niedziela, 20 kwietnia 2025

Czekasz na te dwa dni

 Góry Bystrzyckie + Orlicke hory


2025, kwiecień



Tak, czekaliśmy od dawna na te dwa, trzy dni. Na szczęście pogoda dopisała i dzięki temu możliwe były dwie małe świąteczne wycieczki. Mogłem pokazać rodzinie znane mi uprzednio miejsca i zaklajstrować w ten sposób tęsknotę za prawdziwym trekkingiem.

Wielka Sobota.

Wybrałem ten dzień na wypad na czeską stronę, w pasmo Orlickich. Pojechaliśmy tam między innymi przez mostek w Niemojowie, ten sam, przez który dawno temu przechodziliśmy z menelem pieszo w czasie jego rekonwalescencji po złamanej nodze.

Na przełęczy Panske Pole jest duży parking i z niego można już spokojnie zrobić krótką traskę na szczyt. Oczywiście wszędzie tutaj można się natknąć na schrony


Szlak czerwony jest łatwy, ale cały czas pod górkę
Na ścieżce nie mijaliśmy wielu ludzi ale za to na robale zawsze się znajdzie chwila wolna
Po wyjściu na szczyt spotykamy spore grupy ludzi, głównie Czechów. Właściwie chyba tylko Czechów. I Czeszki. Anensky vrch /992/
Niestety akurat, kiedy byliśmy na Rozhledni Anna, pogoda i widzialność się popierniczkowały
Fotogeniczne drzewa, młodsze od tych bunkrów (schronów). To w sumie ciekawa sprawa, bo widzę, że na mapie niektóre obiekty są opisane "srub" czyli schron a inne "bunkr" czyli bunkier. 
Ło, tam panocku Desztną widać, tam żem kiedy społ
Wróciliśmy niby tą samą drogą, ale odbiliśmy do Grupy Warownej Haniczka. T-34 na śmietniku historii.

Trasa podziemna będzie czynna dopiero od maja więc nie było nad czym deliberować. Bufet zaś nas nie zainteresował ze względu na: 
1. dużą kolejkę Czechów i Czeszek;
2. brak możliwości płacenia kartą, a miałem ze sobą tylko 120 koron;
3. nieciekawą (typowe) ofertę kulinarną. 
Wróciliśmy więc na parking a tam dość miła niespodzianka: Občerstvení "ÁČKO" funguje (czyli działa) i jak się okazało po krótkiej rozmowie, oferuje zupę soczewicową! To bodaj moja druga po czosnkowej ulubiona czeska zupa, więc namówiłem ekipę i po chwili zajadaliśmy pajdy kminkowego chleba do "szoszowicowej" albo "czoczkowej" w zależności od chęci. 


No i wróciliśmy do hotelu...
Ale, ale! Nie tak szybko, przecież odwiedziliśmy jeszcze jedno miejsce, położone niby blisko polskiej granicy, jednak pieszo nigdy nie było mi tam po drodze. No bo zamiast górami, trzeba tam iść doliną rzeki. Chodzi mi oczywiście o przełom Dzikiej Orlicy nazywany po czesku Zemská brána. O dziwo, zainteresowanie tego dnia było duże i musiałem zaparkować dość daleko. Wróciliśmy do mostu:
A dalszy szlak jest ciekawy, choć krótki 
W dół po kamieniach, do góry po tychże i z powrotem...
Aż po kilkuset metrach dochodzimy do mostku pod nazwą Pašerácká lávka (Kładka Przemytnika). Widać dawno temu coś tutaj przemycano, tytoń, rum albo orzeszki.
Ponad bystrą Dziką Orlicą, która w tym miejscu zakręca o 90 stopni, wznosi się spora skała, lecz nie znalazłem jej nazwy:

No i teraz można z czystym sumieniem oznajmić, iż wróciliśmy do hotelu - jadąc przez przełęcz Adam i Międzylesie.

Niedziela Wielkanocna.

Po świątecznym śniadaniu energia nas rozpierała, więc nie było na co czekać, tylko udać się w góry.
Na ten dzień zaplanowałem prostą trasę przez Jagodną z małym mykiem. 
Zawiozłem nas za Przełęcz nad Porębą /690/ na początek odbicia szlaku z szosy w las.
Niedziela powitała nas znacznie lepszą aurą i musiałem użyć okulary na słońce!
Pierwszy odcinek, wiadomo, jest dosyć stromy, dalej robi się "płaściej":
Ale za to słonko operowało na całego, aż mi się karczycho spiekło lekko 
Jak zwykle, po drodze ludzi mało, na szczycie sporo. Wiadomo, większość turystów podchodzi od strony schroniska. No i pieski również.
Jak zawsze widoczki cieszą oko
Ten nie
Ten tak
I teraz czas na myk. Ja szybko zszedłem z powrotem do autka, a reszta wycieczki poszła sobie spokojnie dalej w dół. 
Przejazd odcinkiem Autostrady Sudeckiej kosztował mnie mnóstwo nerwów i amorów mimo prędkości około 20km/h.
Spotkaliśmy się wszyscy w schronisku Jagodna. Tym razem zamiast obiadu skończyło się na opowieściach o dobrym jedzeniu w tym przybytku, bo mieliśmy żarcie (+Dworski ajerkoniak) na dole w Długopolu.

W Długopolu-Zdroju można się przespacerować po odnowionym parku zdrojowym, miła odmiana po latach. 

No cóż, czego chcieć więcej, Święta z rodzinką, pogoda, jakieś górki do tego.

czwartek, 27 marca 2025

Szybko na Smreczka

 Jizerske hory


2025, marzec


Biała zimo, żegnaj! Czyżby? U nas w Pyrlandii dawno zielone trawy, ale cóż, my dzisiaj szukamy białej płaszczyzny!

Mihu kieruje, Mihu rządzi, jedziemy więc we trzech w Izerki. Na miejscu okazało się, że Norbert będzie tą razą robić wywiad w Świeradowie-Zdroju. Szczęśliwie pogranicznik przerzucił zainteresowanie na Bogu ducha winnego Czecha, który jechał tuż za nami. Zostaliśmy we dwójkę i idziemy śmiało pod górkę. He, he.

Sprawnie nam szło robienie wysokości i wkrótce stanęliśmy na dosyć zalesionej górce blisko granicy, Rapicka hora /708/

Na tym odcinku nie szło mi się dobrze, śnieg przypominał piasek na plaży, przez co każdy krok wyciskał ze mnie dodatkowy wysiłek
Mihu już daleko z przodu
Ja dostojnie dotarłem na szczyt, Smrk /1124/
Karkonoszki ładnie się prezentowały tego dnia, zresztą taki był właśnie powód, że dałem się łatwo namówić na tę jednodniową traskę - piękna pogoda.

Wdzialiśmy raczki na buty, aby strome zejście ze Smrka przebiegło bez problemów. Niebieskim szlakiem obeszliśmy dolinkę potoku Hajeny mijając kilkoro bieżkowiczów. Tak sobie szybkim tempem doszliśmy na kolejny punkt programu - punkt widokowy na skale Palicznik /944/.
Hejnice
Jizera wyłania się spoza Smedavskiej hory
Tutaj można było odsapnąć na słoneczku, przy łyku herby z termosu. 
Smědavská hora


Mihu był jakiś niewyraźny tego dnia, nic dziwnego, że po powrocie do Poznania się rozchorował


Oblodzone ubezpieczenia na skałce były trudniejsze do pokonania na zejściu
Dalej zeszliśmy dość oblodzoną ścieżką do dolinki potoku Hajeny.
Panowała tutaj zima, to zacienione miejsce opierało się ociepleniu i słońcu 
Po drodze wypadała nam teraz Bartlova bouda, spodziewałem się, że będzie tego dnia nieczynna. 
Liczyłem jednak na coś dobrego w Hubertce. Tymczasem zonk, ona również była nieczynna!
Z tego głodu przyspieszyliśmy kroku i ostatnie kilometry przebyliśmy bardzo szybko.
Nové Město pod Smrkem okazało się gościnne i odwiedziliśmy zarówno sklepy (pivo, serki) jak i knajpę - Restaurace Dělňák:
Po krótkim czasie odebrał nas Norbi i wracaliśmy wozikiem do Pyrlandii. 
Marszobieg na ostatnich kilometrach dał mi popalić następnego dnia a Mihu udał się...do lekarza.
No ale co tu gadać, warto było.

niedziela, 23 lutego 2025

Babia, zima, zachód, wschód

 2025, luty


Beskid Żywiecki


Nie umiałem oprzeć się zaproszeniu i znalazłem się na tylnym siedzeniu.

Fiat Tipo w korku nie stoi i dojeżdżamy do Zawoi.

Co się ze mną dzieje?! Czy to jeszcze wpływ 67% Tatratea?!

 Nie, na pewno nie. To już za mną. 

Zacznijmy od parkingu. Zawoja Marki, dwunasta skoro świt. Wysiedliśmy z pojazdu i poszliśmy, cóż. Normalka.Daliśmy radę bez wyciągania raczków...

(fot. Mihu)

Do schroniska doszliśmy we dwóch z Mihem. Reszta ekipy zagubiła się gdzieś po drodze - naprawdę, mają talent!  

Wreszcie dotarli, gdy my w schronisku byliśmy już w trakcie lunchu. Decyzja - idziemy na zachód/

Mihu poszedł naokoło ale wszyscy spotkaliśmy się idealnie na szczycie Małej Babiej.

Mała Babia Góra /1517/ Łukasz, Daria, Mihu, Tomek i Michun.
Babcia
Cień rozpościera się szeroko
Zostaliśmy na zachodzik


Błyskawicznie zrobiło się zimno a wiatr wzmagał solidnie poczucie mrozu. Wziąłem moją średnią puchówkę i przydała się w 100% .
Wróciliśmy w sam raz na prelekcję o Islandii. Jako, że byliśmy w stanie wesołym, szybko nawiązaliśmy z prelegentem dialog ponad podziałami ;-) Między nami zaś doszło do pewnych sporów, które musiałem rozstrzygnąć na swoją korzyść:

Noc minęła szybko, może nawet za szybko ;-) Obudził mnie czyjś dzwonek, którego nikt nie wyłączał...Grała piękna melodyjka. I grała. I grała. A w mojej głowie toczyła się bitwa. Przecież przyjechałem tutaj, znosząc niewygody, właśnie na to wydarzenie kosmiczne - wschodzik na Babiej, tradycyjnie jak co parę lat. Muszę się podnieść! Potem Tomek zaczął się kręcić po pokoju - cicho hałasując :-) Udało mi się zmusić do ogarnięcia i wstać. Wyszliśmy z Mihem kilkanaście, może dwadzieścia minut po Tomku. Mihu dogonił kolegę, ja niestety zdychałem na podejściu z oczywistej przyczyny. W takim stanie Babia to jak czterotysięcznik.
(fot. Tomek)
Zdążyłem na taki ciut późny wschód. No ale radę dałem.


               
Organizm oburzony traktowaniem dawał mi się we znaki lecz w końcu doszliśmy do porozumienia. Niemałą rolę w tym odegrały godziny na zimnym, świeżym powietrzu. 
Po powrocie do schronu zjedliśmy śniadanko i czekaliśmy, czekaliśmy aż Daria i Łukasz będą w stanie używalności. Trwało to tyle, że poczułem się stałym elementem wyposażenia wnętrza.
A potem już bez historii - zeszliśmy do parkingu, znowu odczekaliśmy swoje :-)
i po południu bez żalu - ponieważ pogoda pogarszała się w oczach - wracaliśmy do Pyrlandii.