Góry Sowie 2018, kwiecień Krótka piłka w sobotę wieczorem - jadę w niedzielę na jednodniową traskę. Przy okazji sprawdzę, jak szybko obecnie po przebudowach dróg - szczególnie S5 - jestem w stanie dostać się w najbliższe mnie interesujące rejony górskie: - do Sobótki pod Ślężę mam 220 km; - do Bielawy w Góry Sowie - 250 km; - w Góry Kaczawskie, np do Wojcieszowa - 230 km. Zacznę z Bielawy bo "zawsze tam nie byłem" :-D Wstałem po czwartej, po piątej wyjeżdżałem, punkt ósma wychodziłem na szlak przebrany i gotowy. Czyli jazda trwała 2h45min w tym przerwa na kawkę. Świetnie! Po wyjściu z zabudowań szybko robię wysokość stokami Chmieliny.
Ładnie się prezentuje stąd widok głównego grzbietu, tam idę:
Na Przełęczy Trzy Buki miałem być po 1h 25minut, byłem po...45 minutach. Grunt, to się dobrze rozpędzić na początku 😄
Pierwszy etap za mną, teraz podejście na główny grzbiet Gór Sowich. Trzysta metrów w pionie do czerwono znakowanej ścieżki pękło ani się obejrzałem. Na Zimnej Polance szybko decyduję o wydłużeniu trasy do schroniska. To tylko pół godziny stąd. Po drodze jednak odwiedzam jeszcze Rymarza:
Na szczycie biwakowała w namiotach jakaś ekipa głuchoniemych (na pozdrowienie nie odpowiedzieli), oczywiście każdy ma prawo korzystać z uroków natury. Po drodze do schroniska spotykam jeszcze jakieś grupki, ale w samym schronisku jest prawie pusto. Klasyka widoku w Sowich:
Zygmuntówka wita łazęgę:
W schronisku długo nie zabawiłem, tyle co na bigos i kawę. Bigos może nie taki dobry co Jacka na Śnieżniku, ale ogólnie daje radę. No cóż, trzeba wracać na szlak. Na skuśkę omijając szlak wychodzę stromo z powrotem na grzbiet. No i teraz po kolei - Zimna Polanka, wejście na Słoneczną/949/
i za chwilę na Kalenicę, poprzedzone skałkami,
No to Kalenica /964/ ze skrzypiącą wieżą. Jakiejś superwidoczności nie ma, ale parę widoczków na wsie strany mira jest.
Schodząc z Kalenicy, nie mogę przecież odpuścić Żmija /887/ z fajnym widoczkiem i rasowymi skałkami:
Dalej Bielawska Polana, Popielak,
Dzień niby to ładny, pogoda słoneczna, ale na Popielaku wieje tak, że aż musialem to nagrać (z dźwiękiem)
Drzewa Arlekiny ?? Dlaczego??
Czarne Kąty i Kobylec...i docieram na Przełęcz Woliborską. Chciałem tu odpocząć we wiacie, może coś zjeść, niestety pojawiają się crossowcy hałasując silnikami i smrodząc spalinami. Po łyku wody zmywam się zatem w dół szlakiem wzdłuż szosy. Po prawej stronie odchodzi szlak czarny, którego nie mam na mojej starej mapie. Powinien prowadzić do "pozostałości zamku". Ki diabeł? Nic o tym nie wiem! Może trzeba odbić w bok i obejrzeć jakieś fajne ruinki? Na szczęście lub nieszczęście pojawia się spacerowicz z psem i informuje mnie, że owe "pozostałości" nie są właściwie w terenie zauważalne. Przechodzę zatem kawałek szosą w dół i odbijam w lewo, aż do dolinki Czerwonego Potoku. Potem trochę pod górkę do przełęczy między Niedźwiedzim Grzbietem a Kuczabą. A potem już z górki do doliny Bielawicy.
To ostatnie przyjemne kroki bo dalej pojawia się mnóstwo ludzi, którzy przyjechali z okolic i zastawili autami Leśny Dworek. Ledwo mi się fotkę jako tako udało wykadrować :-)
Teraz w dolinie robi się dla odmiany upalnie i bezwietrznie i ostatni kawałek ulicą Nowobielawską wykańcza mnie niewspółmiernie do trudności. Samochód witam więc z ulgą i pakuje się do klimatyzowanego wnętrza...Powrót zajął mi trochę więcej niż dojazd, więc w sumie wyszło jak w tytule wpisu - 6 godzin jazdy na 6 godzin chodzenia. Muszę to powtarzać! Niby to wiosna, połowa kwietnia a prawie brak świeżej zieleni. Tylko modrzewie leciutko się zieleniły świeżymi igłami, poza tym bieda z liśćmi, zupełnie jak w lutym. Było 23,5 km długości, prawie półtora kilometra przewyższeń.
Góry Orlickie 2018, kwiecień Świąteczny pakiet na Jamrozowej Polanie dał nam komforcik spędzenia świąt na luzie i bez szaleństwa zakupów. Hotel sportowy w charakterze ale stanął na wysokości zadania i zapewnił ładny świąteczny wystrój. Wielkiego chodzenia nie było. Niestety pogoda nie obdarzyła nas świątecznym prezentem. Zaraz w pierwszy wieczór przeleciałem się do Dusznik przez grzbiet Gajowej. Na drugi dzień namówiłem ekipę na wycieczkę w poszukiwaniu śniegu w Zieleńcu. Udało się go znaleźć na niebieskim szlaku na Szerlich /1025/.
Masarykowa Chata odwiedzona, było mnóstwo ludzi - to tzw narciarze knajpiani 😁
Potem odsłoniła się trochę Wielka Desztna:
Pamiątkowy kamień Steinmann-Weg ustawiony przy drodze, którą wiedzie szlak:
Potem kolejnego dnia mimo silnego wiatru przeszliśmy się całą grupą do Dusznik-Zdrój. A ja wieczorem znów zrobiłem sobie szybką przebieżkę tym razem na czeską stronę przez granicę w pobliżu Čihalki. Po drodze trzeba było poradzić sobie z takim "lodowczykiem" na drodze:
Najpierw szlakiem żółtym, potem zielonym a potem pozaszlakowo wylazłem na wzniesienie Hraniczni Les o wysokości 843 m npm. Widoki w stronę szczytu Orlicy były zasłonięte przez chmury
Potem dotarłem do czarnego szlaku biegnącego wzdłuż granicy i z nim wróciłem w dół na Jamrozową Polanę. Ogólnie wyjazd był udany, było bardzo kameralnie ponieważ hotel jest położony na uboczu z dala od miejsc uczęszczanych przez kuracjuszy i innych "turystów".
Góry Izerskie 2018, marzec Wyskoczyłem na małą traskę, korzystając z bla miałem dobry dojazd do Szklarskiej Poręby. Prognoza pogody była wielce obiecująca, więc wybrałem kierunek mniej oczywisty niż oblegane Karkonosze. Od dawna korcił mnie Grzbiet Kamienicki, szczególnie po wycieczce menela i Marco, na którą się niestety nie załapałem. Wymyśliłem jakąś pętelkę pozwalającą zapoznać się chociaż z fragmentem tego grzbietu. Po gofrze na śniadanie ruszam raźno szlakiem czerwonym na Wysoki Kamień /1058/.
Mimo częściowego zachmurzenia, można nacieszyć oczy widoczkami na Karczki.
Robię sobie tu małe pięć minut przy herbacie z termosu iskibie. Niestety, zaraz obok drą papy i wyklinają na czym świat stoi jacyś hałaśliwi "turyści", więc nie ma co się ociągać, tylko trzeba ruszać dalej, na Zwalisko /1047/. Jednak jeszcze przed Zwaliskiem, na Rozdrożu czas podjąć decyzję. Postanawiam iść na Wysoką Kopę i zobaczyć, co da się zrobić.
Szlak jest dość przechodzony i idzie się dobrze. Omijam "Stanisława" i Izerskie Garby i ortodoksyjnie szlakiem wychodzę do wiaty niedaleko Kopy.
Marsz i mróz zabrały mi trochę kalorii i zrobiłem się głodny. To dobre miejsce i czas na prosty posiłek.
No, teraz to można iść! Nabieram ochoty na ponowne odwiedzenie szczytu, mimo, że trzeba trochę poprzecierać. Ostatnio w zimie nie chciało nam się tu iść z menelem, ze względu na "trudną pogodę".
Tym razem śniegu było zdecydowanie mniej i szybko sobie poradziłem bez rakiet.
Pamiątkowa fotka i powrót do szlaku, bo czeka mnie jeszcze długa droga. Wracając, spotykam grupkę ludzi, tym to się udało! Wystarczy, że przejdą po moich śladach. Nie wiedzieć czemu ich pies biega w tym lesie bez smyczy i podbiega do mnie trochę zbyt, hmm...entuzjastycznie. Nie chce mi się tym razem spierać, więc nie reaguję na takie zachowanie. Szkoda, że niektórzy właściciele psów mają takie nonszalanckie podejście. Ruszam dalej w stronę Przedniej Kopy, ale planuję skrótowe zejście w dół ukazaną na mapie ścieżką. Tymczasem za bardzo się zasugerowałem mapą.cz w gps i schodzę żlebem źródlisk Kwisy, Widłami I. Na początku idzie się wspaniale, mimo głębokiego śniegu:
Niestety, co dobre, szybko się kończy i wygodny, płytki początkowo żleb robi się niebezpiecznie stromy i głęboki, pojawia się płynąca woda między widocznymi już kamieniami. Myślę sobie, wpadnie mi tu gdzieś noga między te kamloty albo pnie i powstanie problem grubszy... Wylazłem więc z niejakim trudem na lewy brzeg wąwozu i dalej już jego skrajem doszedłem do wyraźnej choć zasypanej śniegiem ścieżki. O powrocie na prawą stronę wąwozu nie można było już nawet marzyć:
Musiałem trzymać się "ścieżki", na szczęście po kilkuset metrach pojawił się z prawej tajemniczy ślad rakiet, którego się trzymając zszedłem do drogi ze szlakiem żółtym. Teraz tylko zejście do Rozdroża Izerskiego /767/. Widok na Garby Izerskie:
Niestety, Ludwigsbaude nie istnieje od wielu lat, więc na tej trasie turysta zdany jest na własny prowiant. Nogi prowadzą mnie dalej, obok kamienia płuczki:
I dalej przez Kamienice do ruin Hochstein Huette. Za nimi zaczyna się długotrwałe podejście na Jastrzębiec /792/. Znów przecieranie. Niby taki sobie szczycik a ja idę i idę.
Droga mi się trochę dłuży, a tu jeszcze przejście przede mną do wsi Kopaniec. Las, zimowy las...
Drzewo jakoś mi się skojarzyło z horrorem, może wieszali na nim czarownice...
Skok przez Wrzosówkę /694/, a tu proszę, Polana Czarownic, przypadek? Nie sądzę.
Ostatnie pół godziny i ląduję na miejscu biwaku. Bobrowe Skały, koniec trasy. Razem wyszło mię 25,5km, 1200m pod górę. W ramach nagrody wieczorne widoczki na Karkonosze i w ogóle.
Brakuje mi wody, więc topię lód ze skalnej miski.
Robi się ciemno i mroźno. Nie chce mi się rozpalać ogniska, chociaż jest opał. Jednak ta trasa w śniegu dała mi w kość, odczuję to w udach i łydkach nazajutrz. Pozostaje rozłożyć leże i iść w kimę. Wybieram taras na skałach, na pięterku. Śnieżek jest tu wytopiony. Noc była mroźna, około -4-5 stopni. Tym razem przeprosiłem się z dawno nie używaną płachtą biwakową Salewcia, więc obyło się bez namiotu. Szczerze mówiąc, płachta niewiele daje. Spędziłem noc pod wiszącą skałą, czasem coś z niej kapało. Dobrze, że nie planowałem tu pikniku ;-) tylko zwykły biwak...
Wstałem na świt po zmianie czasu, należy to docenić.
Moja miejscóweczka w całej okazałości:
Pożegnanie ze skałami, bo szybko schodzę do Piechowic :-(
Dalej bez historii, po drodze były widoczki i widoki na Karkonosze, ale ja swoje już zrobiłem na tym wypadzie. Dzięki KD ledwo co zdążyłem na Regio do Pń:
Pozdr, muszę dopisać aneks do wpisu o biwakach zimowych na temat płachty biwakowej.