czwartek, 5 lipca 2007

Zachodnie w budce

Tatry



2007, lipiec





Wyjazd w ramach napawania się Tatrami :-)
Udało się nam zebrać tylko we dwóch.
Przejechaliśmy się zatem do Zakopanego i dalej busem do Witowa.
Podchodzimy na początek na Witowski Przysłop i Magurę Witowska /1232/.
Stamtąd przez Wyrobiska schodzimy sobie na luzie do Orawic i zasiadamy przy Chacie Oravice. Można by zaryzykować zdanie, że jest to najdalej na północ wysunięte tatrzańskie schronisko.





Po odpoczynku kierujemy kroki do Doliny Juraniowej. To piękna położona nieco na uboczu dolina zachwycająca swoimi Cieśniawami.









Szlak prowadzi nas na Umarłą Przełęcz /988/. Tu skręcamy w lewo na zielony szlak w wyższe partie doliny.
Przez stromy odcinek na Wałowcu, gdzie zdycham z wysiłku, wyłazimy w końcu na Juraniową Przełęcz /1382/.

Mało co kolki nie dostałem, a tu znowu czeka podejście - kolejne 300 metrów na Bobrowiec.
Wyłażę po męczarniach (co mnie tak rozbiło tego dnia?!) a kolega już foci cudny zachodzik.
Piękny to szczyt - Bobrowiec 1663 u mnie na mapie - a na tabliczce jak wół 1658:

Jak podaje Józef Nyka, „z pokrytego kosówką wierzchołka roztacza się rzadkiej piękności panorama – na Tatry Orawskie oraz otoczenie Doliny Chochołowskiej, której topografię można przestudiować w każdym szczególe" no i to się zgadza.













Spektakl natury dla nas się kończy i schodzimy na Jamborowy Wierch i potem stromo na Bobrowiecką Przełęcz i na sen do schroniska na Polanie Chochołowskiej.
Spaliśmy w bliżej nieokreślonym miejscu, nie wdając się w szczegóły. W każdym razie pękły również jakieś flaszki i rano byliśmy w nastroju mało bojowym.

Rano po wypełznięciu ze schroniska stwierdzamy słabą pogodę a na tych schodach spotykamy kogo? Naszego Menela (!)

(fot.wiki)
Po pogaduszkach - co, gdzie i jak - napieramy w głąb Doliną Chochołowską Wyżnią.
W połowie zaczyna kropić, siąpić, padać, lać...Menelowi się upiekło, nam - niestety już nie.
Na Rakoń /1879/ wychodzimy całkiem mokrzy. Widać, że z jakiejkolwiek grubszej wycieczki nici, jednakże nie cofamy się - poszukamy szczęścia jeszcze raz po słowackiej stronie.
Schodzimy przez Zabrat do bufetu Tatliakowego.
Jest tu sporo ludzi. których złapał deszcz, tak jak jak nas. Wszyscy rozgrzewają się herbatą z rumem, takoż i my. Siedzimy tam długo, bo długo musimy się suszyć i rozgrzewać :-).
Dużo, dużo później wychodzimy na zanikający deszcz i podążamy w dół Doliny Rohackiej.
Robimy się trochę głodni i na jakiś obiad idziemy do Chaty Zwerovka. Jednak wcześniej poczyniliśmy ciekawe spostrzeżenie, które się niedługo przyda...
W schronisku bierzemy czosnkową i pivo. Był to jedyny raz, kiedy to połączenie mi zaszkodziło.
Kiedy zaczyna się zmierzchać, należy pomyśleć o noclegu. Wtedy przypominamy sobie zauważoną wcześniej budkę parkingową. Parking jest oblegany i płatny w zimie, obecnie jak nam się wydaje jest opuszczony. Wprowadzamy się na spanie, chociaż jest ciasno.
Wyciągamy więc passport i sprawdzamy dane, ledwie jakieś 40% się zgadza.
Rano zdążyliśmy się spakować i coś zjeść



a jednak - przyjechał jakiś kasjer, na szczęście już wychodziliśmy.
Bez większej filozofii powracamy Doliną Rohacką do bufetu.
Odwracamy kolejność wczorajszej trasy i wyłazimy na Zabrat i do granicy na Rakoniu.
Wracamy do schroniska tym razem zdaje się przez Grzesia.
Taka to wyszła bardziej rozpoznawcza wycieczka, która jednakże zaowocowała w kolejnym miesiącu przejściem przez słowacką grań Tatr Zachodnich.
(zdjęcia dzięki uprzejmości Piotra)