niedziela, 27 listopada 2016

Listopadówka w Jawornikach

Javorniky + Kysucke Beskydy


2016, listopad




Niektórzy chadzają na majówki, prawdziwi twardziele na Listopadówki!
Pomysł na przejście południowego odcinka Jaworników nie zaprzątał mojej głowy jakoś szczególnie długo. Ot - od maja, kiedy szedłem granicznym dość zalesionym grzbietem, pojawiła się ta myśl aby przejść się również niższą i bardziej otwartą częścią pasma.
Termin - 25 listopada, kilka privów i mieliśmy już gotową ekipę. Moja podróż zaczyna się przeważnie wcześniej niż innych uczestników: pieszo, autobus, tramwaj, tramwaj, pociąg, autobus, bus i... byłem w Cieszynie.
Po powitaniu przez rajliego pysznymi kanapkami cieszyńskimi kupiliśmy bilety na vlak do Czadcy. Jeszcze tylko pociąg i przesiadka w Mostach na słowacki "tramwaj" i spotykamy się w Czadcy z małopolską częścią ekipy. Jedziemy autobusem do Makova. Tu zaczyna się wędrówka.
Na początek trochę asfaltingu do Kopanic
(fot. Janusz)
Pogoda...hmm, wystarczy powiedzieć, że nie pada...Jawornicki las
Tam decydujemy się na wariant czerwonym szlakiem i łagodnymi zakosami stokówki osiągamy przełęcz U Lovasov. Stąd trochę ostrzej jeszcze kwadransik i jesteśmy już na głównym grzbiecie
Nad Zapaczou - co ja pacze?
Rzuca się w oczy fajowa bacówka, w sezonie chyba użytkowana, obecnie miejsce na nocleg
Kontynuujemy grzbietem przez Greguszowce/885/ i Czerenkę/947/
Tak zwany "Dolmen života a smrti"

(fot. Janusz)
Po pewnym czasie schodzimy do Melocika na obiad, choć straszy tutaj oko Saurona
Po czosnkowej czy co tam kto jadł idziemy dalej, już w zapadającym zmierzchu, widoki robią się coraz to mroczniejsze
Sytuacja robi się przerażająca, kiedy rajli nagle odwraca się na pięcie i znika szaleńczym biegiem we mgle...
Nigdy go już nie zobaczyliśmy...

Miałem tak napisać, ale jednak się odnalazł i nic go nie zeżarło ani nawet nie skosztowało - mówi się trudno.
Czekało nas jeszcze przejście - już przy świetle czołówek - przez Luby /911/, zejście przez przysiółki na przełęcz Sedlo Semeteš i lądujemy w ubytovni o dość perwersyjnej nazwie U Cipara.

Gospodyni już na nas czeka, na kuchni gorący gulasz. Robimy sobie wieczór w kuchni, ponieważ salka knajpy jest mikroskopijna i mieści tylko kilku stałych bywalców.
Zajadamy i popijamy, Janusz narzeka na jakość piva... i wyciąga gruszkówkę. Siedzimy, chichramy się i opowiadamy co kto widział albo przeżył. 
Ale w końcu opadają nam głowy i idziemy spać - każdy jest nieco zmęczony a niektórzy jeszcze prawie nie spali w nocy...
Weranda od strony ogrodu, chciałoby się tu posiedzieć w letni wieczór:


Plakat w partyzanckich klimatach:

W sobotę od rana nie ma mgły, otwiera się listopadowe okno pogodowe
Po śniadaniu ruszamy dziarsko pod górę na Solisko/761/ i natykamy się na mrożące krew w żyłach znalezisko - na ścieżce leży czyjaś noga!

Mimo tych horrorów zaczyna się jednak bardzo fajny odcinek, pomiędzy rozrzuconymi tu i ówdzie letniakami idziemy łagodnym grzbietem, to wznosząc się wraz ze ścieżką, to opadając

Fatum jednakże nas nie opuszcza, co i rusz widać złowróżbne znaki:

Konkurują one ze znakami pozytywnej energii

Na kulminacji Kamenitej/834/ znajduje się wiatka i wieża

wieża widokowa mogłaby konkurować w kategorii "Najniższa wieża widokowa"
Dalej mieliśmy spotkanie z kładowcami, a szlak wyglądał tak:




A ja przy jednym z rozjeżdżonych miejsc zrobiłem widowiskowy pad w kałużę, na dodatek uderzając goleniem w metal kijka...Nasza listopadówka nabrała rumieńców, okno pogodowe w całej krasie

Drapiemy się na kolejne kulminacje grzbietu Jaworników

Bardzo przyjemne klimaty

Wszędzie pojawiają się podrzeźbienia, tu nawet jakby trylobity pojawiły się w skale:
Gdzieś w okolicy Jakubovskego Vrchu/874/

I kolejna tajemnicza rzeźba

Rajli popatruje na UAZa brnącego w błocie pod górę, a my sobie idziemy w dół na Petranky

Robimy tu <zły błąd> omijając Martakov Kopec /854/ i nową wieżę na nim. Do wiadomości - przez szczyt prowadzi boczny szlak i po wejściu nań nie trzeba się cofać do punktu wyjścia.
Zatrzymujemy się we wiatce na obiad. Odpoczynek wzmocnił nas moralnie i fizycznie i jesteśmy gotowi na kolejne wieczorne kilometry.
Za plecami słońce zmierza w stronę chmur na horyzoncie, jakoś tak próbuje.

Przed nam i masyw Chotarnego Kopca/906/ czeka na swoją kolej - tutaj chyba największe podejście na trasie.

Za szczytem robi się już ciemno a my odkręcamy na zieloną ściechę - na prawacza.
Jest tu na przełęczy fajna miejscówka ze źródłem i miejscem na popas.
My zaś ciągniemy do Kyczery - tutaj kilka łyków śliwkówki dla kurażu... i zaczynamy ostatni etap: zejście stromym i mokrym żlebem (niebieskim szlakiem) do Oszczadnicy. Po ciemaku nie było to całkiem przyjemne. Odnaleźliśmy taki jakby motel Drevorubacz (Drwal) i po krótkiej wymianie uprzejmości z panią prowadzącą ten przybytek logujemy się w pokojach.
Po dzisiejszych trzydziestu kilometrach impreza wieczorna jest trochę senna, zwłaszcza, że siedzimy nieopodal kominka. Ja próbuję rozgrzać się boroviczką, Janusz wybywa w poszukiwaniu czapowanego piva.

Trochę skracając: kolejny dzień - rano, po śniadaniu wyruszamy na przeciwstok po drugiej stronie Kysucy, jesteśmy zatem w Kysuckich Beskydach i zmierzamy w stronę masywu Wielkiej Raczy.
Widać stąd doskonale nasze wieczorne - poprzedniego dnia - karkołomne zejście

A my przemierzamy łagodne podejście na Kalinovy vrch /816/ i dalej aż do chat na Raci, gdzie są też górne stacje wyciągów.

Ławka przy chatach jest śmiesznie rzeźbiona



Byliśmy tak blisko Wielkiej Raczy, lecz koło chat obieramy kierunek w dół wzdłuż stoku narciarskiego na Lalikov (część Oszczadnicy z kolejnym wyciągiem narciarskim)

Pogoda robi się coraz gorsza, w dolince zacina deszcz, na górze śnieg z deszczem.

Po przejściu przez Laliky już dość zmęczeni robimy pokaźne podejście na Zonkę/922/

Na podejściu orientuję się, że mam coraz mniej czasu do odjazdu pociągu ze Zwardonia. Musimy wszyscy przyśpieszyć lub się rozdzielić. Dziewczyny na szczęście rozumieją moje stresy i żegnamy się na stoku. My z rajlim przyspieszamy i pędzimy już bez zatrzymywania się przez szczyt. Teraz moglibyśmy iść do granicy na Kikulę, ale wydawało mi się, że stokówką i żółtym szlakiem do Vreszczovki będzie szybciej.



Z wioski już żabi skok do granicy, choć było znów pod górkę...potem koło Skalanki i dalej do Zwardonia, gdzie mimo narastającej zadymki na szlaku lądujemy 45 minut przed czasem. (Wyszło około 24 km.)
W Zwardoniu uzupełniamy płyny a pociąg służy nam jako schronisko i przebieralnia.
Dziękuję wszystkim uczestnikom za wspólnie spędzony czas, za rozmowy na szlaku i nowe doświadczenia.