sobota, 1 maja 2021

Szlaki i nie-szlaki bo znów Śnieżnik

 Masyw Śnieżnika


2021, kwiecień



Czasem planowanie jednak się udaje. Tak było z tym wyjazdem - pomysł urodził się kilka miesięcy wcześniej i został idealnie zrealizowany. Mimo prognoz pogody - jak zwykle ostatnio zniechęcających - wieczorem w czwartek parkujemy Hultaja na wysokości około 900m npm w pobliżu Przełęczy Puchaczówka. Idziemy na tę górę z  tyłu, Suchoń.

Z tą bandą jadę już trzeci raz i zaczynamy rozumieć się bez słów - bez piersiówki nie zaczynamy! A skoro pierwsza skończona no to trzeba na drugą nóżkę..

..no i potem jak tu drogę znaleźć, może uda się tędy
(fot. Zły)
a może owędy
(fot. Zły)
No i w końcu, choć trwało to dłużej niż miało trwać:
(fot. Zły)
Witamy się z Gospodarzem, niezwykłe - jakbyśmy się znali już lata całe! Jest kontakt, jest fajnie. Cały czas pilotuję też Mhu, który ma dotrzeć do nas po dłuugaśnej trasie z S.S. przez Śnieżnik.
Takie wieczory są feeryczne:

Rano Mhu znika a my jeszcze dosypiamy nocne trudy. Radek w ogóle nie zaszczycił nas obecnością na górze, widocznie na dole było ciekawiej ;-) Śniadanko każdy pochłania "we własnym zakresie".
Wyjście okazało się trudnym doświadczeniem ale na początek schodzimy przez las.
(fot. Zły)
i wychodzimy idealnie na Pasterskie Skały /590/ czyli Sieben Hirten bądź Hirtensteine:
Naprzeciwko piękny Suchoń, nie taka mała górka
Zabawa w gonito
 
                                                                    (fot. Zły)
Niezwykłe są te skały, jak wachlarze albo...płetwy :-)

Po zejściu do wsi Idzików szukamy dalszej drogi przez pola a potem przez las. W końcu Marcin zniecierpliwiony zabawa na stokówkach prowadzi na kreskę na Trzy Kopki, uff! Zrobiliśmy tutaj kilkanaście minut na odpoczynek.
Przy schodzeniu do doliny Szklarzynki chciałem obejrzeć tutejsze skały, w sumie po to zaplanowałem trasę w taki sposób. Ponieważ nie ma zieleni, wszystko świetnie widać, Wisząca Skała:
Chłopaki chyba wkurzeni moim ględzeniem schodzą w bok
Ja szukam jeszcze kolejnych skałek, to chyba Zacna
a wreszcie przemaglowuję się przez gołoborze i staję u stóp Skały z Obrywem
A na samym dole, z  szosy, widoczna jest za to doskonale...Skała nad szosą :-)
Podejmujemy podejście na Igliczną łudząc się nadzieją, że w schronisku dostaniemy "cośkolwiek" a już na pewno wodę na gotowanie, w końcu po coś Radek niesie kuchnię. 
Daawno tutaj byłem, zupełnie mi wyleciały z głowy takie fajowe skały, podejście żółtym/niebieskim choć niedługie, jest wymagające.
Schronisko a raczej napotkany w nim typek okazał się całkowicie niedostępny, nawet nalanie wody do butelki okazało się dla niego zbyt trudne. Z zupek zatem nici, na dokładkę zrobiło się nieprzyjemnie zimno. Poszliśmy jak niepyszni w kierunku Lesieńca i w pewnej chwili doszliśmy do mojej trasy z zeszłego roku.
Za rozdrożem szlaków zaczęło się podejście na Jaworową Kopę, zwalniamy z Radeczkiem a Marcin leci do przodu jakby coś tam na niego czekało! Na Czarną Górę /1204/ to już nie mamy do niego startu w ogóle.

No i musiał czekać na szczycie szczękając zębami. Tak to w Polsce robimy. Klimat jest po naszej stronie!
Schodzimy do base camp przy aucie tu następuje podmiana napojów itd. 
Po drodze odbijamy jeszcze w stronę Marcinkowa i Skowroniej Góry zobaczyć zrujnowany kościół. 

Wracając na Suchoń oczywiście poszliśmy złą stokówką i prawie obeszliśmy górę ;-)
Wyszło z tego 25km i 1200 przewyższenia.
Gospodarz tylko czeka, żeby nas nakarmić :-) Dzielnie pomagamy w przygotowaniu posiłku - wegetarianin kroi czyli "ciupa" mięcho, uczulony na cebulę - szatkuje ją. Ja udawałem, że zemdlałem. Nożem można sobie zrobić krzywdę, obciąć palec albo coś. Wreszcie zasiadamy do makaronu z...kilkoma sosami zupełnie nie we włoskim stylu i... w tym momencie wjeżdża pickup z nowym kiblem!  Cała ekipa zatem zostaje nakarmiona, czy chce czy nie chce. Chłopaki z Ukrainy opychają się po korek, podobnie jak my. 
Ale teraz kiedy wszyscy nabrali krzepy po żarciu nadchodzi chwila prawdy, trzeba wtośtać kibel w sześciu na górę, gnój waży chyba z kilkaset kilo, grube solidne dechy i kubatura robią swoje, są ofiary w ludziach, polała się krew!  
(fot. Zły)
Ale wreszcie stoi na podstawie startowej, można odpalać!!
(fot. Zły)
Czeka nas jeszcze kolejny wieczór a mnie czeka wygłupianie się nad mapą. No i wymyślam trasę dla leniuchów szlakiem rowerowym, zamiast 1100 trzeba podejść zaledwie 1000 metrów. Co za ulga. (A potem i tak się okazało, że więcej)
(fot. Zły)
Good bye beautiful day


Rano wychodzimy na szczyt. Suchoń /964/. Niespełniony literat:
Góra może również pochwalić się własnymi skałami:
i znów trasa do base campu, po drodze sweet focia
(fot. Zły)
Podchodzimy równomiernie na Żmijową Polanę. Tutaj już mowy nie ma o żadnej wiośnie. 
Bez fryzjera od czasu "obostrzeń"

Dla zabawy i widoczków odbijamy jeszcze na Mariańskie Skały.
:-D
Stary człowiek i może - na taaką górę!
(fot. Zły)
Wkrótce minęliśmy schronisko i wyszliśmy na szczyt.
Słabo było z widocznością. Bez historii minęło to kolejne wyjście na Śnieżnik. Ważna była droga.
Koło schroniska się przerzedziło, ludzi było już znacznie mniej. Koledzy marzyli o piwku a schronisko zamknięte...No to kogo trzeba posłać w takiej sytuacji, żeby "zorganizował"? Za chwilę raczyliśmy się opacikiem o temperaturze lodowca.
Chyba mieliśmy za mało wrażeń albo kumple mieli za mało mokre buty bo poszliśmy na szlak zielony, bo tam było więcej śniegu. Jak niepyszni wracamy na szlak niebieski a potem rowerowy.
To był wyczerpujacy dzień, szczególnie dla Marcina który niósł zapasy, 31 km pęcło i do tego 1,5 km w górę. Widać po zmęczonych mordkach. Gdzieś za Bogoryją:

(fot. Zły)
Jeszcze kilka km, ostatnie kroki...i wychodzimy na szosę. Niestety to koniec naszego wypadu. 
Wstępny plan trzeciej nocki we wiacie w Jodłowie okazał się nierealny w zastanych warunkach.
Był to jak sądzę najlepszy - jak dotąd - wypad w tym składzie. Złożyło się na to towarzycho, genialna miejscówka z niepowtarzalnym Gospodarzem, kochany bo wymagający Masyw Śnieżnika, trudna uroda pogody. 
Co nie znaczy że nie będzie lepszego ;-)