czwartek, 17 sierpnia 2017

Wulkany na oceanie

Masyw Teide + Masyw Teno


2017, sierpień



Wypadło tym razem  polecieć trochę dalej, nad Atlantyk.
Teneryfa przywitała nas pochmurną duszną kalimą... 

Oczywiście w trakcie wyjazdu były różnego rodzaju atrakcje większe i mniejsze, a to na początek  ponad dwustuletni ogród botaniczny Jardín de Aclimatación de La Orotava założony w 1788 roku! Wszyscy lubimy przyrodę i rośliny, więc spędziliśmy tam wspólnie kilka ładnych godzin.



Mieszkaliśmy w zabytkowym hotelu, do którego ludzie przychodzili sobie robić fotki 😄
Najstarsza, frontowa część budynku pochodzi z 1742 roku, a w 1888 roku został tam założony pierwszy hotel.
  

Potem był przepiękny Loro Park czyli najlepsze chyba zoo jakie dotąd widziałem.
Tutaj raczej nie ma sensu wstawiać setek zdjęć i filmów.
Tylko kilka zajawek z całego dnia pobytu - a i tak było nam mało.
Główna bohaterka parku:





Byliśmy jeszcze w wielu miejscach ale wspomnę tylko o Siam Parku - parku wodnym z mniej lub bardziej stromymi i szybkimi zjeżdżalniami i ekstremalnej rozrywce jaką sobie strzeliłem na koniec a mianowicie zjazd a raczej kilkusekundowy spad z 28metrowej wieży (to ja😄):

 Ale przejdźmy do górek. Jednym z moich celów było dostanie się na Pico del Teide. Załatwiłem sobie odpowiednio wcześniej "permit" oraz bilet na pierwszą danego dnia  kolejkę na wjazd. Ze względu na wspólny wyjazd wypożyczyliśmy samochód mieszczący sześć osób naszej ekipy czyli...Fiata Doblo 😄. Po mojej wycieczce planowaliśmy dalszy objazd tej części wyspy.
Wjechaliśmy na czas na dziewiątą ale niestety przy dolnej stacji Teleferico /2356/ okazało się, że tego dnia nie będzie działać ze względu na silny wiatr (80 km/h). 
Zrobiliśmy sobie w takim razie podział grupki - dziewczyny z Jolą wyruszają na obejście okolic i zwiedzenie krateru Canadas.

My z żoną idziemy do najbliższego szlaku w górę, sendero 6. Krajobraz jest surowy i mało zachęcający.
 Idzie się po pylistej drodze wśród kopców zwietrzałej lawy.





Zaczynają się Jajka Teide czyli bomby wulkaniczne
Robię jeszcze rzut oka na "drugą stronę"

Wracamy do auta i robimy sobie objazd miradorów czyli punktów widokowych.
Gdyby nie było tak pięknie, powiedziałbym, że jest przerażająco. Oczywiście cały czas jesteśmy na "tatrzańskich" wysokościach, około 2100-2200 m npm.

Spragnione jaszczurki liżą mokre ręce:

Największe wrażenie robią na mnie pola bazaltowych odłamów.



Powoli zjeżdżamy na zachodnią stronę wyspy.Tutaj zieleń już zaczyna brać w posiadanie nagie skały.

Pokonałem tego dnia milion serpentyn i "zwykłych" zakrętów a szczególnie zapamiętam szaleńczy zjazd boczną drogą TF-421 do Garachico...



Jednym z must see Teneryfy jest Barranco de Masca czyli Wąwóz Masca.
Wybraliśmy wersję organizowaną, pełną, trekingową, ponieważ dojazd do wioski jest dość skomplikowany a relacje różniły się zeznaniami. Zostaliśmy dowiezieni do górnego początku wąwozu we wiosce Masca i zaopatrzeni w zestawy piknikowe, chętni mogli zabrać również kijki trekingowe. Ja swoje oddałem córce, więc chętnie wziąłem te wycieczkowe. 
Już sam dojazd obfituje w emocje, jeśli ktoś ma problemy z wysokościami i przestrzeniami.


  

Szlak zaczyna się na wysokości ponad 600m npm. Wokół nas wznoszą się strome skalne zbocza.
Początkowo jest to ścieżka wśród skał, ale wkrótce zamienia się w chodzenie po prostu po kamieniach i skałach, coraz niżej i niżej i głębiej...



Na początku drogi widać jeszcze otaczające nas góry. Potem zagłębiamy się jakby w tunel o głębokości do 800 metrów.
 Jaszczurki dają się karmić z ręki:



Trasa ma 5 km długości. Szliśmy bardzo powoli ze względu na zróżnicowanie grupy i częste postoje. Są miejsca sprawiające trudności osobom z obawami wysokościowymi, niektóre zabezpieczone dodatkowo stalówką. Przewodnik Eduardo często pomagał  mniej sprawnym lub bardziej lękliwym uczestnikom.





 W połowie drogi robimy dłuższy odpoczynek. Potem robi się coraz węziej a nawet są miejsca, które należy przechodzić ostrożnie i po cichu (zagrożenie spadającymi skałami).

Spoglądając w górę widać zresztą sporo takich ostańców trzymających się na słowo honoru. 


Po drodze Eduardo pokazuje nam różne dziwne formacje skalne, trąbę, jaszczurkę itd

A to nazywa się Serce Maski

Są i takie miejsca



Po około czterech godzinach docieramy na cudną małą plażę, ograniczoną olbrzymimi skalnymi ścianami. Piasek jest tu drobniuteńki. 



Z przyjemnością zanurzamy się w słonej wodzie.

Przychodzi czas na kolejny punkt programu - płyniemy łodzią motorową do przystani, ponieważ nie ma tu innego transportu, najwyżej powrót pieszo w górę wąwozu (co jest dozwolone).

Teraz pora na spektakl Los Gigantes - to potężne klifowe ściany skalne wznoszące się na wysokości powyżej pół kilometra ponad lustrem wody!





Wjeżdżamy do ładnej mariny i tu przesiadamy się z powrotem do busa.
Czeka nas znów jazda po serpentynach, które już znam, bo sam je pokonywałem kilka dni temu fiatem.

Nie wspominam tutaj innych wycieczek np zwiedzanie zabytkowego miasta La Laguna, parku Taoro itd, ponieważ nazwa MojaŚcieżkaWGóry zobowiązuje do trzymania się tematu 😄.
Po wyjeździe pozostało mnóstwo wrażeń oraz lekkie poczucie niedosytu, może kiedyś pojadę sam wyłącznie na treking na szczyt wulkanu.