poniedziałek, 4 grudnia 2017

Jednak Karkonosze na początek kolejnej zimy

Karkonosze


2017, grudzień



Zadzwonił Mhu, czy mogę jechać w góry, w sumie mogłem - no to pojechaliśmy 😁.
Pojechaliśmy sobie a do Jeleniej Góry. Tam na początek wymarzliśmy na przystanku czekając na busa do Karpacza, który...nie przyjechał. Dzień krótki, każda obsuwa czasowa skutkuje chodzeniem po ciemaczu. Byliśmy na to co prawda nastawieni, ale spodziewałem się na grzbiecie dość trudnych warunków w porównaniu z tym, co na dole. Dlatego na bieżąco zmieniłem plan - jedziemy do Jagniątkowa, stamtąd będziemy mieli trochę bliżej.
Po przejechaniu...27miu przystanków wysiadamy przy ulicy Agnieszkowskiej, która doprowadzi nas do lasu.
Idziemy w górę i w górę, kończy się asfalt, kijaszki w dłonie. Zaczyna robić się biało, najpierw lekko oprószone, potem pięć centymetrów, dziesięć, piętnaście...




Robi się prawdziwie zimowo ale i ciemno. Temperatura spada do kilku stopni poniżej zera , ale rośnie "chill", bo wiatr daje się we znaki. W końcu wychodzimy na grzbiet w pobliżu Petrovki. Wiatr jest tu silny a naszym oczom ukazuje się nieco surrealistyczny widok - oto galopują przed nami dwa konie z jeźdźcami. Nie wiem, czy to jakiś patrol, czy po prostu jadą dla przyjemności. 
Koło Petrovki robimy chwilę na łyka z termosu a potem zakładam rakiety. 

Niestety, coś mnie pokusiło, żeby pójść polskim wariantem, zamiast bliżej Petrovki czeską wygodną ścieżką. Zapomniałem, że tutaj jest ta cholerna kosówka. No i oczywiście zgubiłem w kosówce jeden z zimowych talerzyków do kijka 😒.
Wychodzimy na Śląskie Kamienie /1414/, ścieżka na Męskie Kamienie jest wciąż zasypywana zamiecią, ale jest twarda i idzie się dobrze. Po jakiejś godzinie marszu teren się obniża i wypłaszcza, skałki się kończą a my dochodzimy do celu naszej dzisiejszej trasy - do wiaty na Czarnej Przełęczy pod Śmielcem /1342/

Łysy w pełni sił, świeci pięknie :

Nasze lokum po wejściu wydawało nam się ciepłe 😄.  To złudzenie szybko prysło. Trzeba się przebrać w suche ciuchy i puchy i gotować coś gorącego. W środku nadal jest kilka stopieńków na minusie, bo woda w naczyniach zaczyna zamarzać. No ale przynajmniej nie wieje, a prognozy na noc i rano podają 50 km/h.

Po posiłku kładziemy się spać, ja na ławach, Mhu idzie na stryszek.
Spanie było takie sobie, kilka razy budziłem się.

Rano wygląda, że będzie ładniej i ciekawiej niż poprzedniego dnia.




Ale szybko się okazuje, że jednak będzie tylko "ciekawiej"  😁.
Wszystkie ślady zasypał padający przez noc i nawiewany śnieg.
Wieje silny wiatr z północnego zachodu, niosąc drobiny śniegu i schładzając nas przy każdym zatrzymaniu. Wysoki Mhu łapie od porywów dwa razy glebę, ja jestem niżej przy ziemi, ale też nie unikam upadku - wlazłem prosto w zaspę, ponieważ miałem zaklejone lodem okulary.
Robimy obejście zimowym trawersem Wielkiego Szyszaka. Na tym odcinku dostajemy najbardziej w kość. Kiedy wiatr zaczyna wiać bardziej z przodu niż z prawej orientuję się, że obeszliśmy Szyszaka.
Po sporo dłuższym niż tabliczkowy czas wychodzimy na Śnieżne Kotły, robimy postój na ostatnie łyki z termosu.

Trawersu żółtym szlakiem nie ryzykujemy, zresztą nie widać w ogóle nic w tamtą stronę.
Idziemy jak przykazano do Czeskiej budki grzbietem i tam odbijamy w stronę schroniska pod Łabskim Szczytem wytyczkowanym szlakiem zimowym.
Tutaj ścieżka już w ogóle nie jest przetarta, więc z przyjemnością znowu gram pierwsze skrzypce 😄.  


Na brodzie zrobiła mi się lodowa kula 😁
W schronisku czas na mały odpoczynek, Mhu zamawia jajecznicę, szefowa jest wyraźnie zawiedziona, że taki duży chłop bierze tylko z dwóch jaj 😄.
Ja zaś doceniam smak gorącej herbatki z cytryną i solidną łychą cukru.
Pozostaje nam tylko zejście do Szklarskiej Poręby; jako że druga połowa ekipy powrotnej czeka na nas w hotelu Kryształ, schodzimy żółtym szlakiem prosto do centrum.
I tyle śnieżkowania, a moi klienci mieli dobre wyczucie czasu, bo zaczęli dzwonić dopiero na ulicach Szklarskiej.