piątek, 30 listopada 2007

WczesnoŚniegowo.

Góry Izerskie+Karkonosze



2007, listopad






Jeszcze listopadowy (na samiuśki koniec) ale już rakietowy wypadzik w Sudety.
Konkretnie zdecydowaliśmy się na Karkonosze. Ale początek wypadł w Górach Izerskich i dobrze.
(Nie jestem pewien przebiegu trasy być może mylę z jakimś innym podobnym wyjazdem...)
Tym niemniej ze zdjęć i moich wspomnień wyłania się następujący obraz: dojechaliśmy we trzech z Panem Malinowskim i Majstrem na wieczór do Szklarskiej Poręby i poszliśmy szlakiem w stronę Wysokiego Kamienia. Za Hutniczą Górka i Białą Doliną istniała tam wiata, obok której rozbiliśmy się na śniegu. Niestety, zdjęcia z tego biwaku brak.
Następnego dnia rano śniegu było już sporo więcej. Poszliśmy mozolnie przez Wysoki Kamień i Zwalisko do kopalni Stanisław. Tutaj przy odejściu czerwonego szlaku musimy się rozdzielić - Majster nie daje rady bez rakiet w zaspach.
A teraz dopiero zaczynają się porządne zaspy...Umawiamy się na spotkanie w pobliżu Rozdroża Pod Kopą a potem pójdziemy do Chatki Górzystów. My we dwóch skręcamy pod górę czerwonym szlakiem.
Po krótkiej ale intensywnej walce wychodzimy w rejon szczytu Wielkiej Kopy.

Oczywiście odszukanie szczytu w tych warunkach było mało realne, zwłaszcza, że nie było wtedy jeszcze oznaczenia. Pobrnęliśmy dalej przez Przednią Kopę i Sine Skałki. Widać, że niektórym było w to graj.

Schodzimy do żółtego szlaku na zasypanej śniegiem drodze. Jakoś nie mogliśmy się spotkać z trzecim towarzyszem, w końcu widzimy się dopiero jakoś bliżej Rozdroża Pod Cichą Równią.
Dlatego rezygnujemy z Chatki Górzystów i szlakiem zimowym zmierzamy do Orla. Tam znajdujemy nocleg w chłodnym pokoju ale i tak było fajnie.

Rano zmieniamy taktykę. Widać, że dwóch na rakietach + jeden bez rakiet wcale nie daje coś jakby 2,5 na rakietach :-P
Idziemy zatem w miarę przetartą drogą przez Samolot do Jakuszyc. Tutaj rozdzielamy się - wysyłamy Majstra do uczęszczanego szlaku przez Kamieńczyk, we dwóch zaś zakładamy rakiety i ślad na zielonym (starym) nieprzetartym szlaku w stronę Hali Szrenickiej.







(fot. Maliniak)



Jest to trasa na dwie może trochę więcej godzin, my oczywiście w tych warunkach szliśmy znacznie dłużej i już po ciemku lądujemy w schronisku. Spędzamy trochę czasu przy winie, na pogaduchach. Na spanie jednakże idziemy do starej stacji nieczynnego wyciągu:
(fotka z innej wycieczki)
Śpię tu na materacu na posadzce, śpię i nagle... obudziłem się z twarzą wtuloną w beton. Materazcyk-lichota pękł.
Następnego dnia pogoda klęka po całości. I pomyśleć, że ledwie dwa dni wcześniej w tym samym miejscu kolega Malinowski miał taką aurę:

(fot. Maliniak)

(fot. Maliniak)
Obecnie zaś nie widzimy nic, idziemy całkiem na ślepo grzbietem mijając Twarożnik, Śnieżne Kotły, trawers Wielkiego Szyszaka. Pada cały czas paskudna zamarzająca mżawka.
Krótki odpoczynek na Czarnej Przełęczy nie przynosi wytchnienia.
Dalej żmudnie w mokrej i zimnej chmurze człapiemy przez Czeskie i Śląskie Kamienie, do Petrovki. Nie bardzo pamiętam ten odcinek tylko ten paskudny mokry ziąb wciskający się wszędzie pod kurtkę.
Wreszcie po nieskończenie dłużącym się marszu ląduję w Odrodzeniu.
Pamiętam za to świetnie moment, kiedy zrzuciłem plecak na podłogę - wydał taki dźwięk: "BRZDĘK" jakbym w środku miał mnóstwo porcelany, która cała właśnie się potłukła...
Odpoczynek w schronisku przy blasku świecy - bezcenne.

(fot. Maliniak)
(fot. Maliniak)
(W Odrodzeniu chyba pozostałości Andrzejkowe.



Wieczór przy grzanym piwie nareszcie polepszył humory.
Rano schodzimy do Przesieki i dalej do Podgórzyna, tymczasem panowała odwilż na całego mimo, że to już był nie listopad a grudzień.

czwartek, 18 października 2007

Kaczawskie solo

Góry Kaczawskie


2007, październik




W ramach odwiedzania kolejnych pasemek wybrałem się na jesienną samotną jednodniówkę przez Góry Kaczawskie. Zamierzałem przejść się przez najwyższą środkową część tych gór.

Do Jeleniej Góry udaję się pociągiem i potem autobusem do Dziwiszowa. Pogoda nie będzie mnie dziś rozpieszczać...
Pieszo wychodzę na przełęcz Widok - Kapela. Stąd muszę jeszcze zejść w dół a potem podejść na Okole /714/.







Na szczycie Okola fajowe skałki




Chwila słońca bardzo przyjemnie nastroiła mnie na dalszą wędrówkę. Teraz jednak muszę powrócić do przełęczy, żeby dalej podążać szlakiem.
Przez Źróbek, stokami Kobyły i Folwarcznej przechodzę na przełęcz Komarnicką.



Po drodze fajne jesienne widoczki i ruiny kościółka.







Stąd już tylko żabi skok na Skopiec i Baraniec.
Na przełęczy Komarnickiej pogarsza się pogoda.

Odbijam na oba szczyty a potem w narastającym deszczu staram się trzymać szlaku niebieskiego. Jednakże w jakimś miejscu w lesie, z kapturem naciągniętym na głowę, skręcam ze szlaku w lewo i leśnymi drogami schodzę jakoś na Wojcieszów na wprost góry Miłek.

Pogoda znowu się polepsza ale w takim układzie muszę do autobusu w Kaczorowie przejść jeszcze cztery kilometry szosą. Po takim czy innym czasie zajechał autobus do Wrocławia.
We Wrocławiu miałem przesiadkę, ale wykorzystaliśmy ten czas do oporu z koleżkami z odoru - spotkanie odbyło się w pizzerii Oregano przy konsumpcji  małej Tiny oraz Ostrego Cezara oraz różnych napojów 😉 np herbatki z termosu.




niedziela, 9 września 2007

Olimp. Mitikas.

Masyw Olimpu


2007, wrzesień



Ze względu na wakacyjny wyjazd rodzinny znaleźliśmy się nad brzegiem Morza Egejskiego.
Wycieczkę wspólnie z Panem Malinowskim rozpoczęliśmy może nietypowo dla innych turystów, ponieważ zaczęliśmy podejście już z poziomu morza, niemalże z plaży, szosą ok. 8 km do wylotu wąwozu Enipeas.
Masyw Olimpu widziany całościowo
Wąwóz rozpoczyna się  ponad miejscowością Litochoro na wysokości około 400 m npm. 
Szlak E4 nie prowadzi bezpośrednio dnem wąwozu, lecz wspina się na kolejne ostrogi skalne, by następnie opaść do poziomu potoku. 
Wąwóz coraz głębiej wrzyna się w masyw.

Zabawa w podchodzenie i schodzenie powtarza się wielokrotnie na kilkunastokilometrowej długości wąwozu, kilkakrotnie również przekraczaliśmy potok, by w końcu po pięciu godzinach marszu osiągnąć wysokość 1100 m npm w miejscu zwanym Prionia
Do tego miejsca prowadzi szosa, którą mogą dojechać posiadacze samochodów, stąd panuje tu spory ruch - turyści piesi, wycieczki organizowane, turyści krótkodystansowi wszyscy tutaj się mieszają. Jest tu również knajpa, w której można zjeść.

Stąd szlak E4 prowadzi dalej jeszcze ok. 3 godzinki, stale pod górę 1000 m do Refuge "A" S. Akapitos położonego na wysokości 2100 m npm. 
W schronisku tym zdecydowaliśmy się spędzić noc ze względu na niepewną pogodę, jak się okazało słusznie, ponieważ w nocy obudził mnie huk piorunów ciskanych przez Gromowładnego i lekki szum deszczyku. 

Poranek koło schroniska, widok na grań 
Szybciutko z rańca ruszyliśmy na pośredni wierzchołek zwany Skala /2866/, oddalony o kilka km i 750 metrów w pionie. 
Patrząc w drugą stronę widać stąd główny cel, czyli wierzchołek
Następnie zeszliśmy dosyć ostro na odcinek poniżej grani pomiędzy Skalą a Mitikasem 
Rzut oka wstecz

i po pokonaniu kilku eksponowanych miejsc oraz stromych skał
wydostaliśmy się ostatecznie na główny szczyt: 
Mitikas /2918m npm/
Widok w stronę trudniej dostępnego aczkolwiek niższego wierzchołka Stefani /2909/
Zejście na drugą stronę żlebem Louka było niezwykle strome, na dodatek jest tu sporo ruchomych kamieni. Nazywa się to Kaki Skala (Schody Nieszczęścia) i trzeba naprawdę uważać. Może lepszym pomysłem byłoby tędy podchodzić aby zejść na drugą stronę?
Skalistym żlebem opuszczamy się około 200 metrów, gdzie przebiega ścieżka. 
Trawers zbocza między ścianą Olimpu a kotłem poniżej



doprowadził nas do Refuge SEO (Y. Apostolidis) na wys. 2720m , gdzie walnęliśmy sobie po puszkowym zimnym Amstelu  😄. 

Dalej obieramy drogę na wschód, prowadzącą ścieżką, po której chadzają greccy "nosicze",  przez grzbiet Lemos i szczyt Skourta /2476/
A to greckie kozice, równie skoczne jak nasze tatrzańskie:  

Pojawiało się coraz więcej chmur 

Aż w końcu weszliśmy w mglisty las, jakby przeniesiony z Beskidów
przez który dotarliśmy w końcu do szosy w miejscu Gortsia. Jest tam parking, na którym część turystów zaczyna swoja przygodę z masywem Olimpu.
Schronisko Petrostrougka, które miało być na szlaku, było niestety nieczynne.
Poznany po drodze turysta z Czech zawiózł nas do Leptokarii, gdzie spuentowaliśmy naszą satysfakcjonującą traskę: 
Dzięki dla kompana za towarzystwo i wspólne dzielenie trudów wędrówki. Nie mogło się obyć bez toastu Metaxą ;-)