1991, lipiec
To był wyjazd w stylu "chłopak z dziewczyną jadą pod namiot" 😄.
Klasycznie zaczęliśmy z Komańczy, do której dojeżdżał ówcześnie pociąg.
Nie pamiętam, gdzie wtedy spaliśmy w Komańczy. Na drugi dzień ruszyliśmy przez grzbiecik na Prełuki i dalej dolina Osławy do Duszatyna. Tam na polu namiotowym, które już znam z poprzednich pobytów, spotykamy Pawła z Kasią.
(foto z innego roku)
Panują upały i nie mamy nastroju do chodzenia. Tym niemniej udaje nam się wyjść na szlak na Chryszczatą. Już samo dotarcie do Jeziorka Duszatyńskiego daje popalić. W końcu umęczeni wychodzimy na szczyt. Muchy, upał, Bieszczady pełną gębą 😁.
Nie bardzo pomnę ile dni tam spędziliśmy. Paweł upiera się, że dłużej, ja sądzę, że krócej...
Wydaje mi się, że to w tym samym czasie na pole namiotowe wpadł jakiś koń, którego usiłowałem wyciągnąć poza pole za łańcuch, który miał doczepiony (ten koń 😄). Ale koń jak to koń, silny był jak... koń i dopiero z pomocą kogoś jeszcze udało się konia wyeksmitować.
W każdym razie, po kilku dniach wydostaliśmy się z Duszatyna jadąc kolejką. W ten sposób dotarliśmy do Majdanu. Stamtąd poszliśmy na pole namiotowe w Lisznej (czy za Liszną?). Po rozstawieniu namiotu poszliśmy coś zjeść z powrotem do Majdanu 😄. Wieczorem na polu namiotowym oczywiście hulanki, ognisko itd sprawy.
Znów pytanie, ile dni tam byliśmy? Nie wiem, ale byliśmy umówieni w Cisnej z kolejną grupką znajomych.
Dotarliśmy tam pieszo po drodze zaglądając do sklepu w Cisnej. Pogoda zmieniła się na gorszą. Spotkanie ze znajomymi doszło do skutku planowo i oczywiście znów było wesoło 😄. Pamiętam zbieranie drew na ognisko ale pole namiotowe było chyba w innym miejscu niż obecna (2017) baza Tramp.
Niestety, jak to często bywa nadszedł teraz Deszcz w Cisnej.
Lało i lało, jak tylko w Biesach potrafi. Dolina Solinki wypełniła się wilgotnym oparem.
Po spędzeniu smętnego dnia w namiotach roznosi mnie energia i złość. Cóż z tego, skoro kolejnego dnia pada dalej...Trzeba zrobić coś, cokolwiek. Zwijam rano nasz namiot i idziemy na autobus do Wetliny.
W Starym Siole pełni nadziei na poprawę losu rozbijamy zmokłą brezentową płachtę. O dziwo, chyba mniej padało a może wcale?
Pełni nadziei spędzamy wieczór bodaj w jakiejś knajpie?
Następnego dnia rano...pada znów tak samo, jak padało wcześniej 😒.
To koniec nadziei. Zwijamy szmaty i idziemy się suszyć do PTSM.
(foto współczesne nocowanie.pl)
Niestety, po jakimś czasie przyszła ówczesna gospodyni tego przybytku i wyrzuciła nas na zbity pysk. Regulamin regulaminem, ale w szczególnych przypadkach umożliwia przebywanie w dzień...Morale upadło, duch się załamał i nie widzieliśmy już sensu w kontynuowaniu wyjazdu. Z podkulonymi ogonkami wróciliśmy do domów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz