poniedziałek, 12 czerwca 2023

Lot na wyspy

 Beskid Wyspowy


2023, czerwiec


Czasem tak jest w życiu, że dawny pomysł niespodziewanie się zmaterializuje. Tylko kliknięcie we właściwym miejscu i nagle mrzonka staje się rzeczywistością.

Przy niezbyt ładnej porannej pogodzie w Pń wsiadałem do wagonu ze skrzydłami

i poleciałem na wyspy. Po drodze było jakieś miasto na literę K- a kończy się na -ów :-) a po trzech przesiadkach, już po trzynastej z minutami, wysiadłem koło Tymbarku i wchodziłem na szlak
Plan na popołudnie był prosty - 20 km na miejsce noclegowe. Pierwsze podejście zacząłem szlakiem czarnym, ale opuściłem go dla ścieżki biegnącej ostro w górę, na kreskę. Dzięki temu szybko znalazłem się na szczycie Łopień Wschodni /805/. Jest to skrajny z trzech wierzchołków długiego na dobre cztery kilometry grzbietu. Wyszedłem nań tuż obok zgrabnej chatki, która byłaby świetnym alternatywnym noclegiem. Niestety, nie byłem przecież na Słowacji... więc chatka nie była gościnną utulnią turystyczną. Z drugiej strony, widząc co pewni ludzie potrafią zrobić w podobnych miejscach nie mogę się zbytnio dziwić opiekunom tej miejscówki.
No nic, ruszyłem dalej grzbietem. Minąłem kolejną z kulminacji czyli Łopień Środkowy /955/, po chwili wyszedłem na Polanę Myconiówka. Pięknie!
Jeszcze kilkaset metrów i jestem po kilkuletniej przerwie na Łopieniu /961/.
Widny Zrąbek daje możliwość wglądu w panoramkę: Ćwilin, Lubogoszcz, Śnieżnica. Byłem tutaj kilka latek temu przy lepszej widoczności.
Myśli o jakimś późnym obiedzie zaczęły zaprzątać mi głowę, więc wracam do rozejścia szlaków na polanie i obieram kierunek w dół.
Było to dobre zejście na rozruszanie mięśni ;-) nie za strome nie za płaskie. Dlatego szybko znalazłem się na dole we wsi Dobra. Dobra, to szukam knajpy. Znalazła się taka o zaskakującej tu w Beskidach nazwie Dominikana. Hmm. Cóż to za cuisine będzie serwowana w takim lokalu? Oprócz pizzy...dominikańskiej było także kilka zwykłych dań, więc poszedłem w gulasz. Nie była to rewelacja, ale dałem radę.
Teraz pora na drugą część trasy. Na rozruszanie po obiedzie - przejście przez całą wieś aż do odbicia szlaku w prawo w boczną uliczkę.
Z dróżki kilka widoczków na otaczające mnie szczyty, Łopień, Czupel i Śnieżnicę. W oddali sylweta Mogielicy (z wieżą).





550 metrów w górę i wychodzę na szczyt Śnieżnicy /1007/. Najładniejszy odcinek trasy to rezerwat pomiędzy dwoma wierzchołkami Śnieżnicy, zdziczały, podobny do mniej zurbanizowanych pasm Beskidów. Lekko się zmotałem na zejściu ze szczytu i za daleko "poszłem" niebieskim, trzeba było zawrócić i znów nabić metrów pod górę. Wreszcie zameldowałem się w ośrodku. Dostałem łóżeczko za przystępną cenkę, również zamówiłem kolację i śniadanie. Było OK. 
Rano nakręciłem sprężyny i lecę do Przełęczy Gruszowiec
czeka mnie niemal 400 metrów w pionie. Ale przecież znam to podejście jak własną kieszeń, jest chwilami ostre ale niezbyt długie. Bez ciężkiego plecaka robię je exxpressowo. Niestety zbyt ostrożnie podszedłem do zawartości bagażu w samolocie i nie wziąłem kijków trekkingowych, na stromych odcinkach przydałyby się bardzo.
Ćwilin /1072/ powitał mnie szeroką panoramą Tatr.

Teraz na Mogielicę
ale przedtem jeszcze musiałem zejść do uroczej dolinki, w której położony jest Jurków:
Żadna knajpa nie była jeszcze czynna, więc zadowoliłem się wizytą w sklepie.
Po przejściu Łososiny zacząłem wyrabiać wysokość. 650 metrów czeka.
Raz ostrzej a raz łagodniej podejście wyprowadziło mnie na polanę na Cyrli. To mniej więcej połowa podejścia. Podchodziło mi się dobrze, chociaż zrobiło się już dosyć ciepło. Po intensywnym wysiłku wyszedłem na szczyt Mogielicy /1171/. Wieża oferuje ładną panoramę dookólną na inne beskidzkie pasma oraz Tatry. 

Jak każda tego typu "atrakcja" wieża generuje spory ruch turystów. W zasadzie mi to nie przeszkadza, ale niestety ktoś wpadł na pomysł robienia "gryla" i po otoczeniu snuł się ciężki odór palonego tłuszczu. Przeniosłem się zatem na punkt widokowy koło krzyża. Odpocząłem i pogadałem przez telefon. 
Teraz będę schodził wysuniętym ramieniem masywu Mogielicy o nazwie Przehyba. 
Kilometry mijały jeden po drugim sprawnie, przez chwilę rozważałem możliwość odbicia na Modyń ale jednak to byłoby już na ten dzień za dużo a musiałem zdążyć na ostatni autobus do Krakowa.
Z drogi na Przełęcz Słopnicką /759/ mogłem po prawej stronie obserwować zbliżającą się coraz bardziej Modyń.

Muszę na tę Modyń wymyślić jakąś inną pętelkę, może zahaczającą o Gorce..?
Tymczasem z Przełęczy Słopnickiej musiałem znów podejść na masyw Tokań - Cichoń /926/. Za plecami pozostaje odleglejsza już Mogielica.
Na zalesionym grzbiecie było przyjemnie iść w cieniu drzew, bo upał panował już w pełni. Kolejny szczycik w kolekcji tej wycieczki
Modyń już z innej perspektywy 
Znowu musiałem udać się w dół - do szosy przebiegającej przez Przełęcz pod Ostrą. 
Zrobiłem kolejne zadziorne podejście, krótkie i ostre. Na... Ostrą /925/. 
Przez kolejne minuty mogłem się nacieszyć ostatnimi akordami trasy w lesie. Ostatnia kulminacja grzbietu to Jeżowa Woda /896/ i stąd zacząłem długotrwałe zejście przez wsie i przysiółki do Limanowej. Na tym zejściu jakoś się zamotałem i poszedłem inaczej, niż bym chciał. No ale to już trudno. Zdążyłem na autobus z wyprzedzeniem ale niestety wracałem na głodniaka bo wszystkie knajpy były zajęte przez rodzinne imprezy. Wieczór i noc spędziłem na krakowskiej starówce

a wcześnie rano znów na skrzydłach wróciłem do Poznania. To był świetny pomysł.