa, warunkach.
Po posiłku w knajpie (która nota bene już nie istnieje w 2017 roku) leziemy znów w stronę zimy





A tu po drodze Cyrla nas rozpieszcza 😄

A tu jeszcze taki kawał, Jaworzyna Kokuszczańska, Pisana Hala, Wierch nad Kamieniem...





No i pada i zmierzcha się...

W końcu pojawia się nikłe światełko na Hali Łabowskiej. W schronisku pusto, w menu tylko kiełba. Jedliśmy też chleb do ostatniej okruszynki smarowany musztardą i keczupem. 
Mamy zezwolenie na suszenie 😄




Ranek jest mądrzejszy od wieczora. Podobno. Pewnie nie dla każdego.

Mądry to byłby ktoś , kto nie chodzi trzeci dzień w mokrym śniegu






Trzeba na dodatek uważać na grasujących po lesie drwali-gwałcicieli (auuu!!), którzy drążą swoimi potwornymi organami bruzdy w błocie

Wpadając co chwilę w wodę POD śniegiem





Fotoreporter już ma dość i nie daje rady, zostaje z tyłu wycieczki, lecz wymykając się pogoni trafia w końcu do "chatki wierchomlińskiej", gdzie zjadamy to i tamto z menu.

A teraz ostatnie podrygi, idziemy na Pustą Wielką /1061/:

a tu pojawia się - przez moment - pierwszy i ostatni promyk słońca widziany przez trzy dni:

Walter to aż się uśmiał z tego słońca, jak głupi do sera


no i na koniec okazało się, że wycieczka była do dupy i trzeba było jechać w Tatry:


Przez Stawiska schodzimy niebieskim na Żegiestów-Zdrój, gdzie pozostaje tylko oczekiwanie na pociąg na zimnej stacyjce i usiłowanie choćby obsuszenie się...brrr.