piątek, 1 listopada 2024

Listopadowy dinozaur

 Karkonosze


2024, listopad


Jak do tego doszło,

Nie wiem

ale znów znalazłem się w blablawozie zmierzającym w stronę Karpaczewa.

To była spontaniczna decyzja i na dodatek spotkałem wyjątkowo uczynnego "kolegę kolegi", który był kierowcą. Podrzucił mnie na sam początek szlaku przy ulicy Turystycznej. Było mi właściwie obojętne, gdzie zacznę, czy na żółtym, niebieskim czy czerwonym a skoro znalazłem się na czarnym to świetnie - dawno tędy nie szedłem.

Na tym szlaku szybko robi się wysokość, więc po ostrej rozgrzewce byłem już w Białym Jarze a po przejściu łącznika - przy Strzesze Akademickiej. Szybkie śniadanie na ławeczkach przy schronisku i już wychodziłem na grzbiet.



Stąd widać już Wielkiego Szyszaka
Kilometry i godziny mijały szybko, krótki postój zrobiłem  tradycyjnie przed schroniskiem Księcia Henryka: 


W porze okołoobiadowej byłem już w Odrodzeniu.
Jako skąpy i dumny mieszkaniec Pyrlandii jak zwykle skorzystałem z czajnika na korytarzu a nie z menu bufetu, na co mi tam jakieś kotlety i tym podobne fiu-bździu skoro mam kubek z daniem tajskim.
No ale skusiłem się (wyjątkowo!) na piwo Zlaty Bażant.
Na podejściu do Petrovki słoneczko jak we wrześniu, ale wiatr całkiem przenikliwy




Mam nadzieję, że w końcu się nauczę, że Śląskie Kamienie to są Dziewczęce czyli te wschodnie a Czeskie Kamienie to są te bardziej Męskie i zachodnie ;-)


Jakoś po siedmiu godzinach wyszedłem na szczyt Szrenicy,
pięknie było widać Jeszted i chmury zalegające w dolinach

chwilę posiedziałem zarówno przed schroniskiem na Szrenicy jak i w sali schroniska na Hali Szrenickiej. Jednak prezes schroniska nie był ze mnie zadowolony.
Przy ostatnich promieniach słońca schodziłem tą nieprzyjemną drogą, już wolę kiedy nierówne kamienie schowane są pod śniegiem. 
Zaskoczył mnie widok budowanej promenady z kostki do schroniska Kamieńczyk, cywilizacja wdziera się coraz wyżej niosąc ze sobą ułatwienia i prostując ścieżki. 
Było warto skorzystać z okna pogodowego i przelecieć się stylem grzbietowym, jak dawniej, tylko że solo.
 


poniedziałek, 21 października 2024

X Konwent Survival Outdoor & Wiating

 Góry Bystrzyckie


2024, październik


Po latach współpracy przez neta udało mi się pojechać na Konwent organizowany przez Darka, Stworzyciela grupy wiatingowej na fb. Po prostu wstyd by mi było nie pojechać  na to wydarzenie, po tylu próbach spotkania na żywo.

Wcześniej jednak odwiedziłem Jagodną  podjeżdżając do schroniska. W ramach głupiej fanaberii poszedłem całkowicie dla sportu - bo nie dla widoków - na wieżę na tej zacnej górce. Lecz przy okazji postanowiłem odwiedzić Jagodną Północną, która jednak - jak się okazuje -  jest szczytem wyższym o dobre kilka metrów.

Pogoda na wjeździe do Spalonej była po prostu makabryczna, jakby jakiś horror się zaczynał? Jechałem po serpentynach we mgle, coraz wyżej i wyżej. Po zostawieniu autka na przełęczy szybkie kroki skierowałem w górę, nie padało lecz było wilgno i grzybnie




Hehe znalazłem tabliczkę
Jeszcze z kilometr przez las i mokre trawy i już można podziwiać piękne widoki z wieży na Jagodnej:
Po błyskawicznym zejściu na przełęcz dałem się nakarmić ogórkową w schronisku i pojechałem na zlot.
Było jeszcze mroczniej i oczywiście się zgubiłem, podążając w złą odnogę, na szczęście udało mi się zawrócić i dojechać na miejsce do Zacisza
Późnym popołudniem byłem w kuchni, było coraz ekskluzywniej
(fot. Darek)
Tutaj już cały wieczór padało, nie chciałem przeto rozkładać mojego namiotu i zamiast tego wolałem spać w aucie. 
Ale jak zobaczyłem przybywających kolejnych uczestników mimo niepogody rozbijających się na terenie, też nabrałem ponownej ochoty na biwak. Tymczasem wizja lokalna objawiła mi przybytek pozwalający na podtrzymanie najlepszych tradycji wiatingu i to bez zbędnego wysiłku: 
Po prostu jurta Czyngis-Chana

Nocna iluminacja
W sobotę były wydarzenia planowe, przyznam, że nie we wszystkich brałem udział. 
Podobało mi się rozpalanie ognia za pomocą cukinii i martwej myszy. A może coś pomyliłem. 
(fot. Alicja)
(fot. Alicja)
Po takich trudnych zadaniach nadszedł czas na posiłek w postaci grochówy prosto z kociołka!
(fot.?)
(fot.?)
Dużo pogaduszek z ciekawymi ludźmi przy napojach rozmownych trwało do późnej nocy tak jak poprzednio. Tyle, że tego wieczora już nie padało.
(fot. Darek)

W niedzielę czas mijał równie szybko na różnych aktywnościach, dałem się wkręcić w chińską gimnastykę co mi się zresztą spodobało.
(fot. Alicja)
Pieski też miały zabawę

(fot. Alicja)

Na obiad tym razem był kapuśniak z kotła, wielkie podziękowania należą się gospodarzowi Zacisza, Piotrowi. Pogoda robiła się coraz lepsza, cóż, kiedy ja musiałem już niestety wracać. W drodze powrotnej obserwowałem ze zgrozą powodziowe zniszczenia w dolinie Nysy Kłodzkiej. 
Podsumowując, było bardzo warto się trochę przełamać i uczestniczyć w tym wydarzeniu.

niedziela, 22 września 2024

Mikro

 Góry Sowie


2024, wrzesień


Jak to śpiewał mistrz Młynarski, "W pracy jest mikro, mikro i przykro". Ten katastrofalny dla mnie rok pod względem górskich wypadów też można określić tym słowem. Mikro... i przykro. Do tej pory zrobiłem ledwie połowę tego co w innych latach. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma i tak powstał ten wypad.

Korzystając z przejazdu kombinowanego z kolegą znalazłem się rano w dziwnie znajomym miejscu - jedenaście lat temu nocowaliśmy w tym samym agro z... dawnym druhem menelem. Nazwa się zmieniła z "Zielony Jar" na "Biotanika" lecz jest to nadal ten sam budynek w Michałkowej

Wtedy szliśmy jakoś przez Glinno, tym razem zaś poszedłem na rozwidleniu w prawo i zielonym szlakiem przez Tonowice, las i łąki.


W stronę Przygodnej Kopy przez łąkę wiedzie szlak
Na Przełęczy Walimskiej wiata niestety zniknęła, ale zrobiłem sobie mały odpoczynek z batonem w garści na zielonej trawce.
Wyjście na Sowę bez historii. Wiadomo, każdy musi mieć takie zdjęcie na tej górze za każdym razem
Zejście na Rozdroże pod Kozią Równią również bez historii. Po prostu sporo ludzi po drodze, bo ładna pogoda.
Dla odmiany poszedłem niebieskim szlakiem bezpośrednio do szosy i do schroniska Zygmuntówka.
Zjadłem coś w rodzaju zupy, posiedziałem na tarasiku. Był piękny wrześniowy dzień. 
Przez to całe rozkrochmalenie popełniłem tak zwany "zły błąd": nie dokupiłem butelki wody. Wydawało mi się, że mam jej dosyć. Tymczasem potem okazało się, że dzień był wyjątkowo słoneczny i suchy. Wieczorem miałbym spory problem.
Po długim odpoczynku z trudem wylazłem na Rymarza i w stronę Zimnej Polanki. 
Dalsza droga grzbietem nie jest tak wymagająca a raczej przyjemna.
Na Zimnej Polance pojawiła się wiatka o fajnych kształtach i miejscówkach kuszetkowych
Dalsza droga to oczywiście Słoneczna /949/ i Kalenica /964/


Widoki z wieży nie powaliły mnie na kolana, była wręcz lipcowa "błękitność" w powietrzu. 
Tymczasem nadal byłem dość daleko od założonego celu a woda ubywała mi w szybkim  tempie.
Odejście od szlaku na Żmij tym razem sobie darowałem, w następnej sekwencji przez Popielak, Jagodę i Czarne Kąty zmierzając na Przełęcz Woliborską

Za przełęczą zacząłem szukać wody w oznaczonych na mapie strumykach, niestety, nic nie płynęło.
Również za przełęczą zakończyło się piękne popołudnie a zaczął powoli napływać zmierzch. Pozaszlakowymi ścieżkami poszedłem wzdłuż grzbietu poszukując źródełka wody i wreszcie udało mi się znaleźć ciurkającą strużkę. Dzięki temu mogłem się lekko umyć i napełnić flaszki. Dzień w samą porę zakończyłem we wiacie na Przełęczy pod Szeroką.
Jakiś tytan intelektu wyrwał tutaj wkopane ławy. Dlatego kolacja mi się trzęsła :-)
W nocy było ciepło jak w środku lata.

Wstałem wcześnie rano aby zdążyć do Barda na pewien autobus. Ruszyłem bez zwłoki tym razem nie ociągając się GSS na Malinową i Gołębią.


Gdzieś tu spotkałem pierwszego rowerzystę, ranny ptaszek z niego był
Stąd już tylko żabi skok do Srebrnej Góry. Przy parkingu nic jeszcze nie było czynne, pusto. Poszedłem zatem dalej w kierunku Żdanowa. Grzbiecik ze Żdanką, przez który przechodziłem zimą:
Po masakrycznym choć krótkim podejściu na Wilczak /633/ trasa przebiega spokojniej
Mimo większego upału niż poprzedniego dnia starałem  się iść szybko, żeby zdążyć na autobus.
Dlatego nieco się umordowałem. I jeszcze nadrobiłem drogi idąc z pół kilometra w złą stronę na nieoznakowanym skrzyżowaniu. Dżunglowate takie na tym odcinku są Bardzkie:
Ale tu już nie.
Zszedłem do Barda w samą porę na autobus. Stoję, stoję i czekam...autobusu nie ma. Okazało się, że na e-podróżniku był błąd i ten konkretny autobus nie jeździ w niedziele. Musiałem przeczekać niemal dwie godziny. Przynajmniej się nawodniłem.
No i tyle było, mikro.