Pogórze Kaczawskie
2024, czerwiec
Pomysł kręcił się po głowie od lat. Szlak Brzeżny zwany również Krawędziowym. Tym razem również mieliśmy jechać zupełne gdzieś indziej, lecz przychodziły tak odstraszające alerty i prognozy pogody, że z rozsądku należało odpuścić sobie wyższe rejony. Zwłaszcza, że Mihu miał do dyspozycji tylko dwa pełne dni.
Nad ranem w czwartek zaczęła się nasza jazda do Wrocławia, klasycznie PKP. Na Placu Dawida przesiadka na busa do Złotoryi. Oczywiście zaczęło się wesoło, bo już tutaj do Miha doczepił się pensjonariusz psychiatryka w Złotoryi. Tak nam miło minęła nam droga na rozważaniach na temat ludzkiej kondycji psychicznej, natury i przypadków wszelakich.
W każdym razie wylądowaliśmy w Złotoryi. Szlak powinniśmy zacząć od kropki na rynku.
Upał nas rozwala mimo relatywnie wczesnej godziny - zasiedliśmy w knajpce na dobry początek. Kawka, piwko, wakacje.
Po wyjściu poza Złotoryję szliśmy rozpaloną od słońca, piaszczystą wiejską drogą. Może ktoś nie lubić tych klimatów, lecz dla mnie to chyba wspomnienie z moich genów.
Po drodze jakieś żelbetowe budowle, ale ok - poszliśmy dalej w spiekocie, dopiero zieleń w pobliżu stawu dała nam lekki oddech od żaru.
Oczywiście zgubiliśmy się obchodząc staw, będący osadnikiem dawnej kopalni miedzi - to nie nasza wina.Przez pola zbóż doszliśmy w skrytą dolinkę potoku a tam jest ukryty przybytek
Za pomocą osobistego uroku namówiłem wyjeżdżającego szefa, żeby nam sprzedał parkę piwek. Piwka były zimne i smaczne...mimo, że ostatnio nie pijam piwka.
Dalej szliśmy drogą, dróżką, ścieżką... coraz węższe szlaki prowadziły nas najpierw na południe a potem na wschód.
W pewnym momencie pojawiła się ścieżka biegnąca stromo w las - to niestety właśnie nasza ścieżka, odbicie w bok. Totalna duchota obezwładniała nas. Lecz tu objawiło się moje zafiksowanie na wszelkich chatkach, wiatkach itp - powinniśmy tam znaleźć chatkę. Po niemalże wypluciu płuc wyszliśmy na szczyt Rosocha /464/ a tam stała piękna chatynka, Marianówka. Niestety, nie jest dostępna dla zwykłego plecakowca. Trzeba dokonać rezerwacyj i temu podobnych mecyj.
Dosłownie kilkaset metrów dalej jest niezwykła budowla - radiostacja i radarowa stacja namiernicza w postaci żelbetonowej i murowanej konstrukcji
Zeszliśmy w stronę wioski naiwnie licząc na jakiś sklepik. Niestety Stanisławów nie oferował żadnej tego rodzaju atrakcji, co zresztą stało się zwyczajem na tej trasie.
Zaraz za wsią nieco odpoczęliśmy na skraju drogi, przy potoku, jak...nie wiem, może jak konie.
Upał wyciskał z nas wszelką wodę, wiadomo.
Wylądowaliśmy w Bogaczowie i zadokowaliśmy we wiacie. Oczywiście podstawowy problem był z wodą. Ale - obok płynie strumyk, ale - ma nazwę Błotnia...podejrzane. Ja w tej sytuacji oczywiście - optuję za piciem ze strumienia, ze względu na moją legendarną odporność na wszelkie bakterie :-D, Mihu buntuje się, bo ponoć widział pompę we wsi. Rozdzieliliśmy się - ja pilnowałem dobytku, Mihu poszedł się kąpać i zdobyć wodę. Wrócił, wykąpany - niestety pompa nie działała.
Klimaty są typowo podgórskie, pogórze pełną gębą. Gryka Jak Śnieg Biała
Widać tu wyraźnie, skąd nazwa tego szlaku - jesteśmy na samym skraju "podwyższenia".
Szlakiem nieczytelnym zeszliśmy do Myśliborza. Ponownie rozczarowanie - knajpka nieczynna o tej porze, sklep zamknięty. Pozostały nam żebry o wodę.
Za połączeniem z żółtym szlakiem totalnie rżniemy głupa. Ja polazłem na skuśkę na tę górkę na prawo.
Mihu rozważniej sprawdził mapkie i wyszło mu, że nie tędy droga.
No i oczywiście tutaj ciągnie ze mnie łacha.
Przeszliśmy przez kolejne pole żytka, koleinami po traktorze, ale i tak dla mnie skończyło się to wybroczynami na nogach...
Wyszliśmy w pobliże Bazaltowej Góry. Tutaj doszło do incydentu, ponieważ przegapiłem odejście na szczyt. Tym niemniej jako uparte sukinkoty, wyleźliśmy z dołu z dawnego wyrobiska cofając się w górę.
Miejscówka lux, niestety - brak wody wokoło. Po ścieżkach leśnych wyszliśmy na szczyt -
Widoki na sudeckie pasma.
Piękne łąki i pola niech Was nie zwiodą. Tu panuje temperatura 33 stopni w cieniu. Ale tu nie ma cienia. Dopiero w lesie...ech. Dwa stopnie mniej? Ale za to zrobiliśmy podejście na: Schody, Popielową i Swarną. Gdzieś tutaj skończyła nam się woda już całkowicie. To znaczy - co do ostatniego łyka. Dalej już szliśmy rozpędem i nadzieją na sklep w Bolkowie. Przyznam, że ja miałem we łbie mętną wizję, że na przy zamku Świny będzie jakaś cudowna budka z napojami...
Małe podsumowanie: pękło 50 km +1200 metrów przewyższeń, niby niewiele ale w tych warunkach było to większe wyzwanie, niż się spodziewaliśmy. Na całej trasie nie można liczyć na żadne sklepy ani lokale - knajpka w Myśliborzu czynna tylko popołudniami, Karczma w Leszczynie też - a tak to zamknięte. Przykre, że dużo się buduje nowych domów mieszkalnych w mijanych małych miejscowościach, natomiast prowadzić małego sklepiku jak w Czechach nikomu się nie opłaca. Na czystą wodę na trasie też nie można trafić. Czyli efekt jest taki, jakbyśmy szli przez dzicz np Beskidu Niskiego - trzeba być w dużej mierze samowystarczalnym.
Ale czy warto poświęcić czas na przejście tej trasy? Spójrzcie na zdjęcia, czy lubicie takie klimaty ;-)
Szlak bym powiedział, dla koneserów, ale ile do ch.. można wchodzić na Śnieżkę??? Dodam, że na minus to jest tam kilka nudnych odcinków. Na plus ma też bardzo ciekawe i fajne (wspomniane przez Michuna wieże, stara radiostacja czy okolice chatki). Przyznaje, że szlak ciekawi mnie zimą, gdzie o przetarciu można raczej zapomnieć. Na koniec specjalne pozdrowienia, mam nadzieje, że to czyta - dla Piotrka Brzozy. Jak skończysz swoje przemówienie kanclerza IIIRz. z okna to idź chłopie do tej Złotoryji. Może po pobycie sam ruszysz na ten szlak???
OdpowiedzUsuńDzięki za wspólną trasę, dzielenie się wodą i przezyciami!
UsuńFajnie napisane, że nikt z tego szlaku rozliczać nie będzie ;) Dla mnie był idealny na wypad z rowerem. Piechotą mi się nie chciało.
OdpowiedzUsuńJak dojdziesz do lat wielu, to może powrócisz na ten szlak ;-) Twoja relacja z rowerowego przebiegu też mnie ujęła.
Usuń