niedziela, 15 lipca 1984

Obóz niewędrowny

Beskid Żywiecki


1984, lipiec


1982-1983 jakoś nie mogę znaleźć żadnego wakacyjnego wyjazdu w Tatry. Przyczyna mogła leżeć w sytuacji w kraju (stan wojenny, kryzys) i w zmianach w mojej rodzinie - w 1984 urodziła się moja siostra. 
Ale oto w 1984 roku zapisałem się na obóz wędrowny. Trasa miała prowadzić przez piękne miejsca Beskidów z Suchej Beskidzkiej aż do Rabki lub do Nowego Targu. Czyli trasa dosyć konkretna i ambitna.
Był to jak sądzę mój pierwszy tego rodzaju wyjazd. Miałem śmieszny, niewygodny plecak o wyglądzie wielkiego brezentowego wora. Po wypakowaniu po brzegi miał kształt coś jakby kuli.
Już po przyjeździe do Suchej Beskidzkiej okazało się, że wielu uczestników ma zupełnie inne wyobrażenie o tym obozie, niż było napisane w warunkach udziału...Mimo, iż było zupełnie jasne, że obóz jest turystyczny i ma polegać na przemieszczaniu się przez góry na kolejne miejsca noclegowe, to część uczestniczek wzięła ze sobą głównie stroje i obuwie... dyskotekowe :-) Obecnie, w 2018 roku, na takie osóbki mówimy "Karyny".
No cóż, rano bierzemy nasze plecaki, bagaże (no chyba jednak walizki nikt nie miał, chociaż kto wie?) i wyruszamy na pierwszy odcinek trasy. Którymś ze szlaków wiodących z Suchej wspinamy się na grzbiet Pasma Jałowieckiego. Zapewne był to szlak czerwony, jak się domyślam. 
Nie szliśmy daleko tym  grzbietem, zeszliśmy rychło w kierunku na centrum Zawoi i potem przez tę długą wieś szliśmy gdzieś na Zawoję-Wilczną (?). Niestety, nie pamiętam gdzie dokładnie spaliśmy, ale na pocztówce z tej wycieczki oznaczyłem strzałką kierunek od istniejącego wówczas hotelu "Sokolica" i opisałem, że to około 300 metrów od niego. Cóż jednak z tego, skoro nie mogę obecnie znaleźć w Zawoi takiego obiektu? Może został wyburzony albo przebudowany?
(widokówka KAW z tej wycieczki, zbiory własne)
Cała grupa była mniej lub bardziej zmęczona, szczególnie osoby w nieodpowiednich butach narzekały na obtarte nogi. Ja zaś i kilku innych chłopaków przyjęliśmy nieopatrznie zaproszenie od miejscowych...jakby trampkarzy. Oczywiście, jak można się domyślić, efekt był opłakany - sromotnie przegraliśmy - my byliśmy zmęczeni i niezgrani a oni.. na odwrót :-)

Kolejnego dnia była wycieczka na lekko na Babią Górę. Część grupy w ogóle odmówiła wchodzenia. Druga część grupy wraz ze mną poszła na tę wycieczkę, ale niestety nie było mi jeszcze wtedy dane zdobyć beskidzkiej Królowej. Po dojściu do schroniska na Markowych Szczawinach nasz przewodnik (taki prawdziwy, beskidzki, w czerwonym swetrze i z blachą) wybrał sobie małą grupkę najstarszych chłopaków i tylko z nimi wszedł na szczyt. Mimo, iż chciałem podchodzić z nimi, musiałem poczekać przy schronisku na ich powrót. Byłem tym bardzo rozczarowany, bo przecież wcześniej w Tatrach bywałem na wyższych szczytach.
(widokówka KAW z tejże wycieczki, zbiory własne)
Mieliśmy potem przejść do Zubrzycy Górnej, ale jak sądzę z powodu wielkiego upału i ogólnej słabości grupy przejechaliśmy ten odcinek autobusem - może takim ogórkiem, jak na powyższej kartce. Czyli dlatego właśnie "byliśmy na Babiej" na lekko!

W Zubrzycy Górnej mieszkaliśmy w jakichś kwaterach prywatnych. Raczej tak przestrzennie mi się wydaje, że było to w rejonie skrzyżowania z drogą na Sidzinę, pamiętam też, że byliśmy na północ od kościoła a na południe od skansenu. Pamiętam, że wydurnialiśmy się nieprawdopodobnie - stojąc na balkonie domu, w którym mieszkaliśmy i drąc papę na ulicę rzucaliśmy hasłami w stylu "Obywatele! Wstępujcie masowo w szeregi PZPR!" albo "Niech żyje i umacnia się przyjaźń polsko-radziecka" :-D Był to rodzaj naszej kpiny z ówczesnej rzeczywistości. Przechodnie zapewne myśleli, że to jakaś kolonia z domu opieki nad młodzieżą niepełnosprawną umysłowo. 
Skansen Orawy oczywiście odwiedziliśmy, może robiliśmy też jakieś wycieczki w pobliżu. Niestety nie mam zapisane, jaką trasą miał iść pierwotnie obóz wędrowny. Jak mogę się domyślać przez Policę na Jordanów i dalej do Rabki fragmentem GSB. Tym niemniej niefortunnie nasz obóz zamienił się z winy "Karyn" z wędrownego w objazdowy i do Rabki również pojechaliśmy autobusem. Nasz przewodnik beskidzki chodził wściekły jak osa i właściwie wszelkie chodzenie z nim skończyło się. Ale gdzieś tam z pewnością byliśmy, bo pamiętam, jak na jakiejś wycieczce odezwał się do mnie dość nieprzyjemnie.
 W Rabce naszą kwaterą był...hmmm. Pewnikiem raczej jakieś kwatery prywatne, niż "dom wczasowy". Jakimś cudem mam z tej Rabki jednak kartkę z... Nowego Targu - a przecież nie pamiętam, żebyśmy o niego zahaczyli, czyżby jednak?
(widokówka KAW z tejże wycieczki, zbiory własne)
To był finalny moment i zakończenie pobytu po kolejnych 2-3 noclegach. 

Zdążyłem wtedy z kolegą urwać się "ochronie" w ramach czasu wolnego i podeszliśmy sobie gdzieś w okolice Maciejowej i to był mój pierwszy kontakt z Gorcami. Przy schronisku złapał nas deszcz i tak zapamiętałem pożegnanie z górami i tym obozem niewędrownym.
Trochę szkoda wielu niewykorzystanych szans, nadrobiłem to później już w wieku dojrzałym.