niedziela, 23 lutego 2025

Babia, zima, zachód, wschód

 2025, luty


Beskid Żywiecki


Nie umiałem oprzeć się zaproszeniu i znalazłem się na tylnym siedzeniu.

Fiat Tipo w korku nie stoi i dojeżdżamy do Zawoi.

Co się ze mną dzieje?! Czy to jeszcze wpływ 67% Tatratea?!

 Nie, na pewno nie. To już za mną. 

Zacznijmy od parkingu. Zawoja Marki, dwunasta skoro świt. Wysiedliśmy z pojazdu i poszliśmy, cóż. Normalka.Daliśmy radę bez wyciągania raczków...

(fot. Mihu)

Do schroniska doszliśmy we dwóch z Mihem. Reszta ekipy zagubiła się gdzieś po drodze - naprawdę, mają talent!  

Wreszcie dotarli, gdy my w schronisku byliśmy już w trakcie lunchu. Decyzja - idziemy na zachód/

Mihu poszedł naokoło ale wszyscy spotkaliśmy się idealnie na szczycie Małej Babiej.

Mała Babia Góra /1517/ Łukasz, Daria, Mihu, Tomek i Michun.
Babcia
Cień rozpościera się szeroko
Zostaliśmy na zachodzik


Błyskawicznie zrobiło się zimno a wiatr wzmagał solidnie poczucie mrozu. Wziąłem moją średnią puchówkę i przydała się w 100% .
Wróciliśmy w sam raz na prelekcję o Islandii. Jako, że byliśmy w stanie wesołym, szybko nawiązaliśmy z prelegentem dialog ponad podziałami ;-) Między nami zaś doszło do pewnych sporów, które musiałem rozstrzygnąć na swoją korzyść:

Noc minęła szybko, może nawet za szybko ;-) Obudził mnie czyjś dzwonek, którego nikt nie wyłączał...Grała piękna melodyjka. I grała. I grała. A w mojej głowie toczyła się bitwa. Przecież przyjechałem tutaj, znosząc niewygody, właśnie na to wydarzenie kosmiczne - wschodzik na Babiej, tradycyjnie jak co parę lat. Muszę się podnieść! Potem Tomek zaczął się kręcić po pokoju - cicho hałasując :-) Udało mi się zmusić do ogarnięcia i wstać. Wyszliśmy z Mihem kilkanaście, może dwadzieścia minut po Tomku. Mihu dogonił kolegę, ja niestety zdychałem na podejściu z oczywistej przyczyny. W takim stanie Babia to jak czterotysięcznik.
(fot. Tomek)
Zdążyłem na taki ciut późny wschód. No ale radę dałem.


               
Organizm oburzony traktowaniem dawał mi się we znaki lecz w końcu doszliśmy do porozumienia. Niemałą rolę w tym odegrały godziny na zimnym, świeżym powietrzu. 
Po powrocie do schronu zjedliśmy śniadanko i czekaliśmy, czekaliśmy aż Daria i Łukasz będą w stanie używalności. Trwało to tyle, że poczułem się stałym elementem wyposażenia wnętrza.
A potem już bez historii - zeszliśmy do parkingu, znowu odczekaliśmy swoje :-)
i po południu bez żalu - ponieważ pogoda pogarszała się w oczach - wracaliśmy do Pyrlandii.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz