niedziela, 13 października 2019

Nagle znalazłem się w... "Czesji"

Karkonosze


2019, październik


Na weekend była w prognozach jak wół piękna pogoda. Czy to już ostatni taki weekend tej jesieni? Miałem dostęp do małego autka więc pozostało tylko wybrać trasę i jechać przed siebie. Okazało się, że nad ranem w niedzielę dojazd w Karkonoszki zajmuje mi ledwo nieco ponad trzy godziny. Nawigacja uparcie prowadziła mnie przez zamkniętą znakiem (ale na szczęście nie fizycznie) drogą poprzez Chełmy. 
Na miejsce startu wybrałem jakoś nigdy nie widzianą przeze mnie miejscowość Borowice, położoną na uboczu głównych tras, pomiędzy Przesieką a Karpaczem. Zaparkowałem obok ośrodka Hottur. Żółty szlak w terenie okazał się raczej czarnym, chociaż jakby jeszcze był w trakcie transformacji lub dojrzewania:
Ścieżka wspina się przez las dolinką Jodłówki, po drodze są bardzo ładne wodospadziki na potoku. Jest to dla mnie nowy odcinek. Po minięciu staw retencyjnego doszedłem do połączenia ze szlakiem niebieskim, znacznie bardziej używanym przez turystów. Na polanie Bronka Czecha zaczyna tak wiać, jakby chciało mnie zatrzymać a przecież miało być ładnie! Robi mi się zimno w ręce i zaczynam już myśleć o wyciągnięciu rękawiczek z plecaka, ale nie! Będę jeszcze (trochę) twardy! Lub chociaż twardawy...
Skręcam na szlak ku Samotni, bo wieki tam nie byłem. To miejsce robi super wrażenie, uwielbiam je, jakby się wchodziło w skalny świat o wiele wyższych gór.

W Samotni otrzymałem wrzątek na kawę, bezpłatnie, co nie jest obecnie częste w schroniskach. Nie siedziałem tam długo, robiło się gwarnie w jadalni bo akurat dużo ludzi wstało na śniadanie. 
Do Strzechy Akademickiej w ogóle nie wchodziłem lecz poszedłem szybko na górę do grzbietu. Pogoda postanowiła jednak wreszcie dopasować się do prognozy. 
Zamiast iść grzbietem a potem na przykład wracać zielono znakowanym, wyremontowanym ponoć ostatnio szlakiem, rzuciłem się na coś większego. Odbijam w stronę "Czesji" (...tak jak "Hesji", no co?). Postanowiłem zajrzeć do Łąkowej Chaty na kufelek. 
 Coś tam się wyłania, ciekawe co to ;-)
Piwo świeżo uwarzone, smak mi nie do końca odpowiada ale co tam. Ważne, że jest.
Nie przedłużam postoju i po wypiciu piwa szybko płacę (60 Kč) i wychodzę na szlak. 
Kieruję kroki do szlaku niebieskiego, który zaprowadzi mnie w dół - Doliną Białej Łaby
Najpierw łagodnie a później coraz stromiej Weberowa Droga opada w głąb doliny. Rowerzyści, którzy chwilę wcześniej mnie minęli, teraz muszą nieść swoje wehikuły i zamieniamy się kolejnością. Z dna doliny podchodzą kolejni czescy turyści - jest piękny dzień i przecież wciąż wcześnie, dopiero około dziesiątej. 
Na stoku Čertovo návrší są widoczne niesamowite skalne wychodnie w postaci płyt. Skojarzyło mi się to jakby spod sudeckiej górki próbował wyleźć taki dajmy na to Kościelec...Jest to tak super widok, że staję co chwila i pstrykam fotki. Nie mówiąc o rozległych gołoborzach, których w Karkonoszach jest sporo połaci. Dlaczego nigdy dotąd tutaj nie dotarłem, głowię się?


Po mojej stronie doliny również robi się ciekawiej, ścieżka mija teraz podobne skalne płyty. Pewnie z tego powodu szlak jest zamykany na zimę. 

Zejście wieńczy dotarcie do Boudy u Bílého Labe:
Chciałem tam coś może zjeść, może wypić, nawet usiadłem na chwilę ale jakoś minęła mi oskoma i poszedłem jednak dalej. Białą Łaba jest już tutaj solidnym potokiem, właśnie przed chwilą została zasilona Czertową strugą.
Nieco powyżej odbija w prawo Naučná stezka Čertova strouha. Doszedłem do wniosku, że mogę jeszcze przejść się tym odcinkiem. Na końcu ścieżki jest pozostałość starej kuźni. Zaskakujący w Karkonoszach krajobraz, jakby tuż-tuż przed chwilą zniknął stąd lodowiec!
To właśnie pozostałości kuźni - po lewej podstawa pod kowadło, po prawej palenisko, pod kijami komora do hartowania.
Na lewym stoku rozpościera się ogromne gołoborze. Widziałem ich już sporo, ale to robi naprawdę wrażenie.
Ważna informacja: nie na każdej mapie jest oznaczony zielony łącznik, który pozwala trawersem stoku Małego Szyszaka dotrzeć do żółtego szlaku, nie cofając się aż pod samą boudę. Z tego łącznikowego szlaku można objąć spojrzeniem zarówno stoki Čertovo návrší (na fotce)  jak i Kozich hrbetów od Železnego vrchu do Krakonosza.
Już dużo nie brakło, jeszcze żeby przejść Hollmanową drogą do boud położonych po czeskiej stronie Przełęczy Karkonoskiej. 
Niestety, nie miałem już czasu i sposobności by odwiedzić któryś z tych gastronomicznych przybytków, chociaż wystawiony tu i ówdzie jadłospis (jídelní lístekkorcił, zapachy również. Tym bardziej nie chciałem podchodzić w bok i pod górę do Odrodzenia, którego sylwetka rysowała się na stoku Małego Szyszaka.
Chciałem już tylko schodzić i wracać do auta, obiecałem bowiem, że będę około osiemnastej i odwiedzimy jeszcze lokale wyborcze.
Trochę marszem, trochę biegiem dotarłem do rozdroża z Drogą Sudecka i potem do cmentarzyka przy niej położonego. Tutaj dopisało mi szczęście - panie wracające z grzybobrania do auta nie odmówiły mojej prośbie o podwiezienie i dzięki temu dwa kilometry szosą zostało mi oszczędzone. Do mojego wozu bojowego pozostało mi tylko przejść niecały kilometr zielonym szlakiem. 
Z tej sudeckiej jednodnióweczki jestem wybitnie zadowolony - dopisała pogoda, widziałem piękne miejsca po raz pierwszy... także bilans wędrowny okazał się mocny, było ok. 1180 metrów przewyższeń. To było piękne siedem godzin w Karkonoszach, jak zwykle zresztą.