niedziela, 23 października 2022

Polska jesień w dwóch odsłonach

 Góry Złote



2022, październik 



Miałem wolny weekend i zależało mi na wyjeździe, niestety przez ceny paliwa zrobiło się gorzej z samodzielnymi wypadami. Tym razem zdałem się na cudze pomysły. Akurat na naszej grupie po-npm anons dał Wojtek. Mieliśmy pojechać w rejon powiedzmy Starego Gierałtowa i gdzieś tam się zakręcić. Udało się dokooptować jeszcze Magdę i Tomka znanych mi z poprzednich wypadów i wyjazd wyszedł niemalże budżetowy ;-) Niemalże, bo nocleg był zabukowany z kategorii wg mnie aż komfortowych, no ale nie zawsze trzeba spać po rowach, prawda?

W każdym razie na wczesne przedpołudnie dojechaliśmy do Bielic na sam koniec szosy. A nawet jeszcze dalej - bo jest tam stopniowanie znaków zakazu ruchu: pierwszy to taki na pokaz, żeby sprawdzić kto się przejmuje, za drugi wjeżdżają tylko tacy odważni jak my, dopiero trzeci to jest taki,
że ani się dalej waż!
Zielonym szlakiem ruszyliśmy dziarsko do grzbietu granicznego a dalej żółtym wzdłuż granicy. Bielice klasycznie.Jak widać, pogoda nas nie rozpieszczała, ale nie padało. Do czasu.
(fot.Wojtek)Zaczęło siąpić po wyjściu na Smrk - hraničník
(fot.Tomek)
Niezrażeni tym kontynuowaliśmy trasę poprzez właściwy szczyt Smrka /1127/...wbijamy prosto w taki "siwy dym"Mimo pewnych oporów grupką schodzimy w kierunku dzisiejszego celu, na który się uparłem. Ścieżka niby wygląda ładnie, ale kryje niespodzianki pod opadłymi liścmi...I trzeba się nieco nagimnastykować nóżkami i być uważnym, jak to demonstruje tutaj Magda szusując:Wreszcie po zejściu ponad 350 metrów dotarliśmy do Leśnego Baru. To ciekawy przybytek, który z dawna chciałem odwiedzić, ale zawsze jakoś był "z drogi". Przy Leśnym Barze okazało się, że jest celem wielu wycieczkowiczów. Piwko tańcuje w lodowatej wodzie z potoku:Miejscóweczka prezentuje się bardzo ładnie, aż urokliwieWszystkie zasady są dokładnie wypisane, oprócz typowego w takich miejscach cennika napojów i snacków jest też pewne novum: można sobie ugotować wodę na herbatę lub kawę! Ponadto można chapnąć kiełbę na ognicho. Do tego różne drobiazgi dla turystów a wszystko oczywiście płatne w metalowej skarbonce.(fot.Tomek)(fot.Tomek)

Odpoczęliśmy po wędrówce i nasłuchaliśmy się pięknie brzmiącej češtiny. Jeśli dobre bogi pozwolą, nie omieszkam tutaj zawitać zimową pora na biwaczek. Ale raczej trzeba celować poza weekendem. Niestety, po tym odpoczynku musieliśmy powrócić do stokówki pozostawionej powyżej. na niej jest położony tak zwany Horní bar, wiem, że niegdyś tutaj również można było nabyć pivo i napoje. Obecnie jest pusto. Tylko wyryty napis świadczy o tym, że to miejsce zostało urządzone już 19 lat temu.
Jakieś tam przebitki po drodze w kierunku może Lví hory, jak sądzę, odwiedzonej niegdyś samotnie przeze mnie
Boczkami wróciliśmy do granicy...i jakoś tak jak wraz w Polsce przestało padać ;-)
Chwilę szliśmy znów szlakiem granicznym, ale potem znalazłem ścieżkę w bok: skrót do doliny Białej Lądeckiej. Niestety, dość mocno zniszczony przez prace leśne czyli wyrąb, tu Magda z Wojtkiem walczą na śliskich gałęziach i błocku:
Potem to już było łatwo, jeszcze Magda mnie zaskoczyła nawiązaniem do najlepszej zlotowej tradycji wyciągając tzw szczeniaczka :-) Cóż, wróciliśmy do autka, potem do Stronia Śląskiego w nasze pielesze. A, przecież nie, bo jeszcze poszliśmy do knajpy na jakieś szamanko. Jak zwykle moja klątwa dała o sobie znać i po zamówieniu dania pani barmanko-kelnerka po 5 minutach przyszła do mnie i oznajmiła, że - oczywiście! - "to" już się właśnie skończyło. Normalka. 
Po zjedzeniu dań wróciliśmy do lokum i oddaliśmy się.. no, nie porubstwu, ale hazardowi w pewnym sensie. Granie szło długo w noc i było nam prześmiesznie. Nasz apartmą
Zbieranie sprzętu z rańca...
Poranek wstał rześki i...no taki właśnie, widoczek z okienka:
Wydaje mi się, że to widok w kierunku Janowca. Coś zupełnie innego, niż poprzedniego dnia. Na taki widok można się tylko ucieszyć i dlatego trzeba było się zwijać, już, już, już!!
Wygrużamy się z autka w Nowym Gierałtowie
Kierunek: grzbiet graniczny. Nie wiem jak to inaczej nazwać, niż "tradycyjna polska złota jesień".
Od granicy poszliśmy już tylko polskim szlakiem granicznym, zielonym, tak, aby domknąć wczorajsze przejście tym samym grzbietem. To ja - taki niby półprzewodnik, jak zwykle:
(fot. Magda)
Światło czyni cuda 

Ścieżki prowadzą nas przez Borůvkový vrch/Orlicką kopę na widokowy Czartowiec /944/ i dalej na niestety zarośnięty szczyt Špičáka /957/

(fot. Magda)
Widok na położone bardziej na południe szczyty pasma, nadal zachmurkowane
Grzbiet widoczny po lewej jest naszą trasą na najbliższe półtorej godziny, idziemy przez Pomezný /921/ i Břidličný /945/. Piękne skałki na Břidličným:
Jeszcze trochę wysiłku na podejściu z Przełęczy Piekło i meldujemy się na Kowadle
(fot.Tomek)
Było tam sporo ludzi podchodzących te dwa kilometry z Bielic, naprawdę nie zrozumiem tego zjawiska podjeżdżania na najbliższy parking, byle odfajkować szczyt do jakiejś listy. 
Wojtek i Magda "walczą" na skałach ;-)
Zejściem do Bielic zakończyliśmy pierwszą część tej traski. Ale to przecież była ta łatwiejsza połowa, bez większych podejść na grzbiecie granicznym. Teraz na Czernicę będzie ponad 350 metrów w pionie. Na szczęście znam tę ścieżkę na wylot. To obalone drzewo tyle czasu już wisi.
(fot. Wojtek)
Nie ma się co wdawać w szczegóły, trzeba po prostu podejść swoje i tyle. Czernica /1083/, któryż to raz?
Niestety, na widoki nie trafiliśmy, po prostu na szczycie była cały czas zawieszona chmura, która uniemożliwiała wszelkie perspektywy. Obojętnie, o której godzinie byśmy przyszli, tego dnia szans na widoki nie było.
(fot.Tomek)
 Ale nie ma tego złego. Znów zobaczę coś nowego na szlaku - do tej pora zdarzało mi się podchodzić zachodnim fragmentem leśnej drogi/stokówki o nazwie Kobyliczny Dukt, teraz będę pierwszy raz schodzić tym duktem na Gierałtów! Fajnie byłoby tu powrócić w zimie. 


Jak widać na powyższych fotkach, zieleń iglaków i żółć dominują nieco wyżej a poniżej - oranże i brązy liści. 
Powoli nasza wycieczka dobiega końca. Omijając Kobyłę schodzimy dolinką Kobylicy
Naprzeciwko widać masyw: Hraničný vrch. Świetne miejsce na grupowe foto:
Nasza składana grupka świetnie się dogadała na trasie - bo góry łączą. Różnych ludzi. Wiem o tym.
Wiem i zawsze będę próbował uczestniczyć w tym czymś. Czasem się czuję jak taki katalizator i może kiedyś tak o mnie wspomnicie.

poniedziałek, 17 października 2022

"Sudecki Beskid Niski"

 Góry Kaczawskie



2022, wrzesień



Od zakończenia GSB minął już ponad miesiąc. Przez pierwsze kilka dni nawet nie myślałem o powrocie w góry, lecząc odciski. Później wciągnęły mnie niestety różne obowiązki. Lecz wreszcie przyszedł znów ten dzień, kiedy już nie można było wytrzymać i trzeba było znów wziąć plecak i ruszyć w trasę.  Początkowo myślałem o Karkonoszach lub Izerskich ale tam pogoda miała być słaba. Znalazłem metodą chybił-trafił przejazd "blee" do Janowic Wielkich a stamtąd można przecież ruszyć w łagodne Góry Kaczawskie, które świetnie nadadzą się na ponowne wejście w trekking. Kaczawki mało przeze mnie schodzone, tylko kilka razy, przeważnie omijane w drodze w Karkonosze czy inne Zachodnie Sudety. Prognozy zapowiadały w tym rejonie na czwartek-piątek okno pogodowe.  A jeszcze przypomniała mi się dawna zajawka Dave'a na odwiedzenie Różanki. Idealnie się składa!

Rano przysypiałem w aucie... aż wreszcie wyrzucono mnie z niego w Janowicach. No i trzeba na szlak.

Zaczynamy! Jest cudnie, no po prostu cudnie. Południowymi stokami wspinam się na grzbiet. Ze ścieżki co i rusz są fajne widoki na Rudawy i Sokoliki.


Wyszedłem najpierw na miejsce po schronisku. Tak, stało tu w czasach niemieckich schronisko Rosenbaude, słynne z widoku na Karkonosze. Obecnie nie pozostało nic poza fundamentami, szkoda, że zostało spalone już po wojnie. Byłoby to jedno z ciekawszych miejsc na nocleg. Przeszedłem na właściwy szczyt Różanki /625/.
Karkonosze przykrył wał chmur, a ja wciąż miałem słońce.

Postanowiłem zejść na kawę do zajazdu na Przełęczy Radomierskiej. Niestety, nabrałem się - mimo znaków na niebie i w necie, lokal był zamknięty. Kontynuowałem więc trasę w kierunku Komarna. Radomierz:
Czasem  jednak pokazywały się lepiej Karkonosze
Super klimaty na wędrowanie


Przez stoki Leszczyńca i Ziemskiego Kopczyka szedłem w stronę Barańca i Skopca.
Podszedłem sobie na szczyt Barańca /720/ tak dla sportu. A przy wiacie na Przełęczy Komarnickiej zrobiłem sobie mini-obiad. Niestety, to nawet jeszcze nie połowa dzisiejszej trasy. A jeszcze postanowiłem odbić ze ścieżki na najwyższy (?) wierzchołek Folwarczna-Maślak /722 albo 725/.
 Jesienne widoczki.
Szlak niepotrzebnie obchodzi grzbiet bokiem. Dlatego postanowiłem przejść również przez górę o intrygującej nazwie Góra pod Księżycem - lub całkiem przyziemnej Ogier /645/. Nie wiem, która z tych nazw jest bardziej powszechnie używana.

Karkonosze pojawiają się coraz śmielej
Widok na dalszą część trasy z Łysą Górą w centrum kadru
Moja ścieżka prowadziła jeszcze przez Kobyłę /625/ aż do szosy nieopodal Dziwiszowa. Po drodze pojawia mi się już po prawej Okole, na które zmierzam. Ale żeby się tam dostać, będę musiał nadrobić drogi.
"Sudecki Beskid Niski" - no tak, właśnie stąd tytuł odcinka:

Przy szosie niedaleko Przełęczy Widok funkcjonował niemiecki Gasthaus Kapelle. Budynek jeszcze istnieje, niestety knajpy już w nim nie uświadczymy. Ja przechodzę przez ostatnie zabudowania Dziwiszowa i wychodzę na stoki Łysej Góry.
Po drugiej stronie dolinki pyszni się masyw Okola. Przypomniało mi się, kiedy na GSB wieczorem pod koniec trasy zobaczyłem przed sobą grzbiet Rotundy:

Po minięciu Chrośnicy zacząłem się wspinać na ostatnie podejście. Rzut okiem za plecy na Łysą Górę.
Ostatnim wysiłkiem dnia jest obejście z prawej strony wierzchołka Okola i wreszcie wylądowałem na platformie widokowej.
Ściemniało się z każdą chwilą, chciało mi się spać. Jeszcze tylko obowiązkowe gotowanie i można się wyciągnąć w śpiworku. Uuuaaa.
W nocy temperatura spadła wg netu do 1 stopnia powyżej zera. W zasadzie nie czułem tego, tylko przy wychodzeniu ze śpiwora było naprawdę zimno. Rano nie przedłużałem pobytu, szybki kęs i łyk i można iść dalej.

Realny szczyt Okola /718 albo 722 albo 725/
Wylazłem sobie na niego już z plecakiem ruszając w drogę. Szlak omija niedaleki szczyt Leśniak ale po drodze można podziwiać sudeckie skałki.
To drzewo postanowiło sobie pójść
Grzbiet kończy się stromym zejściem na szeroką przełęcz, dalej na zachód jest jeszcze szczyt Wywołaniec ale nie ma tam żadnej ścieżki.
Obchodzę go od północy przez Szczechów kierując się na Rogatkę. Widoczna z siedem kilometrów na północ charakterystyczna sylwetka Ostrzycy.
Przez lasy i łąki prowadzi mnie żółty szlak w kierunku Tarczyna. Tutaj miałem dylemat napotkawszy spore stadko rydzów - brać czy nie brać? Stwierdziłem po zastanowieniu, ze spróbuję je bezpiecznie dowieźć na jutrzejszą kolację. Co się zresztą udało.
Z Tarczyna jeszcze tylko zejście szosą do Wlenia i można przejść na drugą stronę Bobru.
Z przyjemnością zaległem na ławeczce na Rynku z napojem i kęsem jedzenia.
Po krótkim odpoczynku wyszedłem na Zamkową Górę i przez romantyczne zakamarki dostałem się do pałacu

Zlądowałem w Pałacu Lenno na kawie z ciachem, no nie było opcji, żebym odmówił, wyszło słonko i zrobiło się wielce miło
Długo by się rozpisywać o tym posiedzeniu ale faktem jest, że wszystko, co dobre kiedyś się kończy i trzeba zarzucić worek na plecy i iść. Będę szedł teraz zielonym szlakiem przez Gniazdo do Radomic. Grzbiety, z których przyszedłem
Krzyż pokutny z 1562 roku
Po lewej Gniazdo. Bardzo widokową drogą zmierzam przez wietrznik do Radomic
Malowniczo położone Radomice robią fajne wrażenie

I znów leśnymi i polnymi ścieżkami robię dalsze kilometry


Wkrótce dotarłem do Maciejowca a potem do Pokrzywnika
Trudno mi rezygnować z tylu fajnych zdjęć, właściwie za każdym rogiem, za każdym zakrętem otwiera się nowa panoramka.


Zupełnie poważnie zastanawiałem się nad podobieństwami Gór Kaczawskich i Beskidu Niskiego. Krajobrazowo na pewno są duże podobieństwa: połogie, łagodne szczyty, dużo łąk, sielskie widoczki, małe nasycenie cywilizacją. Tak! Mimo, że jestem na zaludnionym Dolnym Śląsku, nie czuje się tego zupełnie. Podobnie jak w Beskidzie Niskim mało tu sklepów. Właściwie tylko we Wleniu było miejsce, aby uzupełnić zapasy. Schronisk żadnych już drugi dzień (a i to widziane na trzeci dzień właściwie nie jest schroniskiem) ani infrastruktury turystycznej. Ale podobieństwa sięgają głębiej: opuszczone przez lokalną ludność po wojnie wsie. Miejscowe świątynie pozamieniane na kościoły katolickie. Historyczne pozostałości innej kultury.
Tak rozmyślając dotarłem do jednego z ostatnich punktów dnia: punkt widokowy Mostek Kapitański:

Byłoby to fajne miejsce na pozostanie, jednak miałem jeszcze czas. Dalej szlak prowadził przez ujście do Bobru rzeczki Kamienicy, spływającej tu z Gór Izerskich.
Mijam zaporę we Wrzeszczynie:
Potem ścieżka biegnie już samym brzegiem Bobru:
Wreszcie na wieczór dotarłem do fajnej miejscówki poleconej mi przez Złego Marcina co znaczy, że Zgórwysyny już tu byli przede mną :-)
Ogniska nie udało mi się rozpalić ale i tak było fajnie, poczytałem  sobie moją ulubioną "Fantastykę" na leżąco. Było znacznie cieplej niż poprzedniej nocy, chociaż wilgotno. 
Widać jak poranne mgły wiszą nad taflą wody:
Rano nie miałem dużo do przejścia na PKP, ot kilkanaście kilometrów aby zdążyć na 12:45. 
Ścieżka cały czas prowadzi skrajem rzeki
Zaskoczyłem czaplę siwą
Docieram do Jeziora Modrego z Perłą Zachodu - to właśnie wspominane niby-schronisko, raczej zajazd i sala weselna. Zresztą jak tam byłem to akurat też się wytaczali skacowani goście weselni. Drożyzna i zupełnie zimne espresso. Kieliszek nalewki niemal bezalkoholowej. 
Na końcówce trasy czekało mnie jeszcze kilka skumulowanych atrakcji:
punkt widokowy Trafalgar;
skała Urania;
ruiny Świątyni Apollina (tak naprawdę niewidoczne);
skała Erato;
most kolejowy na Bobrze;
no i wieża widokowa na Wzgórzu Krzywoustego z pięknym widokiem na Kotlinę Jeleniogórską i otaczające ją pasma.
Udało się zrobić fajny odcinek ponad siedemdziesiąt pięć kilometrów, zobaczyć sporo nowych miejsc i przypomnieć sobie kilka widzianych dawniej. O takim powrocie na szlak marzyłem.