Zostałem Indianinem!

Wyjazdowe Menu


Po kilku latach przymiarek, przemogłem moją prokrastynację i zdecydowałem się: w tym tygodniu robię pemikan. Ponieważ z wiekiem jem coraz mniej mięsa, chciałem, żeby to było coś mało, ale extra. Kupne mięso suszone kosztuje no, chciałbym się mylić, ale z dużym przybliżeniem około 300 zł za kg.
W necie można znaleźć różne przepisy na ten specjał, postanowiłem uprościć temat i zrobić coś, co nie wymaga wielkich przygotowań i nie zniechęci mnie na przyszłość, zarazem jest proste w przygotowaniu domowym czyli maximum efektu przy minimum wkładu pracy - dewiza leniucha.
Na pierwszą próbę nabyłem drogą kupna w oszą pół kilo ligawy (wołowe mięso dobrej jakości, cena przypuśćmy około 40 zł za kg). 
Nie wygląda imponująco to dla mięsożerców, prawda? Taki kawałeczek można by pochłonąć na jedno posiedzenie na grylu. Ja zaś szacuję tę ilość na co najmniej trzy wyjazdy.
Wg wskazówek mięso zmroziłem przez 2 h w zamrażarce, aby się łatwiej kroiło na cienkie plastry.
Naostrzony nóż dawał radę. Z pół kilograma uzyskałem bodajże ok. 22 plastry.
Stworzyłem prostą zalewę z wody, soli peklującej (pół paczki, około 15 gram) i przypraw: ziela angielskiego, liścia laurowego i czosnku (granulat, żeby się dobrze rozpuścił).
Taki półprodukt pozostał sobie w lodówce na jakieś półtorej doby - bo wtedy akurat miałem czas, żeby wrócić do tematu. Może być jeden dzień, może być dwa, pewnie dłużej też byłoby ok - będzie dobrze.
Po obsuszeniu płatów natarłem je w własnej bejcy. Według mnie tutaj można puścić wodze wyobraźni i wymyślić zestaw przypraw, który będzie nam najbardziej odpowiadał. Jedni wolą na słono, inni na ostro, inni na słodko-ostro i tak dalej. 
Mój smak podpowiedział mi sos sojowy, papryczki chili, słodką paprykę, curry i czosnek. "Następną razą" jak powiedziałby Nikodem Dyzma, spróbuję innych przypraw i proporcji. 
Tak powstałe płatki nadziałem na szaszłykowe szpadki i rozwiesiłem w piekarniku.
Wg wskazówek z przepisów piekarnik rozgrzałem na 65 stopni Celsjusza i zostawiłem lekko uchylone drzwiczki.
Aby nie świnić żonie w piekarniku ;-) jest ta folia na dole. Tak to sobie zostawiłem na wieczór. Działało tak z trzy godzinki. Z płatków mięsa zostało jakieś 1/3 wagi i objętości. Potem mając taką możliwość w domu, zostawiłem je na słońcu i wietrze (pod siatką) na słoneczne godziny dnia.
Obecnie czekają w szczelnej puszce na wyjazd i wyglądają tak:
Pachną niewyobrażalnie pięknie ;-)
Ponieważ wyrób pemikanu okazał się banalnie prosty - po odsianiu internetowych mędrców, którzy zalecają np suszenie w piekarniku  kilkanaście godzin (!), będę to z przyjemnością powtarzał w różnych konfiguracjach smakowych.

5 komentarzy:

  1. Jak tam po czasie, jadalne? Nie zepsuło się?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zepsute, pyszne i...wysokobiałkowe ;-) Jak będziesz grzeczny, dostaniesz kawałek na wycieczce :-)

      Usuń
  2. Bardzo ciekawy pomysł, też zapytam - sprawdził się?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pychota, zabieram na wycieczki i jest świetne. Do drugiej partii dodałem nieco za dużo curry ale i tak było dobre.

      Usuń
  3. Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń