niedziela, 26 października 2008

Dłuższa droga na Masyw Śnieżnika

Masyw Śnieżnika 


2008, październik





To może na...Śnieżnik? 😄

Mając do dyspozycji menelski wóz bojowy i czas od samego rana jedziemy "tą razą" do Pisar. Przebiega tutaj czerwony szlak, który przez prawie płaskie pola doprowadza nas do granicy i biegnącego nią szlaku zielonego. Dalsze strome podejście wyprowadza nas na Opacz /740/. 
Po przejściu szczytu idzie się sympatyczną ścieżką przez łąki aż do następnego podejścia na Jeleni Vrch /935/.
Krótkie zejście na przełęcz i zaczynamy podejście na Klepy. Podejście jak to podejście, wyciska poty. Pogoda dzisiaj ładna, można sobie przysiąść na kamykach 😄


(Na szczycie nie było jeszcze obecnej wieży widokowej).
My ciągniemy dalej, grzbietem granicznym przez Puchacza i Mały Śnieżnik.
Z jakiejś przyczyny, obecnie dla mnie niezrozumiałej, zdecydowaliśmy się spać w schronisku.
Logujemy się zatem w pokoju wieloosobowym, zostawiamy majdan i na lekko idziemy na zachód słońca na szczycie. 





W schronisku niestety nie czeka nas spokojna noc. Jest to sobota i była piękna, łatwa do chodzenia pogoda więc w schronisku pojawiło się mnóstwo osób, które nad góry i przyrodę przedkładają głośną imprezę. Niestety, niektóre z nich mieszkały również w naszym pokoju. 
Szczytem wszystkiego było zachowanie jednej dziewuchy, która spawiała się do kubka a potem spadła z górnej pryczy piętrowego łóżka w środku nocy.


Po tej nocy opuszczamy pokój jak najszybciej i idziemy na ożywcze łono natury.
Pogoda nadal jest lampowa. Wracamy zatem na Śnieżnik nacieszyć oczy znowu widokami.


Jeseniki z Pradziadem:






Dla odmiany wracamy tym razem przez Czechy - schodzimy do grzbietu ciągnącego się na południe przez Stříbrnicką /1250/ i dalej górę Sušina /1321/.
Po drodze czeskie widoczki na Śnieżnik.



Ponieważ jest typowo inwersyjna aura, obserwujemy cały czas morze chmur i wyłaniające się z niego  wyspy wierzchołków, Pradziad dziaduje, przepraszam, króluje:



 W taki wesoły sposób dochodzimy do rozstajów i skręcamy na szlak niebieski do Chaty Babusze. Potem obejście po trawersie Svini Hory i schodzimy ostro stokiem do Horni Moravy.
Jeszcze trochę wysiłku pod górę i wracamy do przełęczy granicznej i skrzyżowania szlaków nad Horni Moravą.

Teraz już tą samą drogą, co przyszliśmy, przez Jeleni Vrch i Opacz wracamy do autka w Pisarach.
Tak się zakończyła jedna z najfajniejszych śnieżnickich wycieczek.

czwartek, 9 października 2008

Na Śnieżnik "służbowo"

Masyw Śnieżnika


2008, październik





Czasem trafi się taki nieplanowany wyjazd, mój kolega jechał w tygodniu w sprawach biznesowych do Kłodzka. Zaproponowałem mu wspólny wyjazd i przedłużenie pobytu o wizytę w Masywie Śnieżnika. Tomek zgodził się i tak pojechaliśmy razem.


Najpierw oczywiście praca, potem przyjemności. Kiedy kolega załatwiał swoje sprawki w Kłodzku, ja szwendałem się po ulicach. Sprawy zajęły niestety więcej czasu niż przypuszczaliśmy... a potem jeszcze obiad, a to jeszcze przecież trzeba było z Kłodzka dojechać do podnóży góry. 

Tym razem za punkt początkowy wybrałem Bolesławów.  
Stanęliśmy późnym popołudniem na ryneczku i zaczęliśmy iść. Najpierw stokami Zawady trzeba się dostać na Przełęcz Staromorawską.
Potem zejście do doliny Kamienicy - tu usłyszałem już pierwsze uwagi, że można było przecież dotąd dojechać autem :-).

Doliną Kamienicy dotarliśmy dość powoli, uciążliwie i coraz to stromiej na Przełęcz Głęboka Jama.
 
Tu już zaczęło się powoli zmierzchać - ostatecznie był to już październik, chociaż całkiem ładny dzień - a podejście z Głębokiej Jamy, które potrafi dać w kość najlepszym, było dopiero przed nami. Mozolnie wydostaliśmy się na przełęcz Strzibnicką a potem Czarny Grzbiet. Tu było już zupełnie ciemno, czołówki w ruch. Zacieśniliśmy zatem szyk i zaczęliśmy podejście  na szczyt.

Ostatnie 200 metrów podejścia było już dla Tomka sporym wyzwaniem, jak potem się od niego dowiedziałem, rozważał wbicie mi w kark albo plecy widiowej końcówki  kija trekingowego 😄. Szliśmy zatem zatrzymując się przy każdym słupku granicznym dla złapania oddechu.
Ze szczytu roztaczał się ładny nocny widok, widać było w oddali światła miejscowości, a to Kłodzka a to innych mniejszych. Zwycięski toast na szczycie nas pokrzepił:




Schodzimy ostrożnie do schroniska, gdzie logujemy się późno wieczorem. W schronisku jest kompletnie pusto, jesteśmy jedynymi gośćmi. Trochę opowiadam Tomkowi, jak cudnie jest w "Chatce" na noclegu, ale najwyraźniej mi nie wierzy - schronisko też jest przecież fajne. 
Daje o sobie znać lekkie odwodnienie i realne zmęczenie - trochę mnie telepie a kolegę całkiem mocno. Wskakujemy więc po szybkiej kolacji do łóżeczek w naszej "dwójce". 


Rano niestety okazuje się, iż pogoda klękła. Jest mgliście mokro i brak widoczności. Niweczy to moje nadzieje na powrót jeszcze raz poprzez szczyt. Nie mam w takim razie argumentów, by na ten wariant namówić Tomka, który chce jak najszybciej znaleźć się przy aucie. 
W takim razie decyduję się na powrót niebiesko znakowanym trawersem, potem zboczem Stromej i koło wiatuni a potem po zakrętach do Kamienicy






Ponieważ trochę polepsza się pogoda, udało mi się namówić Tomka na przejście jednak przez Przełęcz Staromorawską a nie asfaltingiem doliną. Wiązało się to z drobnym podejściem jeszcze tych 170 metrów. 


I jeszcze widoczek na imponujące Młyńsko, które kiedyś odwiedzę:
(wszystkie powyższe fotki dzięki uprzejmości TomkaT.)

Ostatnie dwa i pół kilometra lasem i wkraczamy na powrót do Bolesławowa, gdzie na ryneczku czeka wóz bojowy. 

Takie wyjazdy niespodziane zawsze mnie radują, nawet, jeśli nie są szczególnie ambitne. To "wykrok" poza rutynę dnia codziennego. I na dodatek w wesołym towarzystwie :-)