Masyw Śnieżnika
2022, kwiecień
Los znów obdarował mnie niedzielną chwilą wolności. Tym razem nie musiałem szukać kierunku, sam mnie znalazł. Bo On zawsze mnie znajduje. Od lat.
Planowanie oddałem w ręce Tomka, zostawiając sobie tylko głos doradczy. W końcu wszystko mi jedno, którędy przyjdę na spotkanie z Nim, wszystkie trasy już przecież znam.
Chociaż..?
Przecież - jednak nie, jest odcinek Doliny Moravy, którym nie szedłem, i najlepsze w tym wszystkim, że Tomek właśnie taki wariant wymyślił!
Do składu dołączyły Magdalena i Monika i w ten sposób o szóstej rano, powiewając jeszcze ostatnią, dodatkowo zabraną bluzą wsiadałem do brzęczącego szerszenia szos. Ostatnie kilometry ciągnęliśmy już po śniegu i lodzie, aż do samego parkingu na końcu Jodłowa.
Po wyjściu z auta dodatkowa bluza przydała się bardzo, miałem cały czas wrażenie dojmującego chłodu! W końcu to kwiecień?! O co tu chodzi? Było zimno, na dodatek właściwie od początku prószył śnieg.
Dlatego tym śpieszniej ruszyliśmy trawersem do Przełęczy Jodłowskiej.
Wodospad na Mlecznym Potoku - faktycznie wygląda nieco jak spienione mleko
W pewnym momencie szlak żółty powinien wrócić na drugą stronę potoku. Ale nie wrócił. Mostku nie było. Tak sobie beztrosko szliśmy szlakiem aż nagle...ścieżka się urwała. I to dosłownie - chyba zjechała wraz z urwistym brzegiem rzeczki. Mogliśmy albo wracać około 2 i pół kilometra do mostu (i nadrabiać kolejne 2,5 km) albo próbować dojść do kolejnego mostku oznaczonych na mapie. Nie przepadam za cofaniem się w takich okolicznościach. Wydawało mi się, że do mostku nie będzie więcej niż 300 metrów, może nieco więcej.
Ha, ha! Trzeciego mostku - Pod Tvarožnými dírami - również nie było, tylko poskręcane stalowe belki. Tu już się nieco zdrzaźniłem na sytuację. Grupka patrzyła na mnie a to z obawą, a to z nadzieją - sam już nie wiem. Stwierdziłem, że jesteśmy już blisko Vileminki i jest to kwestia przedarcia się jeszcze ze sto pięćdziesiąt metrów. Ale jakie to były metry! Skrajem potoku, po kamieniach, oganiając się od gałęzi...
Ta kombinacja alpejska i tak nas nie uchroniła od przekraczania dopływu Moravy, na szczęście niedużego i mimo obaw wszyscy dali radę bez zamoczenia nóg:
Dziewczyny robią takie ot zabawy w śniegu:
Koło Chaty Franciszka pierzyna rozerwała się na całegoTu "biesiadowaliśmy" poprzedniej zimy z Redziem i Kasią:
(fot. Tom) |
...zdarzały się potknięciaI to dziwacznopaskudne coś śmieli posadzić na Nim:
Po wyjściu na przeciwstok pokazuje się jedyny w swoim rodzaju widok hali pod Śnieżnikiem i samego szczytu, obecnie totalnie zdyskredytowany skalą tego czegoś na Górze, przykro na to patrzeć:
Moja ekipa zapierdala do przodu, ja rzężę gdzieś za Magdą..Zaciskam zęby. Podążamy jakby ścieżką dla jednonogich.
Na wygiętych nogach dobiegłem do parkingu. Wyjście z auta za Kłodzkiem było dla mnie jak cińska torura, ale przeżyłem. W końcu pękło ok. 25 km. Szkiety bolą mnie do dzisiaj.