niedziela, 15 listopada 2015

Poszukiwanie zimy u Babci na pokojach


Babia Góra


2015, listopad




Wypadzik wziął się z mojego niezaspokojonego -jak zwykle- górskiego uzaleznienia, właściwie był wbrew logice, bo czasu nie było za bardzo, prognozy wiały grozą... Z przyczyn życiowych mogłem jechać dopiero w piątek wieczorem , więc za to wybrałem miejsce "wszystkomające" czyli Babunię. Po cichu liczyłem na śnieg, choćby i snieg z deszczem 😈

Zaczęło się ogólnie "wesoło" , pociąg relacji Szczecin-Przemyśl okupują obecnie nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy, więc przydział przypadł mi w towarzystwie sześciu trajkoczących nieustannie Ukrainek, każda z czemadanem wielkości szafy komandor oraz z "drobniejszymi" sakwojażami, każdy wielkosci mojego plecaka. Z planowanej drzemki udało mi się wyszarpać może z 2-3 poszatkowane godziny. Nie muszę dodawać, że całą drogę lało. To samo na MDA w Krakowie- deszcz nieustający, ohydna kilkustopniowa zgnilizna.

Busiarz jechał jak szalony, zastanawiałem się, na którym zakręcie albo w którym wezbranym potoku znajdę swój grób...Kiedy po dwóch godzinach wysiadałem na przystanku Zawoja-Mosorne, myślałem ,ze się zaraz poryczę. No ale ogarnąłem się jakoś i po zejściu z głównej drogi ujrzałem już nieco inną aurę:




Deszcz zamienił się w kaszkę a ja brnąłem dzielnie dalej po mokrych liściach, cały czas wierząc, że im wyżej tym będzie lepiej...

Po drodze dotarłem do pięknego miejsca mianowicie nieznanego mi wcześniej Wodospadu na Mosornym Potoku (Mosorczyku). Wodospad ma osiem metrów wysokości i przy obecnym stanie potoku gichał wodą obficie






Poszedłem dalej i wyżej i na stokach Mosornego Gronia już śnieg nie topniał, ba , przybywało go z każdym kwadransem :



Na Hali Śmietanowej i Kiczorce było już całkiem sporo, powyżej kostek więc jakieś 15 cm.




Teraz nastąpił odcinek szlaku, za którym nie przepadam więc pominę go milczeniem, w każdym razie w porze obiadowej znalazłem się we wiacie na Krowiarkach i zacząłem gotować. W tym momencie ożywił się mój telefon - to przybywała Catty z odsieczą! Już po chwili dotarła z parkingu , bardzo się ucieszyłem na jej widok.

Na przełęczy niestety w miejscu sezonowego bufetu buduje się coś solidnego i sporego, niestety😠

My zaś wrzuciliśmy coś na ruszt i poszliśmy znanym szlakiem w stronę Sokolicy




Mijaliśmy ostatnich schodzących wędrowniczków a panoramka robiła się coraz szersza i coraz bardziej zimowa...






W szarówce docieramy w końcu na szczyt - jest niesamowicie spokojnie, nawet drobny powiew wiatru nie zakłóca spokoju...Chwilę napawamy się tą ciszą ale mróz już wpełza pod ubrania (przynajmniej mi coś wpełzało ...), zaczynamy schodzenie żółtym szlakiem na stronę słowacką.

Ba, łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić...robi się ciemnoszaro, nadciąga mgła, widzimy ledwo co przed sobą. W końcu znajduję słupek z żółtym paskiem i koło niego skręcam w czyjś ślad. Jednak po jakichś 80 metrach dociera do nas, że ślad zawraca w stronę grani zamiast schodzić w dół...cofamy się do słupka, zapalamy lampki i wtedy zauważamy inny ślad biegnący w dół wzdłuż granicy. Idziemy za tym sladem rozglądając się za wiatą.

Pierwszą wiatę jednakże -jak się okazało rano -przegapiamy w mroku, po kilku minutach docieramy do drugiej wiaty, tej ze źródełkiem. Standardowe czynności viatingowe zajmują nam czas -przebieranie, gotowanie, pożeranie.

Rozkładamy spanko na deskach mini stryszku bo wiata nie ma niestety podłogi.

Ja byłem tak zmęczony, ze w pół zdania podobno zasnąłem...


12 godzin później:

W nocy było około -7 może -9 stopni ale nam było całkiem ciepło...dopóki byliśmy w śpiworach.

Rano zaobserwowałem zjawisko "cieczy przechłodzonej" - pozostawiona w PETcie woda była w stanie ciekłym, po dotknięciu butelki zamarzła na moich oczach w ciągu 2 sekund 😲.

Robimy szybkie śniadanko a na zewnątrz czeka nas piękna niedziela:



Catty po swoim debiucie wiatowym zadowolona jak widać:



A i ja się chichram jak głupi do sera:



Waruneczki zrobiły się piękno-zimowe, lekki mrozik, od czasu do czasu odsłaniają się widoki






Sprawnie wychodzimy znów na szczyt Babiej







Widać jakieś takie chmurki- jakby pieski



W ogóle chmurki tego dnia ukradły cały show










Nakręceni widokami i atmosferą schodzimy na luzie (raczki!) na Bronę po drodze mijając kilka osób, które po śniadanku wyruszyły na Babią ze schroniska.
Schronisko nowe nawiedziłem pierwszy raz. Na minus - atmosfera w sali jadalnej trochę jak w dworcowej jadłodajni, na plus - czyste nowoczesne kibelki, świetnie wyposażona kuchnia turystyczna + suszarnia.



W schronisku mile spędziliśmy trochę czasu podglądając turystów i turystki, np instruktaż na damskiej nóżce "jak się zakłada stuptuty" 😄

W końcu poszliśmy Płajem kręcąc kolejne zakrętaski, jeszcze po drodze lekko zmarznięty Mały Stawek



Wypad zakończyliśmy rozgrzewającą czosnkową w knajpie nad potokiem w Zawoi ...

Dzięki dla Catty za przybycie i towarzystwo.