Karkonosze
2024, listopad
Jak do tego doszło,
Nie wiem
ale znów znalazłem się w blablawozie zmierzającym w stronę Karpaczewa.
To była spontaniczna decyzja i na dodatek spotkałem wyjątkowo uczynnego "kolegę kolegi", który był kierowcą. Podrzucił mnie na sam początek szlaku przy ulicy Turystycznej. Było mi właściwie obojętne, gdzie zacznę, czy na żółtym, niebieskim czy czerwonym a skoro znalazłem się na czarnym to świetnie - dawno tędy nie szedłem.
Na tym szlaku szybko robi się wysokość, więc po ostrej rozgrzewce byłem już w Białym Jarze a po przejściu łącznika - przy Strzesze Akademickiej. Szybkie śniadanie na ławeczkach przy schronisku i już wychodziłem na grzbiet.
W porze okołoobiadowej byłem już w Odrodzeniu.
Jako skąpy i dumny mieszkaniec Pyrlandii jak zwykle skorzystałem z czajnika na korytarzu a nie z menu bufetu, na co mi tam jakieś kotlety i tym podobne fiu-bździu skoro mam kubek z daniem tajskim.
No ale skusiłem się (wyjątkowo!) na piwo Zlaty Bażant.
Na podejściu do Petrovki słoneczko jak we wrześniu, ale wiatr całkiem przenikliwy
Mam nadzieję, że w końcu się nauczę, że Śląskie Kamienie to są Dziewczęce czyli te wschodnie a Czeskie Kamienie to są te bardziej Męskie i zachodnie ;-)
Jakoś po siedmiu godzinach wyszedłem na szczyt Szrenicy,
pięknie było widać Jeszted i chmury zalegające w dolinach
chwilę posiedziałem zarówno przed schroniskiem na Szrenicy jak i w sali schroniska na Hali Szrenickiej. Jednak prezes schroniska nie był ze mnie zadowolony.
Przy ostatnich promieniach słońca schodziłem tą nieprzyjemną drogą, już wolę kiedy nierówne kamienie schowane są pod śniegiem.
Zaskoczył mnie widok budowanej promenady z kostki do schroniska Kamieńczyk, cywilizacja wdziera się coraz wyżej niosąc ze sobą ułatwienia i prostując ścieżki.
Było warto skorzystać z okna pogodowego i przelecieć się stylem grzbietowym, jak dawniej, tylko że solo.