niedziela, 2 czerwca 2024

Wyskok do chatki

 Góry Bystrzyckie


2024, maj


Po co jechać w niskie góry. 

Kapuściane.

Bezsensowne. 

W porównaniu do trzy, cztero, pięciotysięczników... Co to w ogóle jest.

A jednak - zawsze mnie przyciągają. Nieodparcie. Kiedy tylko jest możliwość aby wrócić w Bystrzyckie - muszę skorzystać.

To miał być krótki wyskok, bo wolną miałem tylko sobotę i na niedzielę musiałem być z powrotem. Jak zwykle sprawdziłem pogodę i zapuściłem żurawia w bli-blo, czy coś ciekawego się kroi. Młody koleżka z Poznania jechał wcześnie rano do Kłodzka, więc cóż, pozostawało tylko ustalić trasę. Może Śnieżnik z mikserem? Ale, ale, przecież od kilku lat mamy nową chatkę dostępną w Górach Bystrzyckich - SKPS Wrocław przejął dawną myśliwską ponderosę. Jak tylko się o tym dowiedziałem, chciałem tam kimnąć, ale jakoś nie składało się przez trzy latka. Tym razem musi się złożyć!

W Kłodzku byliśmy elegancko, planowo, więc ze spokojem zdążyłem na szynobus do Polanicy-Zdrój

Zaczynamy traskę wyjściem przez willową dzielnicę miasteczka w kierunku Wolarza. Po drodze zaskakujący opuszczony stary ośrodek wczasowy, tu się pewnie działo swego czasu!

W lesie spokój, pustki, piękna pogoda...wszystko do czasu. Na drzewach pojawiają się jakieś niebieskie tabliczki, hehe, pewnie jutro będzie jakiś wyścig, myślałem sobie. Ostatnim razem nadziałem się na wielotysięczną imprezę w Pieninach. Niepodobna, żeby dzisiaj też tak było.
Szlak stopniowo wznosił się przez las aż dotarłem do bardziej stromego miejsca
Dość męcząco podszedłem do stokówki, a tam...
No jak pech to pech. Znowu wbiłem się w środek wielkiej imprezy, tym razem rowerowy maraton Polanica coś tam coś tam. Jechali i jechali...ja powoli zmierzałem na Wolarza, aby tam zapiknikować. 
Oczywiście, jak  tylko stanąłem przy tabliczce Wolarz /852/ w tym samym momencie rozpadał się deszcz. Z przesiadywania nici, tylko zmarzłem i zmokłem. Po zejściu do stóp grzbietu znowu znalazłem się na jednej z tras kolarzy. Ponieważ zjeżdżali tu szybko Zajęcza Ścieżką do dolinki, miałem cały czas wrażenie, że mimo jaskrawego, pomarańczowego pokrowca na plecaku ktoś we mnie zaraz wjedzie. Na szczęście nie przez cały czas wypadało mi iść razem z kolarzami.
Ptasia Łąka:
Szedłem na wschód, w drodze na Kamienną Górę mijając różne kamienie, mniejsze i większe
Kamienna Góra /704/  jak zawsze zniewala widoczkami na północ w tym panoramą Polanicy-Zdrój

Kolejne kamyki
Na trasę maratonu wróciłem na Zielonej Drodze. Zabawne było spotkanie ze skonsternowaną grupką czeskich rowerzystów, którzy wybrali się na spokojną wycieczkę po ścieżkach Gór Bystrzyckich a wpadli w sam środek wielkiej imprezy...podobnie jak ja.
No i znowu chwila refleksji. Jak na poprzednim wypadzie, kiedy wbiłem w Pieniny Ultra Trail - raziły leżące śmieci. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że tym razem było ich mniej i organizatorzy usiłowali zapanować nad tematem  wprowadzając tzw "strefę bufetu" a większość opakowań itp trafiała właśnie tam, niestety - nie wszystkie. 
Dalej było już pustawo a wyścig chyba się kończył. Przy Kamiennym Moście byłem sam.
Wspaniałe miejsce, jak z baśni. No, takiej nieco ponurej baśni. Oczywiście wszystkie opowieści o trollach pod mostem mi się przypomniały, bo tutaj pasowałby jak ulał przysadzisty kamienisty jegomość porośnięty mchami.
Idąc w stronę Kłobuka spotkałem jeszcze gościa na quadzie zbierającego niebieskie tabliczki kierunkowe rajdu. Ale potem już nie było nikogo. Chciałem zrobić sobie piknik na buczynowych belkach gdzieś przed Kłobukiem /815/, lecz oczywiście.. właśnie wtedy zaczęło kropić. Jak niepyszny poszedłem do szlaku niebieskiego a z nim dalej do czerwonego. Na asfalcie z Lasówki lało już konkretnie a później to już była ściana deszczu. Nawet się nie przebierałem w kurtkę, to mijało się z celem - i tak byłem już całkowicie mokry. Na szczęście zostały mi tylko ostatnie hektometry. Tymczasem w chatce zonk - nikt nie otwiera! A przecież się umawiałem, o co tu chodzi? Na szczęście miałem ze sobą rozgrzewacz.
Przeczekałem pół godziny i chłopaki wrócili z zakupów. Wszedłem na salony, podsuszyłem się z lekka. Potem nawet przestało padać:
(fot. Tomek)  
Ogólnie wieczór wyglądał tak: chłopaki starali się sprawdzić całą instalacje elektryczną, aby wprowadzić oświetlenie do Chatki a ja jadłem, piłem i wtrącałem swoje trzy grosze starając się ich wyprowadzić z równowagi ;-)
Spałem w luksuśnych warunkach na materacu jak dziecko w przedszkolu.

Rano wstałem dość wcześnie, mignął mi tylko Tomek (między domkiem a sławojką XD), ledwo coś tam przełknąłem i już byłem na trasie. 
Chociaż chłopaki mnie ostrzegali przed tą ścieżką, poszedłem z ciekawości na północ wzdłuż potoku Wołowiec. Dróżka jest piękna, z malowniczą polaną po drodze, jednakże - faktycznie - cała była zalana wodą więc stopy miałem błyskawicznie mokre. 




W końcu doszedłem do stokówki jakieś kilkaset metrów od Bieśca /832/ i mogłem chwilę odpocząć przy Czystym Źródle.
Po zmianie skarpet na suche mogłem rozwinąć w końcu jaką-taką prędkość na utwardzonej drodze. Tak się rozpędziłem, że przeszedłem miejsce, gdzie miałem skręcić. Inna sprawa, że na mapy.cz jest błędnie - podwójnie - opisane Rozdroże pod Bieścem. Przez to właśnie tutaj lekko zgłupiałem.
Musiałem kilkaset metrów cofnąć się do odbicia w drogę nazywaną "Magistralą".
To bardzo długa prosta przewijająca się łagodnie przez wierzchołek Zbójnickiej Góry /828/
Gdzieś właśnie w tym rejonie zaczęło kropić a i zagrzmiało gdzieś tam od wschodu. Wyszedłem na jakąś nową asfaltówkę a krótko potem, żeby zobaczyć coś nowego, skręciłem w lewo w podmokłą leśną drogę niczym nie oznaczoną.
Na koniec wszedłem jeszcze na Kuźniczą Górę /816/, tak dla sportu.
Omijając schronisko Pod Muflonem, przez Koniucha i dalej, ostro w dół, wyszedłem prosto na Duszniki-Zdrój.
Już na promenadzie złapała mnie kolejna ulewa. Ufając w starożytne tabliczki poszedłem odważnie przez zaułki starówki
Miałem godzinę czasu, więc mogłem gdzieś się zakotwiczyć, przesuszyć i przebrać. Mój wybór padł na Dzień Dobry Caffe na rogu ryneczku. Była dobra kawka i pyszne lody o smaku figowym, mniam!
Kiedy już miałem się zbierać na pociąg w drzwiach lokalu stanęli... znajomi z Chatki - Tomek i Olgierd. Myślę, że się jeszcze spotkamy, czy to w Chatce, czy to u wspólnego znajomego!
Jeszcze pożegnalne uściski dłoni i poszedłem na pkp Duszniki-Zdrój.
Kolejny udany powrót w swojskie klimaty Gór Bystrzyckich, nie są to klimaty harkorowe ale na pewno relaksujące i oczy odpoczywają wśród zieleni.

6 komentarzy:

  1. Fajna trasa. Chatka wyglada na full wypas. Ma pietro? Ile osob pomiesci?

    OdpowiedzUsuń
  2. Najbardziej luksusowa w jakiej kiedykolwiek byłem chyba ;-) Nie miałbym tylu znajomych, żeby ją zapełnić.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie Bystrzyckie to chyba ulubione pasmo, najmniej widowiskowe, zdaje się początkowo nudne, no ale właśnie jak poszperać to zaczyna się prawdziwa zabawa. Stare, niemieckie dukty, źródełka ukryte po lasach, pozostałości po wsiach daleko na odludziu... no samo najlepsze. Brak infrastruktury to chyba zaleta w tym przypadku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ja też mam podobne odczucia. Podoba mi się też względna rozległość pasma - od Dusznik do Lichkova 50km lasów i uroczysk...

      Usuń
  4. Ja o tej chatce też słyszałem, mam nawet pewien pomysł jak można zrobić wycieczkę opartą o nocleg w niej. Czy się uda? Czas pokaże.

    Ja Bystrzyckie odkryłem ponownie z perspektywy rowerowej. Pieszo są nudne ;)

    Ile nocleg kosztuje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OMG pieszo straszliwie nudne :D za nocleg nie pamiętam, 30? stać Ciebie :)

      Usuń