Góry Sowie
2024, wrzesień
Jak to śpiewał mistrz Młynarski, "W pracy jest mikro, mikro i przykro". Ten katastrofalny dla mnie rok pod względem górskich wypadów też można określić tym słowem. Mikro... i przykro. Do tej pory zrobiłem ledwie połowę tego co w innych latach. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma i tak powstał ten wypad.
Korzystając z przejazdu kombinowanego z kolegą znalazłem się rano w dziwnie znajomym miejscu - jedenaście lat temu nocowaliśmy w tym samym agro z... dawnym druhem menelem. Nazwa się zmieniła z "Zielony Jar" na "Biotanika" lecz jest to nadal ten sam budynek w Michałkowej.
Wtedy szliśmy jakoś przez Glinno, tym razem zaś poszedłem na rozwidleniu w prawo i zielonym szlakiem przez Tonowice, las i łąki.
W stronę
Przygodnej Kopy przez łąkę wiedzie szlak
Na
Przełęczy Walimskiej wiata niestety zniknęła, ale zrobiłem sobie mały odpoczynek z batonem w garści na zielonej trawce.
Wyjście na Sowę bez historii. Wiadomo, każdy musi mieć takie zdjęcie na tej górze za każdym razem
Zejście na
Rozdroże pod Kozią Równią również bez historii. Po prostu sporo ludzi po drodze, bo ładna pogoda.
Dla odmiany poszedłem niebieskim szlakiem bezpośrednio do szosy i do schroniska
Zygmuntówka.
Zjadłem coś w rodzaju zupy, posiedziałem na tarasiku. Był piękny wrześniowy dzień.
Przez to całe rozkrochmalenie popełniłem tak zwany "zły błąd": nie dokupiłem butelki wody. Wydawało mi się, że mam jej dosyć. Tymczasem potem okazało się, że dzień był wyjątkowo słoneczny i suchy. Wieczorem miałbym spory problem.
Po długim odpoczynku z trudem wylazłem na Rymarza i w stronę Zimnej Polanki.
Dalsza droga grzbietem nie jest tak wymagająca a raczej przyjemna.
Na Zimnej Polance pojawiła się wiatka o fajnych kształtach i miejscówkach kuszetkowych
Dalsza droga to oczywiście
Słoneczna /949/ i
Kalenica /964/
Widoki z wieży nie powaliły mnie na kolana, była wręcz lipcowa "błękitność" w powietrzu.
Tymczasem nadal byłem dość daleko od założonego celu a woda ubywała mi w szybkim tempie.
Odejście od szlaku na Żmij tym razem sobie darowałem, w następnej sekwencji przez Popielak, Jagodę i Czarne Kąty zmierzając na Przełęcz Woliborską.
Za przełęczą zacząłem szukać wody w oznaczonych na mapie strumykach, niestety, nic nie płynęło.
Również za przełęczą zakończyło się piękne popołudnie a zaczął powoli napływać zmierzch. Pozaszlakowymi ścieżkami poszedłem wzdłuż grzbietu poszukując źródełka wody i wreszcie udało mi się znaleźć ciurkającą strużkę. Dzięki temu mogłem się lekko umyć i napełnić flaszki. Dzień w samą porę zakończyłem we wiacie na Przełęczy pod Szeroką.
Jakiś tytan intelektu wyrwał tutaj wkopane ławy. Dlatego kolacja mi się trzęsła :-)
W nocy było ciepło jak w środku lata.
Wstałem wcześnie rano aby zdążyć do Barda na pewien autobus. Ruszyłem bez zwłoki tym razem nie ociągając się GSS na Malinową i Gołębią.
Gdzieś tu spotkałem pierwszego rowerzystę, ranny ptaszek z niego był
Stąd już tylko żabi skok do Srebrnej Góry. Przy parkingu nic jeszcze nie było czynne, pusto. Poszedłem zatem dalej w kierunku Żdanowa. Grzbiecik ze Żdanką, przez który przechodziłem zimą:
Po masakrycznym choć krótkim podejściu na
Wilczak /633/ trasa przebiega spokojniej
Mimo większego upału niż poprzedniego dnia starałem się iść szybko, żeby zdążyć na autobus.
Dlatego nieco się umordowałem. I jeszcze nadrobiłem drogi idąc z pół kilometra w złą stronę na nieoznakowanym skrzyżowaniu. Dżunglowate takie na tym odcinku są Bardzkie:
Ale tu już nie.
Zszedłem do Barda w samą porę na autobus. Stoję, stoję i czekam...autobusu nie ma. Okazało się, że na e-podróżniku był błąd i ten konkretny autobus nie jeździ w niedziele. Musiałem przeczekać niemal dwie godziny. Przynajmniej się nawodniłem.