niedziela, 4 września 2016

Samotnie przez Beskid Sądecki



Samotnie przez Beskid Sądecki


2016, wrzesień




Nie udało mi się wykonać planu, aby wyskoczyć gdzieś na koniec sierpnia, udało się za to w kolejnym tygodniu, kiedy to lato rozpanoszyło się we wrześniu.

Transport zapewnił mi Wojtek przez Bla, to była jedna z najlepszych podróży - szybka i wygodna. W taki sposób znalazłem się w Krynicy Zdrój około 12.30 w środę. Miałem stąd trzy opcje: po pierwsze - Mochnaczka->Lackowa ->Wysowa - i dalej, ale tam przecież byłem miesiąc temu...Druga to był Czergow, ale obiecaliśmy sobie z Darkiem, że powrócimy tam razem. Trzecia opcja to ponowne przejście przez Beskid Sądecki - tym razem ze wschodu na zachód, odwiedzenie miejsc widzianych niedawno i trochę dawniej. I tak się stało.

Krynica żyje Forum, wszędzie banery, zakazy, mnóstwo ludzi, aut i wszystkiego.

Ja wypijam tylko małą kaweczkę i wybieram się na szlak - pójdę sobie zielonym na Przełęcz Krzyżową. Jest około pierwszej, upał robi się potężny. Twardo jednakże - nie omijam podejścia na Jaworzynę Krynicką. To robi wrażenie:


Zmiana butów na grube i siup do góry! Idzie mi się bardzo dobrze, szybko mijam Diabelski Kamień, dawno nie widziany:


Dalsze kroki kieruję do schroniska PTTK. Jest tam pusto, samotnie pochłaniam pomidorową, zagryzam moją bułą, zapijam piwkiem. Z ciekawości kieruję się dalej na szczyt i tam dopiero się dzieje, jak na mniejszym deptaku. Wszystkie knajpy otwarte, może to nie szczyt sezonu, ale ludzi niemało. Oczywiście wszyscy wjechali gondolką, co odważniejsi decydują się schodzić samodzielnie. Ciekawe, że prawie nikt nie dociera do nieodległego schroniska, choć to raptem kilka minut w dół. No ale po co tam chodzić, skoro piwo i żarcie jest na górze...

Beskid Niski jakby o rzut beretem


Dobre wrażenie robiłaby Krynicka Koliba, z grafitowym dachem, kamienną podmurówką i fajnym szarzejącym drewnem, a nie malowanym na pseudobrąz :


Niestety, surowy i naturalny wygląd jest przysłonięty wszechobecnymi banerami, parasolami itp shitem. Całości dopełnia ohydny jazgot z głośników.

Nic tu po mnie.


Idę na Runek i dalej grzbietem. W całej okolicy wiszą szarfy wyznaczające trasy Festiwalu Biegowego http://www.festiwalbiegowy.pl/#

 

Jak można przeczytać, wbiegnięcie np na szczyt Jaworzyny (jedna z konkurencji) trwało 20 minut...Ja szedłem ok godzinę z hakiem.

Na grzbiecie co i rusz tablice informujące o zwyczajach godowych głuszca, kto wie, może to jakiś pomysł na wiosenną wycieczkę? A jeśli tak, to nocleg zapewni ta wiata:


Słońce chyli się coraz bardziej , w końcu to już wrzesień




Pod wieczór docieram na Halę Łabowską i rozbijam się, za 12 zł mam również dostęp do prysznica z ciepłą wodą.


Okazuje się, że większość energii dostarczają umieszczone na dachu ogniwa. W schronisku kilka osób, coś tam zagaduję ale wszyscy mają swoje plany na wieczór. W takim razie idę na łąkę i rozpalam - z trudem, bo wszystko mokre po deszczach - małe kompaktowe ognisko.

Nieopodal stoi nowy pomniczek z tablicą, ku czci ks. Gurgacza i Żołnierzy Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowców, są to wszystko sprawy znane i opisane. Właśnie tydzień wcześniej odbyły się tu uroczystości.

[Co ciekawe, obok postawiona została nowa wiata, jak się dowiedziałem w schronisku, miała służyć przede wszystkim (w ciągu roku) turystom, a w rocznicę uroczystości - ich uczestnikom. Tymczasem ostatecznie zrobiono - jak to u nas bywa - na odwrót - znaczenie symboliczne przysłoniło praktyczne i stół został mianowany rzeźbionym ołtarzem a do wiaty wciśnięto olbrzymi krzyż (a miał ponoć stać na zewnątrz...) ]

No nic, trochę podziwiam spadające meteory a trochę nasłuchuję ryków jeleni i idę w kimę - w końcu wstałem o 3.30.

Poranek wita błękitem nieba i palącym słońcem, czeka mnie dziś długa trasa z solidnym zejściem i jeszcze większym podejściem. Nie marudzę po śniadaniu i idę przez Halę Pisaną i dalej.


Po przeciwległej stronie doliny Popradu






Upalne widoczki


No Milka to to nie jest 😂


Schodzę coraz niżej, do pijalni a potem aż na brzeg Popradu w Piwnicznej.


Nawet kaczkom jest gorąco.



Trzeba poszukać jakiegoś miejsca na posilek, kręcę się w pobliżu rynku w końcu znajduję: "Sobieski". Niestety nie mogę polecić tej knajpy, chyba ,że ze względu na cenę - zestaw obiadowy 15,50. Rosół trącił "knurrem"😜, kotlet drobiowy usychał z tęsknoty za jakąś przyprawą, choćby solą, obrzydliwe najtańsze karbowane fryty.

Jedyny plus to zlaty bażant... w cenie połowy obiadu.

Wywlekam się na obezwładniający upał i zaczynam mozolne podchodzenie żółtym szlakiem. Jest to przecudny odcinek ostatecznie wyprowadający na Niemcową. Widokowo 9 w skali Richtera, 12 w skali Beauforta. To jeden z najładniejszych widzianych przeze mnie ostatnio odcinków. Tym niemniej iść tędy w upalnym słońcu...to mało rozsądny pomysł. Nikt nie podchodzi, mijam kilka schodzących osób, które zapewne podjechały na Obidzę i teraz podążają w dół.





Idę tak dosyć długo dawkując sobie zmniejszający się zapas wody. Podejść od mostu na szczyt będzie jakies 640m. W końcu jest - Niemcowa.

Piękna polana, odpoczywam chwilę, ale przecież przede mną jeszcze sporo.

Grzbietem przez Międzyradziejówki - na szczęście w cieniu- idę do przełęczy przed Wielkim Rogaczem /1182/. Tutaj niestety prowadzona jest wycinka i podejście odbywa się w pełnym słońcu...Szczyt jest ze 100m na prawo, nawet chciałem tam pójść, ale drogę zagradzają zwalone drzewa.

Dalszy odcinek w stronę Radziejowej również odsłonięty, strome podejście daje popalic.





Na Radziejowej /1262/ wieża, której jeszcze nie widziałem, przecież ostatnio byłem tutaj dawno, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Za to właśnie wtedy w gęstym lesie widziałem jakiegoś tajemniczego "Dziada", który prawdopodobnie był Duchem Gór i rzucił na mnie zaklęcie zniewalające do nałogowego górołażenia. A potem rozpłynął się w powietrzu.

Widoki z wieży niestety były zamglone, spory upał i duża wilgotność powietrza powodują zagęszczenie powietrznej perspektywy.

Dalsza ścieżka biegnie przez kilka kulminacji, troche jestem już wykończony i trochę mechanicznie podchodzę i schodzę.

Przy zachodzącym słońcu pojawiam się w schronisku na Przehybie.



Ludzi jest niewielu, ja zajadając barszcz słucham jednym uchem opowieści z mchu i paproci ratownika-seniora, który zagaduje dwie turystki 😎

Schronisko dysponuje kuchnią turystyczną, co należy zapisać na plus. Wieczorem i wcześnie rano można sobie tam niezależnie zgotować wodę na herbę czy zupinę.

Rozbijam namiot, biorę prysznic i trochę czytam.



Rano wstaję wcześniej niż zwykle aby swobodnie zdążyć do Łącka na moje połączenie.

Trasa grzbietem mija mi szybko , idzie się sprawnie sporo schodząc (łącznie ze 300m?). Ciekawe, ze do tej pory kilka razy szedłem tym grzbietem ale wyłącznie w przeciwną stronę.





Upał jest jeszcze większy niż w poprzednie dni - już na Dzwonkówce jestem mokruteńki.

Mam pewien zapas czasu i trochę rozluźniam uwagę, co skutkuje zgubieniem szlaku w drodze na przełęcz Złotne. Mozolnie wracam do przełęczy korytem jakiegoś potoku i tracę zaoszczędzone pół godziny...

Szlak na Jaworzynkę i Koziarza jest bardzo ładny , widokowy.



Ale w tym słońcu...wykańczający.

Z wieży, na którą w końcu docieram, rozpościerają sie pięne widoki na otaczające pasma.

Widać m.in. mozolne podejście na Lubań



Przehybę i odcinek, który przeszedłem



Na podstawie wieży zostawiam pamiątkę dla Catty i idę dalej, naiwnie sobie myśląc, że będę teraz schodzić w stronę Łącka... Nie nie nie, to nie tak tutaj działa, idzie się ciagle to w górę to w dół aż już trafia mnie szlag!

Po drodze z ziemi wyskakuje agresywny okratek australijski



Nożż wykończył mnie ten odcinek, aż do Łąckich Wyrobisk trwa ta huśtawka. Tam osiąga się jakieś 700 m i lecimy na łeb, na szyję, na pysk do brzegu Dunajca.

Tutaj przejmuje mnie Pan Promiarz (?) i przewozi na drugi brzeg


Jeszcze trochę po płaskim terenie i oto koniec wycieczki :



Tak to sobie połaziłem. Plan wykonany, myszyn akompliszd. Szkoda tylko, że powrót popsuł mi humor i byłem 4 godziny póóóóźniej niż w rozkładzie.


Jeszcze słowo na marginesie - chcę podkreślic, że ja właśnie tak lubię łazić, bezrefleksyjnie 😁 słyszałem już te uwagi mniej lub bardziej otwarte. Ja wiem, ze historia, że tubylcy, że etnografia, że kapliczki, cerkiewki, kościółki, sztolnie, bunkry wszystko jest magiczne i wspaniałe...Przecież ja nikogo nie krytykuję, czasem sobie pożartuję tylko.


Ale mam na co dzień łeb nabity różnymi sprawami i w górach pragnę resetu i myśleć tylko o tym np, gdzie wodę zdobyć. I się zmęczyć. I popatrzeć se na widoczki. I potem jeszcze bardziej się zmęczyć. I coś chlapnąć.

Staty: 17,5+27,5+20=65km , 1200+1600+1000 (w dzień zejściowy...)=3800m w górę.

Liczę na powrót w ten rejon na toki głuszca.