sobota, 6 lipca 2024

Walking on the Edge

 Pogórze Kaczawskie


2024, czerwiec


Pomysł kręcił się po głowie od lat. Szlak Brzeżny zwany również Krawędziowym. Tym razem również mieliśmy jechać zupełne gdzieś indziej, lecz przychodziły tak odstraszające alerty i prognozy pogody, że z rozsądku należało odpuścić sobie wyższe rejony. Zwłaszcza, że Mihu miał do dyspozycji tylko dwa pełne dni.

Nad ranem w czwartek zaczęła się nasza jazda do Wrocławia, klasycznie PKP. Na Placu Dawida przesiadka na busa do Złotoryi. Oczywiście zaczęło się wesoło, bo już tutaj do Miha doczepił się pensjonariusz psychiatryka w Złotoryi. Tak nam miło minęła nam droga na rozważaniach na temat ludzkiej kondycji psychicznej, natury i przypadków wszelakich.

W każdym razie wylądowaliśmy w Złotoryi. Szlak powinniśmy zacząć od kropki na rynku.

Upał nas rozwala mimo relatywnie wczesnej godziny - zasiedliśmy w knajpce na dobry początek. Kawka, piwko, wakacje.

Po wyjściu poza Złotoryję szliśmy rozpaloną od słońca, piaszczystą wiejską drogą. Może ktoś nie lubić tych klimatów, lecz dla mnie to chyba wspomnienie z moich genów. 

Po drodze jakieś żelbetowe budowle, ale ok - poszliśmy dalej w spiekocie, dopiero zieleń w pobliżu stawu dała nam lekki oddech od żaru.




Oczywiście zgubiliśmy się obchodząc staw, będący osadnikiem dawnej kopalni miedzi - to nie  nasza wina.Przez pola zbóż doszliśmy w skrytą dolinkę potoku a tam jest ukryty przybytek 

Za pomocą osobistego uroku namówiłem wyjeżdżającego szefa, żeby nam sprzedał parkę piwek. Piwka były zimne i smaczne...mimo, że ostatnio nie pijam piwka.

Dalej szliśmy drogą, dróżką, ścieżką... coraz węższe szlaki prowadziły nas najpierw na południe a potem na wschód.


W pewnym momencie pojawiła się ścieżka biegnąca stromo w las - to niestety właśnie nasza ścieżka, odbicie w bok. Totalna duchota obezwładniała nas. Lecz tu objawiło się moje zafiksowanie na wszelkich chatkach, wiatkach itp - powinniśmy tam znaleźć chatkę.  Po niemalże wypluciu płuc wyszliśmy na szczyt Rosocha /464/ a tam stała piękna chatynka, Marianówka. Niestety, nie jest dostępna dla zwykłego plecakowca. Trzeba dokonać rezerwacyj i temu podobnych mecyj.
Dosłownie kilkaset metrów dalej jest niezwykła budowla - radiostacja i radarowa stacja namiernicza w postaci żelbetonowej i murowanej konstrukcji 



Zeszliśmy w stronę wioski naiwnie licząc na jakiś sklepik. Niestety Stanisławów nie oferował żadnej tego rodzaju atrakcji, co zresztą stało się zwyczajem na tej trasie.

Zaraz za wsią nieco odpoczęliśmy na skraju drogi, przy potoku, jak...nie wiem, może jak konie. 
Ostatni odcinek dnia chociaż długi, nie był już trudny. To monotonne trawersowanie kolejnych wypukłości, wijące się po stokach niemal po poziomicach.
Upał wyciskał z nas wszelką wodę, wiadomo. 

Wylądowaliśmy w Bogaczowie i zadokowaliśmy we wiacie. Oczywiście podstawowy problem był z wodą. Ale - obok płynie strumyk, ale - ma nazwę Błotnia...podejrzane. Ja w tej sytuacji oczywiście -  optuję za piciem ze strumienia, ze względu na moją legendarną odporność na wszelkie bakterie :-D, Mihu buntuje się, bo ponoć widział pompę we wsi. Rozdzieliliśmy się - ja pilnowałem dobytku, Mihu poszedł się kąpać i zdobyć wodę. Wrócił, wykąpany - niestety pompa nie działała. 
Teraz czas na moją misję. Polazłem z butelkami i wyprosiłem wodę studzienną z gospodarstwa. Nie ma nic fajniejszego od wiatowanka.
Wieczór był zadziwiający - Mihu rozpalał coraz większy fojer na ognichu, od czasu do czasu grzmiało, spadło nawet kilkanaście kropel deszczu, chmury przesłoniły niebo. Było super (boomer), było mega (new).

Mieliśmy wstać wcześnie, nie było jednak parcia na to rozwiązanie. Wstaliśmy, coś tam połknęliśmy i w trasę.
(fot. Mihu)
Znów podchodzenie przez las, bez nadziei na widoki. Specyficzny to szlak. Cieszyliśmy się samą drogą.

Klimaty są typowo podgórskie, pogórze pełną gębą. Gryka Jak Śnieg Biała

Widać tu wyraźnie, skąd nazwa tego szlaku - jesteśmy na samym skraju "podwyższenia".


Szlakiem nieczytelnym zeszliśmy do Myśliborza. Ponownie rozczarowanie - knajpka nieczynna o tej porze, sklep zamknięty. Pozostały nam żebry o wodę. 
Pomknęliśmy na Rataj i Organy Myśliborskie. Szkoda, że tak fajowe miejsca są całkowicie nieobecne w świadomości np turystów z zewnątrz kraju, pamiętam z Bornholmu, że tam każdy krzywy kamień i starszy dom był oznaczony jako nieomal atrakcja na skalę Europy.

Za połączeniem z żółtym szlakiem totalnie rżniemy głupa. Ja polazłem na skuśkę na tę górkę na prawo.

Mihu rozważniej sprawdził mapkie i wyszło mu, że nie tędy droga. 

No i oczywiście tutaj ciągnie ze mnie łacha.

(fot. Mihu)

Przeszliśmy przez kolejne pole żytka, koleinami po traktorze, ale i tak dla mnie skończyło się to wybroczynami na nogach...

Wyszliśmy w pobliże Bazaltowej Góry. Tutaj doszło do incydentu, ponieważ przegapiłem odejście na szczyt. Tym niemniej jako uparte sukinkoty, wyleźliśmy z dołu z dawnego wyrobiska cofając się w górę.

Wieża na Bazaltowej Górze /367/. 
Spływamy potem i nie widać ulgi. Zeszliśmy do dolinki i następnie przez wieś Kłonice wyszliśmy do podnóża kolejnego znaczącego wzgórza na trasie. ale najpierw wizyta we wiacie na odpoczynek.

Miejscówka lux, niestety - brak wody wokoło. Po ścieżkach leśnych wyszliśmy na szczyt -
Radogost /395/.
Widoki na sudeckie pasma.


Wydawało się, że najgorsze za nami. Większe przewyższenia już zrobiliśmy, co dalej?
Zeszliśmy do wsi Grobla, gdzie było mnóstwo domów ale ani jednego przyjaznego turystom przybytku. Co gorsza, nie było żadnego dostępu do wody. Co jeszcze gorsza, idziemy teraz cholerną rozpaloną szosą do miejscowości Kwietniki. Tylko przez chwilę szliśmy przez łąkę, ale wierzcie mi, nie było to nic lepszego. Wreszcie w Kwietnikach znaleźliśmy chwilę oddechu - jest tu staw w dawnym parku. Wody pitnej nie ma, za to schłodziliśmy się w tym bajorze od stóp do głów. Miałem pijawki w uszach i żaby w tym...no, mniejsza z tym.
 Dalej przez pola...


Piękne łąki i pola niech Was nie zwiodą. Tu panuje temperatura 33 stopni w cieniu. Ale tu nie ma cienia. Dopiero w lesie...ech. Dwa stopnie mniej? Ale za to zrobiliśmy podejście na: Schody, Popielową i Swarną. Gdzieś tutaj skończyła nam się woda już całkowicie. To znaczy - co do ostatniego łyka. Dalej już szliśmy rozpędem i nadzieją na sklep w Bolkowie. Przyznam, że ja miałem we łbie mętną wizję, że na przy zamku Świny będzie jakaś cudowna budka z napojami... 

(fot. Mihu)
Ostatkiem sił doszliśmy na plac przed zamkiem Świny i tu wreszcie czekała nas miła niespodzianka - wymarzona budka z napojami stała i co ważne, była czynna!
Dawno nie wypiłem w takim tempie schłodzonej 0,7 green tea.

W Bolkowie sklep był dopiero po kolejnych dwóch kilometrach i tam również wpadło kolejne 0,7 napoju.
Trasa skończona przy kropeczce na ulicy Niepodległości.

Małe podsumowanie: pękło 50 km +1200 metrów przewyższeń, niby niewiele ale w tych warunkach było to większe wyzwanie, niż się spodziewaliśmy. Na całej trasie nie można liczyć na żadne sklepy ani lokale - knajpka w Myśliborzu czynna tylko popołudniami, Karczma w Leszczynie też - a tak to zamknięte. Przykre, że dużo się buduje nowych domów mieszkalnych w mijanych małych miejscowościach, natomiast prowadzić małego sklepiku jak w Czechach nikomu się nie opłaca. Na czystą wodę na trasie też nie można trafić. Czyli efekt jest taki, jakbyśmy szli przez dzicz np Beskidu Niskiego - trzeba być w dużej mierze samowystarczalnym. 
Czy Szlak Krawędziowy to must see dla górołazów? Nie, nikt nie będzie Was z tego rozliczał :-) 
Ale czy warto poświęcić czas na przejście tej trasy? Spójrzcie na zdjęcia, czy lubicie takie klimaty ;-)


4 komentarze:

  1. Szlak bym powiedział, dla koneserów, ale ile do ch.. można wchodzić na Śnieżkę??? Dodam, że na minus to jest tam kilka nudnych odcinków. Na plus ma też bardzo ciekawe i fajne (wspomniane przez Michuna wieże, stara radiostacja czy okolice chatki). Przyznaje, że szlak ciekawi mnie zimą, gdzie o przetarciu można raczej zapomnieć. Na koniec specjalne pozdrowienia, mam nadzieje, że to czyta - dla Piotrka Brzozy. Jak skończysz swoje przemówienie kanclerza IIIRz. z okna to idź chłopie do tej Złotoryji. Może po pobycie sam ruszysz na ten szlak???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wspólną trasę, dzielenie się wodą i przezyciami!

      Usuń
  2. Fajnie napisane, że nikt z tego szlaku rozliczać nie będzie ;) Dla mnie był idealny na wypad z rowerem. Piechotą mi się nie chciało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dojdziesz do lat wielu, to może powrócisz na ten szlak ;-) Twoja relacja z rowerowego przebiegu też mnie ujęła.

      Usuń