niedziela, 18 marca 2012

Na Wyżynie

Wyżyna Przedborska


2012, marzec





 Czasem można pojechać w inne miejsca niż dotąd i w innym towarzystwie niż zwykle. Tak było tym razem. Z nieznanymi mi wcześniej osobiście forumowiczami Vlado i Kasjopeą umówiliśmy się na  spotkanie na dworcu w Warszawie i na nietypowy dla mnie wyjazd na najwyższe wzniesienia pasm Wyżyny Małopolskiej. 
Przesiadłem się sprawnie do właściwego pociągu do Włoszczowej. Namierzyliśmy się już w przedziale. Dojechaliśmy na Włoszczową-Północ i tu zaczął się bieg na Włoszczową-Południe. Kolega Vlado ustalił plan minutowy, lecimy więc przez miasto. Ponoć czasami kursuje tu jakiś bus pomiędzy dworcami tej mieściny, niestety ja nie widziałem takowego. Zdążyliśmy! Pociąg zabiera nas do Małogoszczy. Nazwa to jedno, odległość to drugie - stacja jest oddalona od miasteczka o kilka kilometrów. Idziemy leśną a potem polną drogą przez Leśnicę, omijając położoną po lewej wielką dziurę kopalni wapienia związanej z pobliską cementownią.


Zmierzamy na rynek miasteczka, gdzie łapiemy czarny szlak. Chwila odpoczynku i ruszamy na pierwszą góreczkę - Górę Sabianów /353m npm/.
(fot. Vlado)
Z tego wzniesienia schodzimy przez las do drogi.

Przez miejscowość Ludwinów kierujemy się polną białą, kredową drogą do wsi Cieśle. Tutaj jest kolejna kulminacja grzbietu pasma o wysokości 352,3 m npm położona jakie 100 metrów w bok od drogi.
  

Miejscowość jest położona opodal kolejnego wielgaśnego wyrobiska zakładu wapienniczego.

Domki zadziwiają różnorodnością...


Nasza droga prowadzi dalej do Gruszczyna i do tajemniczych ruin kościoła lub zboru na Górze Św. Michał /332/.

Powoli się ściemnia - w końcu to marzec i dni są krótkie, chociaż pogoda była raczej...czerwcowa. Wychodzimy na skraj lasu i widzimy światła Krasocina, gdzie kończymy dzień imprezą w agro.

Na drugi dzień rano - po śniadanku wyruszamy z Krasocina szosą na północ. Wiatrak holenderski:

Za Świdnem czeka nas kolejna kulminacja: Góra Świdzińska /311/

Po wejściu na wzniesienie kontynuujemy drogą do Oleszna.
Za Olesznem kierujemy się na północ przekraczając linię kolejową. Pojawiają się tutaj rozleglejsze widoczki:
 

A ja znajduję znaczek do przyczepienia na plecaku, ale nie mam jak go zawiesić:
(fot. Vlado)
Porzucam zdobycz i podążamy do Żeleźnicy. To miejscowość związana legendą (albo nieco ubarwionym zapisem w Kronice Jana z Czarnkowa) z upadkiem i złamaniem nogi przez króla Kazimierza Wielkiego, który prawdopodobnie przyczynił się do jego śmierci po dwóch miesiącach a działo się to w roku 1370. Na pamiątkę stoi tu obelisk:

Przekraczając rzeczkę Czarną wkroczyliśmy do województwa łódzkiego. 
Idziemy dalej żółtym szlakiem do Starej Wsi do tzw Dojo (czyli takie japońskie centrum sportowe). Rozpościerają się tu również widoczki zarówno w stronę, skąd przyszliśmy 

 jak i na nasz kolejny cel - górę Fajna Ryba:
  Po 3,5-4 kilometrach jakoś tak szlakiem przez lasy wychodzimy na grzbiet i motamy się trochę szukając głównej kulminacji, w końcu znajdujemy kierując się trochę GPS a trochę intuicją (edit: obecnie jest tam ładna tabliczka). 
Fajna Ryba /347/ a ja gotuję - ale nie rybę😄. (Nazwa pochodzi od zniekształconego żydowskiego nazwiska "Wajnryb").
(fot. Vlado)

Widoczek na wieś Góry Mokre i Majdan z polany po drodze na szczyt:
Zmieniamy szlak na zielony i kierunek na zachodni i kierujemy się na Józefów.

Po drodze do Bożej Woli włazimy jeszcze nie wiadomo po co 😄 na Górę Krzemyczą /331/.

(fot. Vlado)
Potem jakoś skręcamy, dokładnie nie pamiętam, ale przez wieś Kowale przechodzimy przez rezerwat "Murawy dobromierskie" a następnie podchodzimy do rezerwatu "Bukowa Góra". Kręciliśmy się po nim trochę wychodząc na najwyższy punkt 336m npm.

 Marcowe kwiatki:

Po obejściu rezerwatu schodzimy do szosy w miejscowości Dobromierz.
I jeszcze ostatni rzut oka wstecz na Bukową Górę przy zachodzącym już marcowym słońcu:

Z Dobromierza szliśmy jeszcze trochę, póki się nie ściemniło, a wreszcie jakiś mieszkaniec podwiózł nas za pewną opłatą na peron we Włoszczowej.
Dużo było asfaltu (minus), ale teren ciekawy (plus), pękło około 60 km (plus) ale mało pod górę (ok. 1700m przez dwa dni - plus/minus)