sobota, 13 sierpnia 2022

GSB na 53 cz.3 Beskid Sądecki

 Beskid Sądecki


2022, sierpień


Wyjście z Mochnaczki było jak tępe walnięcie obuchem w łeb. Upał i znów podejście. Wracamy do: "W przytłaczającym, obezwładniającym upale ruszyłem mozolnie pod górę". Cóż, dokładnie tak i nie inaczej. Jak od wielu dni, wysokości bezwzględne nie robią wrażenia, ale 250 czy 300 metrów w górę to zwykle jest to samo - jak zawsze. Pierwszy szczyt w tym paśmie to oczywiście Huzary /864/.Taki tam leśny prztyczek, na którym byliśmy rodzinnie rok temu.

Świetnie się czuję w cywilizacji, w Krynicy w szczególności. Tak sobie myślałem, że jak dojdę do Krynicy, to dalej będzie z górki, bo już wszystko znam. Jak się okazało, to nie był mądry pomysł. Ale po kolei, na razie poszedłem sobie na kawkę w centrum. Kawka okazała się droższa niż nocleg ;-) Po drodze do GOPRówki dokupiłem sobie w obuwniczym wkładki do butów, bo moje Asolaczki nie grzeszą zbytnią miękkością i amortyzacją.

Także i tędy wiedzie szlak, środkiem promenady:Po prysznicu z przyjemnością oddałem się błogiemu lenistwu. Porozmawiałem z koleżanką z pokoju, pogadałem z pełniącym dyżur goprowcem, coś tam zjadłem. I odlot w ramiona Morfeusza XD (ale nie tego z Matrixa).

Dzień 8. 26km +1113m (dane wg mapy.cz)

Znowu dostałem trzy jajeczka, tym razem od współlokatorki. Pychotka. Wyjście na traskę, dzisiaj ma podobno gdzieś tam padać, nic na to nie wskazuje. W dole Krynica-Zdrój a za plecami Holica.Przejście za Czarny Potok i podejście na polanę, z której już widać zabudowę na szczycie:Trochę walki na podejściu w lesie i wylazłem na Diabelski Kamień:

Bajzlowaty jak zwykle widok z Jaworzyny, rzuca się w oczy oczywiście Lackowa 
Na Jaworzynie Krynickiej /1114/ spotkałem Ninę z Pomorza idącą GSB już sporo dni, z przerwą zdrowotną po kontuzji, znaną mi z fb - w pewnym sensie postać medialną, bo wielu ludzi obserwowało Jej wpisy z przejścia. Nie dziwię się, bo to bardzo ciekawa osoba. Ponieważ zwykle staram się być w opozycji i pod prąd, zagrałem rolę diaboła w kontrze do anielskiego image (Ja)Niny:
Mimo wielkiej komerchy tu, na szczycie Jaworzyny, niezwykle porządnie zostałem potraktowany w Gospodzie. Właściciel przyniósł mi nawet osobiście wodę z kranu :-)
Dalszą trasę przez Runek /1080/ i pozostałe szczyty na trasie pamiętałem dosyć dobrze. Tym bardziej niestety mi się dłużyło. Nagle, około kilometra do schroniska, zaczęło lać
Spokojnie usiadłem na "poboczu", wiadomo, wypada się i będzie ok. No i po co straszyli tyle w prognozie pogody? Przeca już się wypadało. Dojście do schroniska na Hali Łabowskiej.
W schronisku odpocząłem, zjadłem, popatrzyłem przez okno. Za oknem, hmm, przewalały się jakieś chmurzyska, ale wyglądało na to, iż opady się skończyły a słyszalne czasem odległe grzmoty oddalają się coraz bardziej. No to poszedłem dalej. Gdzieś tak w okolicach Czarciego Kamienia znowu pogrzmiało i popadało. Przeczekałem. Potem, za Wierchem nad Kamieniem, zaczyna się taka dłuuga polana. I tam właśnie obejrzałem się za siebie...i zobaczyłem ciemnogranatową potworną chmurę, która zbliżała się błyskawicznie jak nadciągający pełnym pędem wieloryb, chcący mnie połknąć. Zdążyłem tylko wbiec do najbliższego języka lasu, wyszarpnąć tropik i zacząć go zahaczać o przypadkowe gałęzie. Sypnęło gradem. Zaczęły się bliskie grzmoty. Usiadłem na płachcie z plecakiem instynktownie starając się trzymać nisko głowę :-) jakby to miało coś dać. Po pewnym czasie grad przeszedł w deszcz a pioruny nasiliły się. Woda zaczęła mi spływać ze źle napiętego tropiku prosto na tyłek. Walące pioruny nie zachęcały do wstania i poprawiania tropiku. Zrobiłem to dopiero po jakimś czasie, kiedy najgorszy moment minął. Potem już tylko lało jak z cebra, ale dosłownie, widziałem lecące nieprzerwanie strumienie wody. Zacząłem marznąć bo temperatura mocno spadła. Ale przecież niosłem ze sobą palnik i garnek - zrobiłem sobie kawę na rozgrzewkę. Potem sprawdziłem zegar - spędziłem tutaj około dwóch godzin! Nawet tego nie odczułem.
Wreszcie mogłem opuścić kryjówkę.
Po drodze dogoniła mnie rowerowa wycieczka Słowaków, niesamowicie umazanych błotem. Jeszcze kilka kilometrów i mogłem się relaksować i objadać w Cyrli.
Przez stracone dwie godziny nie było już mowy o schodzeniu do Rytra tak jak chciałem pierwotnie, chociaż gdzieś tam sobie myślałem nawet o Kordowcu. Tymczasem wyszedłem w sumie obronną ręką z opresji, musiałem tylko podsuszyć tropik. Żeby to uczcić zrobiłem wyjątek dla małego piwka. Najedzony, wykąpany i wysuszony zaległem z książką ze schroniskowej (obszernej) biblioteczki.

Dzień 9. 34km +1400m (dane wg mapy.cz)
Następny poranek był niezwykle wilgotny. Bez śniadania poszedłem w trasę, bo bar nie był jeszcze czynny a ja nie miałem nic ze sobą.

Zejście do Rytra zajęło mi więcej czasu niż sądziłem. Poszedłem zaszaleć w spożywczaku. Śniadanko zjadłem na ławeczce w ładnym miejscu, zrobiło się pięknie. Mogłem zacząć podejście na Kordowiec. Po drodze widoki ze stoku w głąb doliny Popradu z widoczną Piwniczną.
A po drugiej stronie grzbietu biały kompleks budynków to Perła Południa, gdzie spędziliśmy tak fajowe wakacje kilka lat wstecz.  https://mojasciezkawgory.blogspot.com/2018/08/pera.html
Minąłem chatkę z bardzo kontaktową staruszką :-)
Niepostrzeżenie zrobiło się tradycyjnie upalnie.
Po wyjściu na Niemcową /1001/ (lub Trześniowy Groń, bo mapy nie mogą się w zdecydować) musiałem zrobić mały postój
Po wyjściu na grzbiet wędrówka robi się mniej uciążliwa. Podejście na Wielki Rogacz /1182/ też nie jest bardzo męczące. Gorzej będzie na Radziejowej. Na chwilę pojawiły się Tatry
Podejście na Radziejową /1266/, najwyższy szczyt pasma, potrafi dać w kość. Nie jest długie lecz intensywne. Zaimponowała mi tam zjeżdżająca po tych nieszczęsnych kamlotach rowerzystka.
Dalsze przejście grzbietem jest całkiem  przyjemne. Widok na Przehybę.
W schronisku jak zwykle mają pomidorówkę - nie było problemu z wyborem.
Ciąg dalszy grzbietu znam dobrze, jest przyzwoity do Przysłopów (przełęcz i wioska)
Ale dalej to bezsensowne podejście na Przysłop (szczyt) i Dzwonkówkę...tylko po to, żeby było stromiej na zejściu do Krościenka. Trochę te męczarnie wynagrodziły mi widoki na przecudne Pieniny
Po zejściu do Krościenka rozpocząłem poszukiwania noclegu, niestety, był to początek długiego weekendu i z miejscami było bardzo krucho. Podzwoniłem tu i ówdzie, przeszedłem całą ulicę "Karola Wojtyły - papieża" (dosłownie taka nazwa!) i spocząłem w Karczmie Stajkowa na kolację i polepszenie nastroju. Udało mi się znaleźć niedrogi pokoik na jedną noc u pani Anny i to całkiem blisko od szlaku. W pakiecie otrzymałem również moją ulubioną Kingę Pekińską, pardon, Pienińską
Nogi mnie już bolały niemiłosiernie i myślałem o zrobieniu jakiegoś lajtowego dnia, na przykład z podejściem tylko na Lubań i noclegiem na słynnej bazie namiotowej? Nie wiedziałem jeszcze, że natura rozwiąże te dylematy za mnie. Po umyciu się zdążyłem ledwo przyłożyć głowę do poduszki i zasnąłem.

Dzień 10. 2km

Rano za oknem było szaro i mokro. Sprawdziłem prognozę pogody na ten dzień - deszcz, potem krótka przerwa około obiadu i znowu deszcz do późnej nocy. Nie było sensu kopać się z koniem, pogodowym rumakiem, a w tym przypadku raczej szkapą. Miałem przez chwilę jakiś przebłysk pomysłu, że można niby iść nocą...ale cóż, rozsądek zwyciężył.

Znowu kilka telefonów - nawet byłem skłonny wydać więcej niż zwykle, ale nie było nic! Nagle ktoś oddzwania z numeru, który poprzednio nie odbierał. To był pan Grzegorz z Zajazdu Sokolica. Zaprasza mnie do wolnej jedynki, w cenie również śniadanie. Cena nie jest z kategorii "kwatery prywatne" ale warunki okazały się również z wyższej półki. W ten sposób zacząłem mój dzień wypoczynkowy, na śniadanie zakupiłem w kiosku klej . 

Przyda się również do naprawy kijka BD, którego rękojeść mi się rozpadła już drugiego dnia na trasie, o czym zapomniałem wspomnieć w części o Bieszczadach. To nowa wiata na trasie Velo Dunajec, spać tutaj byłoby słabo.W momencie, gdy przechodziłem przez most na Dunajcu, lunęło. Przypomniała mi się nasza chciałoby się rzec pradawna wycieczka Bandyckiej Trójki, która zaczęła się właśnie w tym miejscu. https://mojasciezkawgory.blogspot.com/2006/11/beskidzki-beskid-bandycka-trojka.html Gdzie te czasy i co robią teraz ci kumple..?

Resztę dnia spędziłem po gorczańskiej stronie rzeki dlatego ---> przenosimy się do części czwartej.

4 komentarze:

  1. Rozumiem, że przejście bez alko większego?? Tym bardziej szacunek

    OdpowiedzUsuń
  2. No nareszcie pojawiła się opcja komentowania (albo u mnie coś wczesniej zaniemogło).
    Bardzo lubię Beskid Sądecki, a okolice Piwnicznej to jakaś bajka. Tam powinien być nakaz długiego odpoczywania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piwniczną a potem Rytro odkryłem bardzo dawno i lubię tam wracać.

      Usuń