poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Teraz Jeszted - kwietniowy lipiec.

Grzbiet Jesztedzki+Góry Izerskie
(Černostudnický hřbet)


2018, kwiecień



Jeszted chodził mi od dawna po głowie, szczególnie każdy pobyt na Szrenicy przy dobrej widoczności w stronę zachodnią pogłębiał tę potrzebę. Ponieważ uruchomiono bezpośrednie połączenia ČD wspólnie z KD ze Szklarskiej Poręby do Liberca (15,- zł), pozostało tylko tam się dostać i zrobić jakiś kawał hrebenovki czyli szlaku grzbietowego. 
Na stację Szklarska Poręba Górna przyjechałem dwie minuty przed odjazdem pierwszego pociągu (8:29), zdążyłem tylko założyć blokadę w aucie i chwycić plecak.
Dobrze, że zdążyłem, bo chociaż następny pociąg jest już po godzinie, ale później na kolejny pociąg z Liberca w pożądanym kierunku musiałbym czekać znacznie dłużej. 
A tak już po jedenastej mogłem wysiąść na stacyjce:
i udać się na szlak. 
Na początek chciałbym dotrzeć na punk widokowy nad Solvayov lomem czyli prastarą kopalnią wapienia używanego do wytwarzania  sody metodą Solvay
Jest zadziwiająco upalnie jak na koniec kwietnia. 
Podchodzę moje pierwsze 140 metrów na tym wypadzie sprawnie, ale już zapocony. Na vyhlídce można ocenić, czy warto było zbaczać z trasy. Widok na południe, ciekawie ukształtowana górka w centrum to Ralsko oddalone o 14 km.
Spiczaste górki na fotce poniżej (na ostatnim planie) to Velky i Maly Bezdez oddalone o 28km.
Najdalsza możliwa do zidentyfikowania górka to jak wynika z umieszczonej tu panoramy powinna być Starosti w Czeskim Średniogórzu oddalona o ponad 41 km. Niestety, wilgotność powietrza nie pozwala mi na taką obserwację. 
Zabieram majdan i idę na grzbiet, pozaszlakowo, żeby nie cofać się bez sensu żółtym szlakiem. 
Po dotarciu do grzbietu głównego zaczynam wędrówkę hrebenovką, której nie opuszczę aż do Tanvaldu. Jest to przyjemna ścieżka wiodąca przez las stokami Lomu /682/. Po drodze Křižanské Sedlo z małym miejscem odpoczynku i Pietą.
Stoki Lomu
Przede mną podejście na Malý Ještěd (754 m). Po drodze mijam się z pojedynczymi turystami, którzy się powoli pojawiają, tym więcej, im bliżej Jeszteda. 
Na dalszym odcinku można obejrzeć ładną wychodnię skalną pod nazwą Dánské kameny:
 Pojawiają się przebitki w stronę szczytu Jeszteda:
Po dojściu na Tetřeví sedlo (Výpřež) robi się mniej przyjemnie - to pora największego nasłonecznienia a od tej strony podchodzi lub podjeżdża sporo ludzi. Bo niestety, na szczyt można wjechać motocyklem (!) a samochodem na legalu też można podjechać wysoko - parking Ještědka jest położony ledwo kilkaset metrów od szczytu. Mnóstwo ludzi korzysta z tej formy, hmm, turystyki(?). Widzę również sporo polskich tablic rejestracyjnych.
W efekcie na szczycie jest tłoczno.

Widać stąd fragment grzbietu, który właśnie od rana przeszedłem.
Wypijam piwo z budki i obchodzę budynek wieży, zaglądam do restauracji i w końcu uciekam od tego gwaru rozmów, odoru spalin i  jazgotu silników motocykli.
Poniżej szczytu na szczęście szybko robi się przestronniej i bardziej górsko - szczególnie podobają mi się wielkie gołoborza na stokach tej góry.
Robię następny krótki postój na Jesztedce z nadzieją na obiad. Niestety, dają tu tylko nędzne parówki do piwa w plastiku. Liczę na coś konkretniejszego w następnym miejscu.
Muszę przejść  grzbietem Černý vrch - Černý kopec i dalej.
Przecinam tutaj południk 15, ale nie odczułem żadnych  związanych z tym dolegliwości 😁


 Chata Pláně pod Ještědem:
Zaczepiam się tutaj na zupę i piwo. Zupa, cóż,  jak to w czeskiej kuchni - gdybym nie wiedział, co zamawiałem, nie domyśliłbym się z czego zrobiona 😁.
Po posiłku zalegam tutaj przy stole trochę czytając a trochę jakby drzemiąc nad kuflem.
Przez głośniki leci chyba koncert Nohavicy, więc jest klimatycznie, czesko jak cholera. 
Po dłuższym czasie zrywam się od stołu, kiedy najbliższą okolicę mojego opanowują dwie rodzinki z dziećmi.
Znów zmiana koloru szlaku i kontynuuję hrebenowkę. Jest tu naprawdę mało ludzi a z plecakiem nie ma nikogo - pojedynczy biegacze i rowerzyści.
Najbliższy odcinek nazywa się Hlubocky hreben i oferuje spokojną wędrówkę. Stoi tu pomniczek ku czci wielkich ludowych demonstracji w 1870 roku. Z lasu wychodzę na piękną namiotową miejscóweczkę
 i do chaty "U Samalu".
Teraz zaczyna się jeden z piękniejszych odcinków tej trasy i w ogóle w moich sudeckich wędrówkach. Ścieżka wiedzie łąkami na przełęcz Rašovka. Stoi tam budynek restauracji z wieżą widokową.


W knajpie tylko nabrałem tym razem wody i idę powoli dalej. Przede mną pokaźny masyw Javornika, za mną Rašovský hřbet.

Ścieżka dochodzi do drogi asfaltowej we wsi i dalej wyprowadza na szczyt, Javornik /684/.
Stoi tutaj nietypowy z wyglądu budynek Obří Sud czyli "Wielka Beczka":
Nie jest tu zbyt tanio, ponieważ hotel i restauracja są związane z funkcjonowaniem tutejszego ośrodka narciarskiego. Tym niemniej na skromną zupinę mnie stać, tym bardziej, że można płacić kartą, co w Czechach nie jest powszechną regułą jak u nas.
Po tej krótkiej pauzie wyruszam na ostatni etap dzisiejszej traski: czeka mnie zejście ponad dwieście metrów, by następnie prawie to samo podejść na ostatni szczycik. 
Po wyjściu na skraj lasu widzę już cel naprzeciwko:
Schodzę na Jeřmanice, potem kładką przez autostradę i w górę do wsi Milíře.
Tutaj w bok zielonym szlakiem i otom jest u celu - Císařský kámen /637/ w paśmie Maršovickiéj vrchoviny.
Stoi tutaj wieża widokowa (niestety nieczynna i zamknięto do niej dostęp) oraz kilka stołów z ławami. Wreszcie mogę odpocząć i zjeść coś przyniesionego w plecaczku.
Przyszedł też czas na rozbicie namiotu.
To był długaśny dzień, więc szybko po zmroku odpadam w kimkę. Próba czytania kończy się po trzech stronach...

W nocy obudziły mnie reflektory samochodu. Myślę sobie, ki diabeł? Pewnie jak to zwykle bywa, jakaś młodzież przyjechała się migdalić... Tymczasem ktoś świeci mi po namiocie mocną latarką. Wystawiam głowę i pewnym głosem wołam, kto mi tu świeci? Odpowiedź mnie zdumiała: Policja!  Trochę zaskoczony powtarzam: policja?! Z drugiej strony pada kilka zbyt szybkich zdań, żebym zrozumiał, ale wyłapałem słowo "stan", czyli namiot. Zachowując zimną krew mówię, że tutaj nie ma zakazu, nie robię nic złego, ognia nie palę, jestem zmęczonym wieloma kilometrami drogi turystą z Polski. Młodzi policjanci trochę skonsternowani nie wiedzą chyba co ze mną zrobić. Dopytują się, czy na pewno rano mnie już tu nie będzie. Ja oczywiście potwierdzam, oni odjeżdżają. Sprawdziłem godzinę: była...3:16. Kto nasłał na mnie bagiety o takiej nieludzkiej porze na to zadupie?!
Trochę podminowany nie mogłem zasnąć kilkadziesiąt minut.



W nocy wiał silny wiatr, ale nie przyniósł zmiany pogody. Ranek rozwiewa nocne kłopoty i po krótkim śniadaniu na resztce wody ruszam dalej powracając do hrebenovki. Znów zapowiada się ładny dzień. W oddali widzę mój pośredni cel, Černá Studnice.



Moja trasa prowadzi czerwonym szlakiem do Radla i dalej niebieskim, przez kładkę wysoko nad autostradą: 
 Jeszted został już daleko z tyłu:
Po wyjściu na Hradešín /630/ zahaczam o południowy skraj Jablonca nad Nisou.
Wystaje tu z ziemi Rulová skalka, z punktem widokowym.
 Černá Studnice coraz bliżej.
Po dotarciu do zabudowań rozglądam się za sklepem. Na szczęście szybko wypatrzyłem ze sto metrów w bok: "Potraviny". Momentalnie kupiłem butlę wody z sokiem za 15 kc i zaspokoiłem wreszcie pragnienie.
Teraz trochę między domami, do szosy i przechodzę niezbyt przyjemny odcinek kilometra z hakiem po asfalcie bez pobocza. Na skrzyżowaniu Dolní Černá Studnice znowu zmiana koloru szlaku i zaczynam podejście na szczyt. Idzie mi się dobrze, silny wiatr ochładza i nie jest jeszcze tak gorąco. 
Rozhledna Černá Studnice /869/:
Zjawiłem się tu, kiedy dopiero otwierali i nie było tłumów. Jako pierwszy gość kupiłem bilet na wieżę.
Na wieży trochę się rozczuliłem, jeszcze nie widziałem w czeskich górach - a może i w żadnych - wypisanego na panoramie kierunku na Poznań 😁, niezły numer:
Do biletu dołączają nietypową widokówkę z panoramą:
To było dobrze wydane 50 koron 😄 ponieważ wierzchołek wieży zapewnia świetne widoki, szczególnie na Jeszted i Góry Izerskie. Widać całą moją trasę, od prawej krawędzi zdjęcia do lewej grzbietem, potem w prawo do górki w centrum (Cisarsky kamen) i następnie prawie prosto w dół:
Góry Izerskie  z Jizerą i Smrkiem
Widać też było oczywiście Karkonosze i inne okoliczne pagórki. Na przykład Tanvaldský Špičák:
No cóż, pora się zbierać i ruszać dalej grzbietem.
Trasa jest ładna i przyjemna. Ludzi ledwie garstka. Za szczytem Pustina widzę coraz więcej fajnych skałek. 


Kulminacją tego fajowego odcinka jest oczywiście szczyt Muchov /787/  ze skalistym wierzchołkiem, jest to jedno z lepszych miejsc w Sudetach moim skromnym zdaniem:

Zejście z wierzchołka jest bardzo urozmaicone, wszędzie ciekawe utwory skalne, przechodzi się przez skalną bramę i przecina gołoborza, mija liczne ostańce. Miejsce jest naprawdę extra.


Na koniec tego odcinka szlaku wchodzę na punkt widokowy Terezínka.
Jest to wybitna skała z dobudowanymi w połowie XIX stulecia kamiennymi schodami umożliwiającymi wygodny dostęp na wierzch. Można stąd obserwować Tanvald i okoliczne góry.

Z Terezinki to już tylko parę kroków w dół...Ale co to? Słysząc groźny pomruk odwracam się, a za mną stoi jakiś zbój: to Šouf, rycerz rabuś, który miał tu swoją siedzibę w XV wieku.
W zależności od fantazji można wypatrzeć jego profil albo nawet kilka 😄
Pozostało mi tylko zejście do centrum Tanvaldu, 2 km na stację kolejową z nieodzowną wszakże wizytą w "BILLA" 😄 po drodze. 
Plan zrealizowany, udało się przejść z plecakiem 45 km "grzbietówką". 


niedziela, 15 kwietnia 2018

6 godzin jazdy na 6 godzin chodzenia

Góry Sowie


2018, kwiecień


Krótka piłka w sobotę wieczorem - jadę w niedzielę na jednodniową traskę. Przy okazji sprawdzę, jak szybko obecnie po przebudowach dróg - szczególnie S5 - jestem w stanie dostać się w najbliższe mnie interesujące rejony górskie: 
- do Sobótki pod Ślężę mam 220 km;
- do Bielawy w Góry Sowie - 250 km;
- w Góry Kaczawskie, np do Wojcieszowa - 230 km.
Zacznę z Bielawy bo "zawsze tam nie byłem" :-D
Wstałem po czwartej, po piątej wyjeżdżałem, punkt ósma wychodziłem na szlak przebrany i gotowy. Czyli jazda trwała 2h45min w tym przerwa na kawkę. Świetnie!
Po wyjściu z zabudowań szybko robię wysokość stokami Chmieliny.
Ładnie się prezentuje stąd widok głównego grzbietu, tam idę: 
 Na Przełęczy Trzy Buki miałem być po 1h 25minut, byłem po...45 minutach. Grunt, to się dobrze rozpędzić na początku 😄


Pierwszy etap za mną, teraz podejście na główny grzbiet Gór Sowich. Trzysta metrów w pionie do czerwono znakowanej ścieżki pękło ani się obejrzałem. Na Zimnej Polance szybko decyduję o wydłużeniu trasy do schroniska. To tylko pół godziny stąd. Po drodze jednak odwiedzam jeszcze Rymarza:

Na szczycie biwakowała w namiotach jakaś ekipa głuchoniemych (na pozdrowienie nie odpowiedzieli), oczywiście każdy ma prawo korzystać z uroków natury.
Po drodze do schroniska spotykam jeszcze jakieś grupki, ale w samym schronisku jest prawie pusto.
Klasyka widoku w Sowich:

 Zygmuntówka wita łazęgę:
W schronisku długo nie zabawiłem, tyle co na bigos i kawę. Bigos  może nie taki dobry co Jacka na Śnieżniku, ale ogólnie daje radę.
No cóż, trzeba wracać na szlak. Na skuśkę omijając szlak wychodzę stromo z powrotem na grzbiet. No i teraz po kolei - Zimna Polanka,  wejście na Słoneczną /949/
i za chwilę na Kalenicę, poprzedzone skałkami,




No to Kalenica /964/ ze skrzypiącą wieżą. Jakiejś superwidoczności nie ma, ale parę widoczków na wsie strany mira jest.



Schodząc z Kalenicy, nie mogę przecież odpuścić Żmija /887/ z fajnym widoczkiem i rasowymi skałkami:

Dalej Bielawska Polana, Popielak,
Dzień niby to ładny, pogoda słoneczna, ale na Popielaku wieje tak, że aż musialem to nagrać (z dźwiękiem)


Drzewa Arlekiny ?? Dlaczego??

Czarne Kąty i Kobylec...i docieram na Przełęcz Woliborską. Chciałem tu odpocząć we wiacie, może coś zjeść, niestety pojawiają się crossowcy hałasując silnikami i smrodząc spalinami.
Po łyku wody zmywam się zatem w dół szlakiem wzdłuż szosy. Po prawej stronie odchodzi szlak czarny, którego nie mam na mojej starej mapie. Powinien prowadzić do "pozostałości zamku". Ki diabeł? Nic o tym nie wiem! Może trzeba odbić w bok i obejrzeć jakieś fajne ruinki? Na szczęście lub nieszczęście pojawia się spacerowicz z psem i informuje mnie, że owe "pozostałości" nie są właściwie w terenie zauważalne.
Przechodzę zatem kawałek szosą w dół i odbijam w lewo, aż do dolinki Czerwonego Potoku.
Potem trochę pod górkę do przełęczy między Niedźwiedzim Grzbietem a Kuczabą. A potem już z górki do doliny Bielawicy.
To ostatnie przyjemne kroki bo dalej pojawia się mnóstwo ludzi, którzy przyjechali z okolic i zastawili autami Leśny Dworek. Ledwo mi się fotkę jako tako udało wykadrować :-)

Teraz w dolinie robi się  dla odmiany upalnie i bezwietrznie i ostatni kawałek ulicą Nowobielawską wykańcza mnie niewspółmiernie do trudności. Samochód witam więc z ulgą i pakuje się do klimatyzowanego wnętrza...Powrót zajął mi trochę więcej niż dojazd, więc w sumie wyszło jak w tytule wpisu - 6 godzin jazdy na 6 godzin chodzenia. Muszę to powtarzać! 
Niby to wiosna, połowa kwietnia a prawie brak świeżej zieleni. Tylko modrzewie leciutko się zieleniły świeżymi igłami, poza tym bieda z liśćmi, zupełnie jak w lutym.

Było 23,5 km długości, prawie półtora kilometra przewyższeń.

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Święta na Jamrozowej Polanie

Góry Orlickie


2018, kwiecień



Świąteczny pakiet na Jamrozowej Polanie dał nam komforcik spędzenia świąt na luzie i bez szaleństwa zakupów. 
Hotel sportowy w charakterze ale stanął na wysokości zadania i zapewnił ładny świąteczny wystrój.
Wielkiego chodzenia nie było. Niestety pogoda nie obdarzyła nas świątecznym prezentem. Zaraz w pierwszy wieczór przeleciałem się do Dusznik przez grzbiet Gajowej. 
Na drugi dzień namówiłem ekipę na wycieczkę w poszukiwaniu śniegu w Zieleńcu. Udało się go znaleźć na niebieskim szlaku na Szerlich /1025/. 
 

  Masarykowa Chata odwiedzona, było mnóstwo ludzi - to tzw narciarze knajpiani 😁

Potem odsłoniła się trochę Wielka Desztna:


 Pamiątkowy kamień Steinmann-Weg ustawiony przy drodze, którą wiedzie szlak:

Potem kolejnego dnia mimo silnego wiatru przeszliśmy się całą grupą do Dusznik-Zdrój.
A ja wieczorem znów zrobiłem sobie szybką przebieżkę tym razem na czeską stronę przez granicę w pobliżu Čihalki. Po drodze trzeba było poradzić sobie z takim "lodowczykiem" na drodze:

Najpierw szlakiem żółtym, potem zielonym a potem pozaszlakowo wylazłem na wzniesienie Hraniczni Les o wysokości 843 m npm. Widoki w stronę szczytu Orlicy były zasłonięte przez chmury

Potem dotarłem do czarnego szlaku biegnącego wzdłuż granicy i z nim wróciłem w dół na Jamrozową Polanę.
Ogólnie wyjazd był udany, było bardzo kameralnie ponieważ hotel jest położony na uboczu z dala od miejsc uczęszczanych przez kuracjuszy i innych "turystów".