niedziela, 15 lipca 1979

Tatry - oswajanie

Tatry


1979, lipiec


Wydaje mi się, że to właśnie był mój (nasz) pierwszy letni pobyt tego typu w Kościelisku-Szeligówce. Na początek wizyta w starym Witowie. Ciekawe, jak wiele z tej starej zabudowy przetrwało do dzisiaj...Niby to wszystko obiekty wpisane do rejestru zabytków a na pewno w strefie ochrony, ale kto tam wie.


.

Po takich atrakcjach...etnograficznych czas na kawałek gór.
Jednym z oczywistych celów tradycyjnie odwiedzanych przez wszystkich początkujących turystów była zawsze oczywiście Dolina Kościeliska, tutaj na widokówce:
(pocztówka KAW 1977 fot.T.Olszewski, zbiory własne)
Innym podobnym w charakterze wakacyjnym celem była oczywiście Dolina Strążyska ze stojącym tam "od zawsze"  bufetem w szałasie. Stamtąd tylko kroczek do Siklawicy.
(pocztówka KAW 1976 fot.M.Raczkowski, zbiory własne)

W miarę możności postanowiliśmy odwiedzić również Tatry Wysokie.
Jako, że nie byliśmy jeszcze zbyt otrzaskani, na pierwszy ogień idzie słynna ceprostrada na Szpiglas.

Gdyby była pogoda, urzekła by nas widziana ze ścieżki ta oto klasyka tatrzańska: 
(pocztówka KAW, fot.M.Raczkowski, zbiory własne)
(pocztówka KAW 1976, fot.S.Jabłońska, zbiory własne)
(pocztówka KAW, fot.M.Raczkowski, zbiory własne)
Jak jednak widać na naszych fotkach z rasowej smjeny-8, pogoda była taka sobie.
Dlatego nasza wycieczka skończyła się krótko przed Przełęczą Szpiglasową niestety bez sukcesu.
Bo moja Mama zawsze miała lekką tendencję do panikowania...

Co ciekawe, niekonwencjonalną przygodę mieliśmy nie w budzących respekt Tatrach Wysokich, lecz na niepozornej górce widocznej prawie na wprost naszej kwatery w Szeligówce. Oto wybraliśmy się do Nędzówki i  z niej mieliśmy przejść czerwonym szlakiem przez Staników Żleb. Tymczasem zamiast skręcić w prawo w Drogę pod Reglami, Tata błędnie aczkolwiek dzielnie poprowadził nas prosto! Była tam coś jak przecinka, którą ściągano ścięte drzewa. Na początku szło się jakby stromą ścieżką, ale po krótkim czasie zamieniła się w...no, w las po prostu. Ale Tata ciągnął twardo dalej... Ten upór wyprowadził nas gdzieś wysoko na stok Hrubego Regla /1339/. Stamtąd lekko już zaniepokojeni strawersowaliśmy gdzieś w stronę Jaworzynki Miętusiej i dopiero tam wyszliśmy na właściwy (czerwony) szlak. Oczywiście, panika była straszna i kłótnia w rodzinie, ale właściwie mi się to przejście na dziko bardzo podobało
Na Przysłopie Miętusim stało wówczas i wciąż było czynne prywatne minischronisko Bronisławy Staszel-Polankowej. Przebudowany jeszcze przed wojną (1934) szałas funkcjonował już w tych  moich czasach chyba tylko jako jako bufet, można było tam dostać jeśli dobrze pamiętam jagody lub maliny ze śmietaną(?). Malin na pewno było zawsze mnóstwo na stokach Wantuli, a jagody, cóż, jagody w Tatrach rosną wszędzie. Wiedzą o tym niesforne niedźwiedzie.
(fot. J.Vogel, z książki Nyki W Tatrach Polskich)
Tak sobie tu można było siadywać na tarasie, przy deserach aż do 1987 roku, kiedy to prastare szałasowe schronisko spłonęło...
(foto Witold mapio.net)
Bywaliśmy tam jeszcze kilka razy w czasie naszych wyjazdów, magnesem była bliskość od naszej kwatery a także piękne widoki między innymi Giewontu:
(fot.K.Honigmann, z książki Nyki W Tatrach Polskich)
Jak również w stronę Czerwonych Wierchów. To w tym kierunku powiódł nas kiedyś szlak niebieski, aby przez Kobylarza wyleźć na Małołączniak. Niestety, znów dało o sobie znać panikarstwo damskiej części zespołu 😉 i cofaliśmy się wprost spod łańcuchów w Kobylarzowym Żlebie. Faktycznie, pogoda była niepewna, ale żeby tak od razu uciekać..?😁
Różne jeszcze były wycieczki, o niektórych już pisałem w innych częściach z innych lat. Przypomniała mi się jeszcze jedna trasa, o której nie pisałem wcześniej a mianowicie Wąwóz Kraków. To fajna trasa w skalnej scenerii, dla dzieciaka extra przeżycie. A jeszcze jak można było przy okazji wejść na deser do bufetu-schroniska na Hali Pisanej...
Widok ponad Wąwozem Kraków:
(fot.J.Vogel, z książki Nyki W Tatrach Polskich)