wtorek, 28 lutego 2012

Z ferii w Kaczawskich

Góry Kaczawskie


2012, luty





Drugi tydzień ferii dla wielkopolskich szkół wypadał od 20 lutego. Tyle, co w niedzielę wieczorem zdążyłem się rozpakować po powrocie ze słynnego IX Zlotu a w poniedziałek rano spakowałem się na nowo i wskoczyłem w autko, zaprosiłem na pokład rodzinkę i ruszyliśmy na południe .
Na miejsce pobytu wybrałem tym razem agro "Zacisze" w Maciejowcu nieopodal Lubomierza.
Serdecznie polecam to miejsce , gruntownie i gustownie odnowiony stary śląski dom.
Kiedy przyjechaliśmy , panowała jeszcze zima...

Ciekawa była pierwsza wycieczka zielonym szlakiem przez Dziki Wąwóz, jakby przeniesiony tu z wyższych gór

Następnie doszliśmy do brzegu Bobru
i po różnych perturbacjach z powalonymi drzewami dotarliśmy do Zapory Pilchowickiej

Widok z zapory robi wrażenie

Przy knajpie wita nas piesek 😄

Niestety, karczmę okupowali jacyś harcerze, więc "nie było dla nas miejsca w gospodzie"... 😐
Powrót przez Pokrzywnik obfitował w niekonwencjonalne widoki w stronę Karkonoszy ze Śnieżką

oraz w stronę Gór Izerskich

Aura wciąż jeszcze zimowa


Kolejnego dnia wybraliśmy się na obserwowaną przeze mnie wiele razy z oddali Ostrzycę (Proboszczowicką).

Podejście mimo nawianych zasp i zalegającego śniegu nie nastręczało trudności nawet najmłodszym, gorzej było z zejściem, bo kamienie były oblodzone.
A z Ostrzycy /499/ widoczek w stronę Grzbietu Północnego Gór Kaczawskich

Jakoś tu wyszedłem głupkowato 😎
Potem jeszcze odwiedziliśmy inny stożek wulkaniczny mianowicie Organy Wielisławskie

(Ps - nie polecam nikomu podjeżdżania tam autem ponieważ dróżka prowadzi samym skrajem Kaczawy - a miała wysoki stan - oraz przez wąski mostek, ja się tam zapędziłem i jechałem z duszą na ramieniu.)

Jeszcze innego dnia po obejrzeniu wieży rycerskiej w Siedlęcinie

poszliśmy sobie wzdłuż Bobru do słynnej "Perły Zachodu" nad Jeziorem Modrym.

Niniejszym dementuję plotki , jakoby nie była już obiektem PTTK , aczkolwiek dowiedziałem się, że zniżek udzielą niechętnie (cena regularna: 40,-)
Pominę widziane zabytki architektury i ograniczę się do wymienienia miejscowości, które odwiedziliśmy: Lwówek Śląski, Wleń, Świerzawa, Jelenia Góra (pociągiem), Siedlęcin, Podgórki, Lubomierz...
No i na koniec nasz dom wypadowy już w szacie przedwiosennej...
Pora roku zmieniła się w czasie naszego pobytu.

niedziela, 19 lutego 2012

Zlot IX Kudłacze+Luboń Wielki

Beskid Wyspowy

2012, luty


Moje spojrzenie na IX Zlot.
Dla mnie dojazd zaczął się w czwartek wieczorem pociągiem do Krakowa. 

Spędziliśmy podróż w taniej-zimnej-kuszetce. Niestety, słono musiałem zapłacić za te chwile ulotnej przyjemności...
Ronc obarczył mnie, wrażliwego intelektualistę, obowiązkiem noszenia do jego nowej siedziby jego sprzętu z wielu dziedzin , między innymi małej poligrafii itd .
Za to dostałem potem kubek herbaty 😄
Z mieszkanka zabraliśmy Kasię i kolejnymi środkami lokomocji podążyliśmy w kierunku RDA-->Myślenice--> Poręba.
Tuż po zejściu z szosy na zielony szlak nadszedł czas na założenie rakiet.
Już po kwadransie przymierzania i regulacji sprzączek towarzystwo przekonało się, że jednak lepiej:
-po pierwsze) w ogóle mieć rakiety;
-po drugie) mieć rakiety najlepiej na nogach;
-po trzecie) mieć rakiety na nogach, jednak założone przodem do przodu a obcasem do tyłu😁


Pierwsze kroki na rakietach a już jaka radocha:

Tu za chwilę zostanie założony ślad...

Nawisy na podwójnym grzbiecie Kamiennika:

Pogoda nas nie rozpieszczała, padał mokry śnieg z deszczem i wiał silny wiatr , ale nic to nam nie robi - Unbrekable Master 😄

Na Kamienniku Północnym /785/:

Zejście na Przełęcz Suchą w stronę Łysiny:

Roncuniu też się zabawiał nowym sprzęcikiem:

Przed nami wciąż dziewiczy śnieg, oczywiście każdy się wyrywał, żeby mieć możliwość poprowadzenia śladu, zwłaszcza , że było coraz głębiej:

Na koniec podejśćia na Kudłacze - tradycyjna "gwiazdka rakietowa".


Tak minęła nam droga, wg mapy ok. 3 h, szliśmy ok. 5 h.
Warto było się pomęczyć , ponieważ potem zrobiło się bardzo wesoło w miarę docierania kolejnych uczestników..
Warto było przyjść , choćby dla ujrzenia pierwszy raz uśmiechu catty...

A potem Taji nad ulubionym napojem...

A potem w duecie...

A potem już mi się trochę zamazywało
Unbrekable Master w chwili męskiej refleksji:

Tak się bawi - tak się bawi - Leg-ni-ca




I ja też się całkiem dobrze bawiłem 😁 - tu demonstruję zamarzającego turystę, to przykład dla młodzieży, jak się nie zachowywać w górach:



I jeszcze kilka fotek z soboty:  poszliśmy głównym grzbietem najpierw w stronę Lubomira, ale potem nie dochodząc do niego skręciliśmy na szlak żółty. 
Gdzieś w okolicy przysiółka Karczmarczyki albo Raźne zgubiliśmy szlak i zeszliśmy na dół, jednak po konsultacji z mapą okazało się, że droga wyprowadzi nas na manowce w Kasince Małej. Chcąc nie chcąc wracamy przez lepki śnieg do miejsca, gdzie jak nam się wydaje prowadził szlak.


Ja często widziałem zestaw kolorów żółty-czerwony-niebieski:


Coraz bardziej umordowani schodzimy na Lubień i kotwiczymy w Karczmie U Piotra. Tutaj dajemy się dobrze nakarmić kotletami itd.
Nie ma mowy, aby zdążyć na Szczebel, potem na Glisne i dalej podejść na Luboń.


Szczebel pozostaje na inny raz jako zimowe wyzwanie 😄
Podejmujemy decyzję o podjechaniu do Rabki-Zaryte. Będziemy podchodzić szlakiem zielonym.
Na przystanku dokonuje się mała roszada - legniczanie i Kasia odjeżdżają, za to przybywa niezawodny Mhu z Poznania.
Chwile przed zachodem słońca na łąkach Rabki-Zaryte:



W lesie już po ciemku brniemy na górę. Szlak od tej strony nie jest zbyt stromy, ale droga dłuży mi się niemożebnie.
Nareszcie Luboń Wielki /1022/, po 7.5 chyba godzinach smyrania w śniegu (licząc od rana ale nie licząc z przerwą obiadową):


W minischronisku na dole zimno, na górze pełno wiary. Koleżka z obsługi jakby w innej równoległej rzeczywistości 😁. Jesteśmy zmęczeni drogą, więc impreza trwa krócej. Ze wspomnień pozostanie dyskusja z jakimś bodajże strażakiem, który już się przymierzał do dania mi po głowie pogrzebaczem 😄, na szczęście Mhu zajął go rozmową o piłce nożnej.

Część zalega w ciepłych łóżkach na górze, w różnych konfiguracjach 😆, ja zaś schodzę na zimny dół - mam puchowy śpiwór, bo była niby opcja, że będziemy spać we wiacie - i rozkładam się na stole. Szkoda tylko, że nie miałem już siły napompować materaca 😁 co skutkuje rano bólami pleców


Poranek na Luboniu - okazało się, że każdy spał gdzieś indziej niż miał spać pierwotnie 😄 

Po śniadaniu zeszliśmy krótszym, niebieskim wariantem szlakowym na dół i pierwszym busem udaliśmy się do Rabki. 

Śniegu było w pytę, pozdrawiam wszystkich Uczestników tego niebywałego Zlotu nr IX.