czwartek, 27 sierpnia 2020

Co jest na zachód od Koszyc? cz. 1

Volovske vrchy

Revúcka vrchovina

Stolicke vrchy

Muránska planina

Veporské vrchy



2020, sierpień



Kiedy idzie się grzbietem Niżnych Tatr, na południu wzrok przyciąga rozfalowany krajobraz. Tam odsłaniają się kolejne...i kolejne pasma górskie Słowacji. 

Apetyt rośnie w miarę jedzenia - więc po Fatrach, Tatrach, Niżnych Tatrach korci, żeby sprawdzić: a co jest tam dalej?

I mi chodziły takie myśli po głowie od kilku ładnych lat, nawet miałem skądś mapę pasma Polany. Poprzednia moja trasa przez Słowację zaczynała się od granicy węgierskiej za Koszycami. Pasowało mi teraz podjęcie wędrówki podobnie, od Koszyc, ale tym razem podążanie na zachód - w stronę Bańskiej Bystrzycy.

Dojazd miałem nieco z przygodami, począwszy od tego, że nie mogłem kupić biletu na bezpośredni pociąg do Żyliny lecz z dwugodzinnym oczekiwaniem w nocy w Katowicach, które zamieniło się na czekanie trzygodzinne. W ogóle to był jakiś pechowy przejazd, coś się tam wydarzyło po drodze, ja na peronie w Kato byłem świadkiem również wypadku a potem jeszcze ktoś nie umiał na czas wysiąść z dzieckiem z wagonu. Przez to wszystko wyglądało na to, że w Czadcy nie złapię połączenia RegioJet, na który już miałem bilet. Tymczasem RegioJet również się spóźnił, ledwie z 15 minut, ale to wystarczyło, żeby znaleźć się na jego pokładzie. Miałoby to swoje dalsze konsekwencje, ponieważ w Koszycach znalazłem sobie przejazd dwoma autobusami (27 i 14) miejskimi do Chaty Jahodna. Odcinek między miastem a terenem rekreacyjno-narciarskim pod Jahodną biegnie przez las wzdłuż szosy, można go sobie spokojnie odpuścić. Ledwo wybiegłem z dworca to autobus akurat ruszał, nawet nie zdążyłem kupić biletu.

Późnym popołudniem w poniedziałek wysiadłem przed Chatą Jahodna, tu zaczynała się moja kolejna trekkingowa przygoda.


Pierwsza setka pod górę, pierwsze poty, pierwszy szczycik: Jahodna /719/. 

I pierwsze widoczki na górskie grzbiety
Do tej pory było ciepłe popołudnie, zaczyna się chmurniejszy wieczór koło Chaty Lajoška (w przebudowie) dopada mnie wilgotna gęsta mgła.

Na rozdrożu kieruję kroki na punkt widokowy Loreley. Szczyt z grzybkiem to Kojšovská hoľa, na którą zamierzam jutro się udać.




Gdzieś w międzyczasie minąłem niepostrzeżenie poziomicę 1000. Po obejściu szczytu szukam usilnie daszku, pod którym dziś będę spał:Niestety, oznaczonego na mapach źródełka nie sposób w trawach odnaleźć, jestem więc skazany na smętną resztkę wody z podróży. 
Tymczasem około trzeciej rozpętała się burza z ulewą w bonusie, okazało się też, że daszek posiada wadę w postaci "otworu dziurnego" dokładnie nad środkiem ławeczki, na której spałem. Trzeba było się nieco skulić. No ale za to uzbierałem trochę wody do śniadania ;-)
Wtorek rano - mokro, totalna mgła. Ale całkiem ciepło. Dziś - cały dzień chodzenia. 
Mijam Idčianske sedlo (954 m) i jedno ze źródełek Zlatej Idky (takiej rzeczułki).
Tutaj można nadmienić, że idę dzisiaj podobnie jak i dnia pierwszego fragmentem Cesty Hrdinov SNP. Jest to czerwono znakowany szlak biegnący przez całą bez mała Słowację o długości ok. 750 km. Zaiste, spore to wyzwanie. 
Tymczasem, po dojściu do górnej stacji wyciągu (czynnego w zimie) o zaskakującej nazwie Golgota czeka mnie ostrzejsze podejście. 
Na przełęczy zaś czas na decyzję, czy iść na Kojšovską hoľę. Wcześniej już ustaliłem sam ze sobą, że będę robił w miarę możności i sił wszystkie tzw "odboczki". Nie ma zatem gadania, te dodatkowe ponad sto metrów na szczyt trzeba zrobić i już.
Kojšovská hoľa /1246 m/ powitała mnie gęstą chmurą. Tu moment kiedy w ogóle coś było widać:
Mimo brodzenia w mokrych trawach buty utrzymywały jako tako szczelność. Zszedłem do przełęczy i dotarłem do położonej w pobliżu Chaty Erika. Jest to wbrew nazwie nie schronisko ale całkiem hotelowy obiekt (nocleg ok 30E). 
Ponieważ tego dnia wypadają moje urodziny - nie oszczędzałem ;-)  i kupiłem polievkę, pivo i coś exxtra. Na wyjściu z chaty wreszcie kawałek gór widać:
Spalenica, Biely kamen, 
Tri Studne to fajne miejsce z czystą wodą
Zrobiłem tutaj sobie mały popas z gotowaniem, niestety w trakcie zaczęło padać.
Kolejne fajne miejsce to Trohanka - łączka na której stoją świetne wiatunie. Szkoda, że nie było mi dane tutaj spać. 
Dalszy odcinek słabo pamiętam, podejście na Ovcinec a potem wymagające podejście na Kloptaň. Tyle, że buty miałem już całkiem mokre.
Kloptaň /1153 m/ to znaczący szczyt na trasie przez Volovské vrchy.
Główny grzbiet w tym miejscu wygina się mocno ku północy. Wejście na wieżę dla odważnych po stromych drabkach. 
Tutaj zrobiłem znów popasik, odpoczynek, podsuszenie ogólne :-)
Już wcześniej (w szopce, w której spałem) i tutaj na szczycie znalazłem zapisy w "książkach wpisów" parki z Polski, która idzie przede mną jakieś pół dnia. Zastanawiałem się, czy uda nam się spotkać, skoro są tyle godzin przede mną.
Tymczasem trzeba iść dalej, to już popołudnie. 
Po zejściu z Kloptania wylazłem na kolejną kulminację grzbietu: Zbójnicka Skała.
Tutaj dopiero zaczyna się strome zejście do przełęczy, ni ma co, trzeba zejść te 300 metrów.

I tutaj gdzieś w lesie natknąłem się na Agnieszkę i Mariusza jeśli dobrze pamiętam, bo  z pamięcią było u mnie źle na tym wyjeździe. To właśnie ich wpisy widziałem, szli niespiesznie, zbierali kurki do kolacji (zresztą mi też się kilka udało znaleźć) i byli pierwszymi ludźmi spotkanymi na szlaku. Po kilku wymienionych słowach pozdrowień i tak dalej poszedłem do przodu i wyszło na to, że spotkamy się na noclegu w Sztos-kupele.
Po dalszej drodze w wieczornym słońcu 

zlądowałem w uzdrowisku Sztos. Znalazłem wiatę i poszedłem szukać wody, niestety, w tym czasie przylazł ochroniarz z wielkim psem: okazało się, że cały park jest pod czujnym okiem kamer i nie wolno tutaj spać.
Po nadejściu posiłków w postaci szefa ochroniarza ;-) dyskusja nie miała sensu. Szczęście w nieszczęściu ochroniarze pokazali mi zastępcze lokum w postaci werandy nieużywanego domku (poza zasięgiem kamer), posiłek i w kimkę. Po dwóch godzinach podobnie jak ja zostali "doprowadzeni" :-) również moi przygodni znajomi z drogi.

Sprawdziłem pogodę na środę i wychodziło na to, że w ciągu dnia będzie mocno padać. 
Nasza miejscówka rano:
Agnieszka i Mariusz zamierzali kontynuować wędrówkę szlakiem SNP do Telgartu, ja zaś chciałem się skierować w stronę najwyższego szczytu pasma, w którym się znajdowaliśmy. Postanowiłem zatem wcześnie rano przejść do Smolnika i tam przeczekać najgorszy opad. Niestety, przeliczyłem się - silny deszcz złapał mnie jeszcze w drodze.

Na długie godziny zaległem, podsuszając się i czekając na poprawę sytuacji pogodowej najpierw w kawiarni a potem w restauracji naprzeciwko.

W restauracji dostałem zupę pomidorową z ryżem podaną w starym stylu, w wielkiej wazie, z której jesz ile możesz. Ja zmogłem 3,5 talerza łącznie za 0,80 E. Na drugie pierogi z bryndzą, pychota.
Zgodnie z oczekiwaniami deszcz zaczął zamierać około godziny piętnastej i dopiero wtedy ruszyłem zadek zza stołu na żółty szlak.
Wszystko było mokre i ja oczywiście już po chwili również. Szlak patrząc wstecz wyglądał tak:
430 metrów pod górę do grzbietu, paskudne podejście w sporej części parowem zasypanym pniami. Nie wiem, czy to był dobry pomysł. No ale innej opcji raczej nie było.
Po wyjściu na grzbiet robi się lepiej na duszy:
Szlak trawersuje Małą Hekerovą i Malý Suchý vrch (1129 m)

Przechodzę na północną stronę grzbietu na nieznakowaną stokówkę okrążającą Hekerovą /1260/, bo przecież chcę się dostać skrótem do niebieskiego szlaku.
Wszystko poszło jak po sznurku i niebieski szlak okazał się wygodna leśną drogą. Tak się rozpędziłem, że minąłem odbicie do Chaty Zlatý stôl (łowiecka zamknięta chata, znaleziona w necie) i musiałem się cofać.
Nareszcie koniec, nie byłem zmęczony fizycznie ale wędrowanie z tak długą przerwą w ciągu dnia trochę mnie rozstroiło. Początkowo chciałem spać na werandzie, ale miała kamienną podłogę i strasznie wiało od tamtej strony, więc rozbiłem się za chatą.
Silny i porywisty wiatr w nocy przeganiał chmury i zwiastował spodziewaną zmianę pogody. Czwartkowy poranek jednak był mglisty i chłodny. Atak szczytowy:


Zlatý stôl /1322 m/, szósta rano
Im później tym ładniej.
I tu nagle:  z 10 metrów na lewo od ścieżki widzę gwałtowny ruch szaroburej masy futra! Niedźwiedź usłyszał mnie wcześniej i zaczął zmykać przez niską roślinność. 
Po tym zdarzeniu starałem robić jeszcze więcej hałasu idąc.


Kilka kilometrów pustym niebieskim szlakiem
Na Przełęczy Krive wróciłem do Cesty Hrdinov SNP.
W centrum kadru zamek Krásna Hôrka:
Kolejne kilometry i godziny samotnej wędrówki...
...doprowadziły mnie na Skalisko /1293/, kulminację masywu Volovca. 
Odsłonięty skalisty szczyt oferuje widoki wielce satysfakcjonujące :-)
Po tych atrakcjach postanowiłem zejść do Chaty Volovec - może uda się coś zjeść, wypić coś dobrego?
Udało się i zjadłem gulaszową jak to zachwalała starsza kucharka: "varenej v kotliku" ;-) do tego 2x kofolę. Choć jak teraz patrzę to mnie orżnęli na kosztach na 3E, widać wyglądałem na bogatego turystę ;-) 
Tutaj zrobię przerwę w marszu przez Góry Wołowskie, na stoku masywu, który dał nazwę całemu pasmu.